Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rajd. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rajd. Pokaż wszystkie posty

RAJD: Dwudniowy Rajd Górski im. Sokolego Oka. Dzień II

Autor: Podkowa
Data: 26 czerwca 2015r
Plan działania:
5:00 - pobudka
6:00 - wyjazd
10:00-12:00 - pierwszy postój
14:00-15:30 - drugi postój
18:30 - przyjazd na miejsce
Zastęp:
  1. Podkowa i Blackberry 
  2. Mila i Out and About
  3. Ruska i Catyse
  4. Esmeralda i Dracula
  5. Amelia i Microsoft Excel T
  6. Caroline i Celadine
  7. Elvia Savange i Cephee
  8. Agness Lenoore i Barbór
  9. Szymon i Tropical Honey 
Noc minęła nam nadzwyczaj szybko. Wieczorem, po oporządzeniu koni i wstawieniu ich do boksów, właściciel hodowli oprowadził nas po niej i choć któraś z dziewczyn wspomniała o tym, że można by teraz rozkręcić imprezę, to nikt jej nie poparł, nic dziwnego z resztą, bo wszyscy słanialiśmy się na nogach. Dlatego też po lekkiej kolacji i przydzieleniu pokojów dość szybko wszyscy znaleźliśmy się w łóżkach i chyba nie skłamię, gdy powiem, że każdy zasnął momentalnie.
Rankiem nikt nie był zbyt chętny do rozmów. Dziewczyny snuły się jak duchy po jadalni, a wszelkie próby zapoczątkowania rozmowy przez Szymka spełzły na niczym. Sama głównie obserwowałam i miałam nadzieję, że kawa za jakiś czas zdziała cuda i trochę je obudzi. Gdy w końcu wszystkim udało się dotrzeć do stajni i zabraliśmy się za przygotowanie koni, nikomu nie chciało się nawet sięgać po wystawione farbki: zwierzęta z wczoraj dalej były kolorowe, wymagały jedynie poprawek, a tych nikomu nie chciało się wykonywać. Najgorzej wyglądała chyba Catsyse, wcześniej najmocniej pomalowana, teraz - ze sporą ilością braków w farbie, ale Ruska zdawała się nic sobie z tego nie robić. Po wyczyszczeniu koni i wyprowadzeniu ich, ruszyliśmy w drogę powrotną, dalej w prawie całkowitym milczeniu.
Jadąc przodem, słyszałam, jak Amelia próbowała rozmawiać z Caroline, jednak chyba nie wpadł im żaden temat, który zająłby dziewczyny na dłużej. Na szczęście czy nieszczęście jednak, o ile początkowo konie jechały spokojnie, o tyle po wjechaniu do lasu, Celadine znów zaczęła się buntować, próbując się cofać i zmuszając tym samym Cephee do zatrzymania się, co zaś sprawiło, że Barbór pod Agness odskoczył w bok. 
- Hej, hej, spookojnie - usłyszałam Caroline.
- Shhh... Barbór, już, juz.
- Cephee!
- Spokojnie dziewczyny - Szymon pilnie obserwował całą sytuacje. Widziałam też, że Amelia i Esmeralda patrzą na całe zdarzenie z rosnącym niepokojem. Poza tą trójką, przez ich zachowanie również Out zrobił się nieco niespokojny, Black także parsknął raz, czy dwa strzygąc uszami.
- Już, zaraz ją opanuje - usłyszałam Caroline, która wyjechała na bok ścieżki i próbowała zmusić klacz do zatrzymania się.
Barbór i Cephee były już w miarę spokojne, jednak ten pierwszy cały czas niepewnie patrzył na gniadą koleżankę.
- Caroline, lepiej? - spytała Ruska, która patrzyła się na dziewczynę na prawdę zmartwionym wzrokiem.
- Tak, tak, moment, zaraz możemy jechać.
Właścicielka protagonistki spędziła jeszcze chwilę na rozmawianiu z klaczą, po czym wróciła do zastępu.
- Dobra, może nie będzie na razie wariować.
- Okej - potwierdziłam - Wszyscy gotowi? Wszystko na pewno gra, tak? Cephee, Barbór? Inne konie spokojne? No to chodźmy.
Ruszyliśmy znów stępem. Po chwili wjechaliśmy na ścieżkę z przepaścią po jednej ze stron, dlatego starałam trzymać się zastęp z dala od niej, tak w razie czego, gdyby Celadine znów coś wymyśliła. Klacz wprawdzie na razie szła spokojnie, jednak była wyraźnie bardziej nerwowa, niż pozostałe konie. Gdy uznałam, że jest to w miarę bezpieczne, zaproponowałam kłus i już po chwili pogoniłam do niego Blacka. Wałach ruszył spokojnym, równym kłusem. Jadący za mną Out nie miał problemu z przyśpieszeniem, podobnie Catyste, jednak Dracula Esmeraldy chciał chyba ją sprawdzić i zmusił do kilkukrotnego poganiania. Gdy w końcu zakłusował, właścicielka pochwaliła go. Wraz z nim zakłusowała Excel. Celadine nie próbowała się tym razem buntować, podobnie jak pozostałe dwa konie na tyle zastępu. Z dziewczynami było nieco gorzej niż z końmi, bo nawet mi obolały tyłek po wczorajszym dniu dawał znać - wszystkie krzywiły się, gdy tylko przypadkiem traciły równowagę, co było o tyle łatwe, że nasze mięśnie były jednak nieco zmęczone. Uznałam, że galop trochę nam pomoże, jednak nie chciałam go ryzykować przed zmęczeniem nieco koni, jeszcze przy przepaści, tak, by Celadine nie wariowała zbytnio. Miałam nadzieję, że klacz opadnie dziś szybciej z sił niż poprzedniego dnia.

Zagalopować udało się nam na przepięknej, dużej hali. Teren spadał nieco w dół, jednak na tyle łagodnie, że nie ryzykowaliśmy połamania nóg naszych wierzchowców. Black wyraźnie się ożywił, widząc wolną przestrzeń, zaś Celadine jak na razie zachowywała spokój, dlatego po krótkiej konsultacji z ekipą, zmęczoną już dość długim odcinkiem kłusa, pogoniłam mojego konia do galopu, zaś za mną to samo uczyniła cała reszta.
Black wyrwał się do przodu, biegnąc z nieskrywaną wręcz radością, jednak bez problemu nad nim panowałam. Pozostałe konie równie chętnie ruszyły, widząc ogromną łąkę i przez chwilę galopowaliśmy wręcz wzorcowo - jeden koń za drugim, w dobrym rytmie, żaden koń nie próbował nikogo wyprzedzać, a jeźdźcy dawali sobie radę bez większego problemu... do czasu, gdy Catyste wierzgnęła z radości. Sprawiło to, że Ruska straciła równowage, ledwo trzymając się na grzbiecie konia, zaś jadący za nią Dracula wycofał się, próbując stanąć dęba, również niemal zrzucając Esmeraldę z grzbietu. Zauważyliśmy to na szczęście w czas, dlatego i mi, i Mili udało się zatrzymać wierzchowce, zaś ci będący z tyłu zjechali w bok. W tym czasie Esmeralda utrzymała równowagę i została na grzbiecie swojego kuca, zaś Ruska, niestety, ześlizgnęła się z Catyse na ziemie. Na szczęście w nieszczęściu, był to jak najbardziej kontrolowany upadek, zaś srokaty koń właścicielki Dragon Hill, natychmiast się uspokoił i stał spokojnie, nie próbując zdeptać jej. Moment później do klasy podjechała Mila, chwytając wodze klaczy i odciągając ją od właścicielki.
Ja zaś, oraz Elvia podeszliśmy do dziewczyny, pomagając jej wstać.
- Nic ci nie jest?
- Nie, nic... chyba wszystko gra. Tak, na pewno - Ruska kiwnęła głową.
- To dobrze. Esmeralda?
- Jest OK. Draculi też nic się nie stało.
- Mhm. Mila, jak Catyse?
- Zdaje się być w porządku. - Mila, dla pewności zmusiła klacz do kłusa u swojego boku, popędzając Out'a - Tak, nic jej nie jest.
Sama widziałam, że srokata klacz kłusuje bez najmniejszego problemu, kiwnęłam więc głową, nim jednak wydałam polecenie, by znów wziąć na konie i uformować zastęp, bunty Celadine odezwały się i klacz, zdenerwowana całą sytuacją, zaczęła wyrywać się Caroline.
- Hej, kobyła, spokojnie, no weź się uspokój - dziewczyna próbowała opanować tańczącą w miejscu gniadoszkę, co było o tyle trudne, że bez siodła trudniej było utrzymać jej równowagę. Celadine chyba chciała ruszyć galopem, jednak bardzo krótka wodza nie pozwalała jej na wyrwanie się.
Pozostali jeźdźcy odsunęli się od pary, czekając, aż Caroline nieco ją uspokoi.
- Na następnym postoju dostajesz siodło - powiedziałam, spoglądając kątem oka na stojącego spokojnie Blacka, gdy Celadine była w miarę spokojna. 
Caroline kiwnęła głową. 
- Szymek, weź może ją na linę, dla bezpieczeństwa. Amelia, idź na koniec, za nich. A teraz na koń, jedziemy dalej.

Do postoju nic większego się nie działo. Dojechaliśmy do niewielkiego schroniska, przywiązując konie tak, aby mogły poskubać trawę, pojąc je i zamawiając coś do jedzenia. Mój ojciec już czekał tam na nas wraz z siodłem dla Caroline. Widziałam, że dziewczyna głupio czuje się z myślą, że będzie musiała jako jedyna, nie z własnego wyboru, w nim siedzieć, jednak nie protestowała. Gdy najadłyśmy się, a konie odpoczęły ruszyliśmy w dalszą trasę. Odcinek do kolejnego postoju miał być wyjątkowo stromy, dlatego też mimo, że jechaliśmy głównie w stępie, to i my, i konie byliśmy dość szybko zmęczeni. Tym razem Celadine nie próbowała się buntować, dzielnie pokonując trasę, jednak i tak ona, z Cephee i Out'em dość mocno nas spowalniali - to trio jechało zdecydowanie wolniej niż pozostałe, ze spokojem pokonując przeszkody, na jakie natrafialiśmy, jednak sprawiało im to spore trudności. Nic dziwnego więc, że gdy dojechaliśmy na łąkę, na której miał odbyć się kolejny postój, wszyscy z radością zeskoczyliśmy z koni, wypuszczając je do niewielkiej zagrody dla owiec i pojąc je, po czym natychmiast ruszając do rozpalonego przez również mojego tatę ogniska, nad którym już piekły się różnego rodzaju rzeczy, nie tylko mięsne. Gdy więc usiedliśmy razem wokół, jedząc i popijając różne napoje z plastikowych kubków (każda zaś mając przy okazji ręce brudne od tłuszczu), rozmowa zaczęła się w najlepsze. Pogoda była ładna, okolica przepiękna, towarzystwo dobre, czego więc więcej można by chcieć?
Caroline rozmawiała o czymś z Angess oraz Milą i moim ojcem, Amelia, Ruska i Elvia śmiały się z czegoś, ja zaś dyskutowałam z Esmeraldą i Szymkiem, do którego jednak w pewnej chwili zadzwonił telefon, dlatego też odszedł by na chwilę porozmawiać, a ja z właścicielką Anarkii zaczęłam dyskusje o hucułach, które w tym roku przyszły na świat na jej łąkach.
Po jakiś dziesięciu minutach do naszych uszu dotarł dziwny dźwięk... ktoś dął w róg? Zmarszczyłam brwi, słysząc to.
- Co to? - odezwała się Elvia.
- Pojęcia nie mam - Amelia również wydała się zaskoczona.
- Chyba czasy polowań z rogiem minęły dawno nie? - powiedziała Ruska.
- Raczej tak. - przytaknęłam - Spokojnie, pewnie ktoś się bawi - wzruszyłam ramionami.
- Pewnie tak - potwierdziła właścicielka Cephee.
- Hej, co to...? - Angess spoglądała na ścianę lasu, najbardziej oddaloną od nas. Coś zdawało się tam poruszać...
... i już chwilę później widzieliśmy zastęp jeźdźców, na pomalowanych na kolorowo koniach. Pierwszy z nich, na tarantowatym ogierze miał na głowie ogromny pióropusz, za nim zaś jechały dwa równie kolorowe wierzchowce, z czego jeden dosiadany był przez kobietę, na końcu zaś za wszystkimi podążała nieduża, srokata klacz. Wszyscy wstaliśmy, osłupieni, szczególnie, że zastęp robił na prawdę ogromny hałas i z daleka nie przypominał mi nikogo znajomego...
No właśnie, z daleka, bo gdy tylko podjechali bliżej, rozpoznałam w pierwszym jeźdźcu Jana z WHK Arisha na Powhatanie oraz resztę ekipy z tejże stajni: Kasia na Aquene, Dawid na Missouri oraz Tom na Sunset Whiz. Ci jednak zamiast stanąć i się przywitać, okrążyli nas, patrząc na nas wrogo. Wszyscy mieli na sobie typowo indiańskie stroje, zaś konie pomalowane były podobnie jak nasze.
Widziałam, że nasze konie (w tym jeden z tejże hodowli) przyglądają się ciekawsko całemu zajściu.
- Kto bez pozwolenia śmie wjeżdżać na ziemie plemienia Arikarów? - nigdy nie spodziewałam się, żeg głos Jana może być tak władczy.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Chyba Ruska miała pomysł, co zrobić, jednak Szymek był od niej zdecydowanie szybszy. 
- My, znużeni wędrowcy, szukający chwili odpoczynku. Wybacz nam, wielki wodzu, nie mieliśmy złych zamiarów - gdy mówił, nie widziałam wyrazu jego twarzy, głos mężczyzny był jednak tak pewny, że miałam wrażenie jakby... przygotowywał się do tego wcześniej.
- Nie zabijajcie więc naszej zwierzyny, a być może odjedziecie stąd żywi - odparł Jan. Widziałam, że Kasia z trudem powstrzymuje śmiech. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Część ludzi nie miała pojęcia, kim jest ta ekipa, dlatego dziewczyny w dalszym ciągu były zdziwione całym zajściem i chyba tylko ja (oraz Amelia, teraz już dziwnie spokojna... no i Szymek) wiedziałam, co się właśnie dzieje. 
- Nie przybyliśmy polować, wielki wodzu.
Jan miał chyba coś powiedzieć, ale Kasia nie wytrzymała, wybuchając śmiechem i niszcząc całą iluzje. Razem z nią śmiechem wybuchnął Dawid, ja i Amelia, reszta jednak dalej była chyba zbyt zdezorientowana.
- Coś ty wymyślił? - spytałam Szymka, gdy już się nieco uspokoił.
- No wiesz, gdy załatwiałem konia dla Amelii, Kasia wpadła na ten pomysł...
- No ii... uznaliśmy, że też wybierzemy się w góry z końmi - dokończyła za niego z zadziorną miną - Trochę was strasząc... 
- A że mamy odpowiednie konie - dodał Dawid - To czemu nie?
- Muszę przyznać, że dawno nie robiliśmy czegoś takiego - odparł Jan, wyglądający znacznie młodziej w przebraniu indiańskiego wodza.
- Hej, dobra, dobra, koniec gadania - rzucił mój ojciec - Siadajcie, oni i tak tego nie przejedzą, konie zostawcie, opowiecie przy jedzeniu wszystko. 
Gdy ekipa z hodowli ściągała koniom siodła, słyszałam, jak dziewczyny chichoczą i śmieją się z całej sytuacji.

Gdy zebraliśmy się, każdy poszedł w swoje stronę - my na Rancho, druga ekipa do schroniska. Ostatnie trzy godziny jazdy minęły nam nadzwyczaj szybko i spokojnie. Celadine była zbyt zmęczona, by się buntować, zaś całe zdarzenie z indianinami, sprawiło, że dziewczyny bardzo pobudziły się, bezustannie gadając i zapominając o zmęczeniu oraz bolących pośladkach. W chwili wiec, gdy przed nami pojawiło się Rancho, nikt nie mógł uwierzyć, że tak szybko znaleźliśmy się z powrotem.



Mam nadzieję, że rajd Wam odpowiada :) Wybaczcie, za zakończenie, jednak po prostu nie miałam ochoty już tego ciągnąć na siłę, skoro wszystkie pomysły zrealizowałam. Jeśli chcecie podlinkować rajd koniom jako jeden "ciąg" wystarczy kliknąć w odpowiednią zakładkę.

RAJD: Dwudniowy Rajd Górski im. Sokolego Oka. Dzień I

Autor: Podkowa
Data: 25 czerwca 2015r
Plan działania:
5:00 - pobudka
6:30 - wyjazd
9:40-10:30 - pierwszy postój
14:00-16:00 - drugi postój (wizyta w schronisku)
19:00 - przyjazd na miejsce
Zastęp:
  1. Podkowa i Blackberry 
  2. Mila i Out and About
  3. Ruska i Catyse
  4. Esmeralda i Dracula
  5. Amelia i Microsoft Excel T
  6. Caroline i Celadine
  7. Elvia Savange i Cephee
  8. Agness Lenoore i Barbór
  9. Szymon i Tropical Honey 

Cała ekipa dzisiejszego rajdu zebrała się już u nas poprzedniego dnia, pod wieczór. Dziewczyny chciały trochę poimprezować, jednak razem z Szymonem wybiliśmy im to z głowy: bycie pijanym, lub na kacu, będąc na szlaku, jeszcze bez siodła, nie było zbyt rozsądne. Najbardziej wściekały się Mila z Ruską, które chyba już wcześniej umówiły się że trzeba rozkręcić party, ale na szczęście, nic z tego więcej nie wynikło (troszkę za sprawą Esmeraldy, która na prawdę bardzo nam pomogła resztę pań uspokoić). 
Rankiem myślałam, że wstałam jako pierwsza, jednak gdy zeszłam na śniadanie przy stole siedziała już kompletnie ubrana Esmeralda, dyskutując o czymś z Agness, która jeszcze na sobie miała piżamę, zaś w kuchni krzątała się moja mama.
- Hej dziewczyny, jak noc?
- Świetnie! W ogóle, pewnie nie słyszałaś, ale konie nieźle się bawiły w nocy. Koło trzeciej mnie obudziły, na oko, chyba to twoje srokate młode zaczepiało coś większego... Doona? - odparła pierwsze co Esmeralda.
- Ah, weź, ona kombinuje jak się da. Nie ma dnia spo... o, cześć Smok, Szymek wstał, że cię wypuścił? - pogłaskałam psa, który akurat się tego domagał, po czym spojrzałam na Angess: - A tobie? Jak się spało?
- Całkiem dobrze - Agness przytaknęła, widziałam jednak, że chyba czuje się nieco niepewnie w nowym miejscu. No tak, większość dziewczyn trochę znałam, jedynie ona, jak i Caroline były mi dość obce. 
- Dobra, idę sprawdzić czy reszta wstała. Zaraz wrócę.

Większość wstała bez większych problemów. Jedynie Elvie, dzielącą pokój z Milą i Ruską trzeba było niemal siłą wyciągnąć z łóżka, jednak chyba nikogo to szczególnie nie zdziwiło. Gdy wszyscy się ogarnęli i zjedli śniadanie w miłym towarzystwie, ruszyliśmy do stajni, gdzie czekały już na nas wierzchowce. 
- Dobra, może mała zbiórka. Amelia, masz te farby? - spojrzałam ku stojącej nieco z boku dziewczynie. 
- Eh, zapomniałam...
- Leć.
- Nie trzeba, też przywiozłam! - odezwała się Mila.
- Ooo, serio? Świetnie! Ale i tak, Amelia, idź, coby nie zabrakło. 
Jak na indiański rajd przystało, konie musiałby być obowiązkowo kolorowe i miałyśmy zamiar do tego dojść wykorzystując naturalne, bezpieczne dla zdrowia koni farbki. Nie to jednak było w naszej zbiórce najważniejsze.
- Dobra, zaraz weźmiemy się do roboty, ale najpierw organizacyjnie. Jak wiecie, jedziemy na oklep, ale ojciec będzie krążył obok nas, z siodłami, tak w razie gdyby ktoś zaniemógł. Oczywiście, będzie miał też apteczkę i inne takie. Plecaki, mam nadzieję, macie przygotowane? No, to dobrze. Nie gonimy, słuchamy się mnie, pilnujemy siebie nawzajem, bla, bla, bla, dobrze chyba wiecie, jak powinnyście się zachować, a jak nie czeka was opieprz ode mnie i Szymka, nie?
- Oczywiście, szefowo! - mężczyzna podniósł brew, uśmiechając się od ucha do ucha.
- No. 
- Smok jedzie z nami? - spytała Elvie, której owczarek akurat obwąchiwał buty.
- Nie.. obawiam się, że padł by w połowie. Ale może ojciec zapakuje go do samochodu?
- Tak! - Ruska niemal podskoczyła, słysząc to.
- Nie ode mnie to już zależy... ale plus za entuzjazm! - powiedziałam, biorąc farbki od Amelii, która właśnie powróciła - Okej, farbki są, pędzle też, do roboty, zmieńcie konie w indiańskie bestyjki.
Jak się spodziewałam, babranie się w farbie zajęło wszystkim zdecydowanie najwięcej czasu - każda z dziewczyn chciała, aby jej wierzchowiec był najbardziej indiański, dlatego starały się jak mogły. Jedynie Szymek i Esmeralda skończyli szybko: mężczyzna domalował tylko Tropce, na której miał jechać, kilka kresek niebieską i czerwoną farbą na pysku i zadzie, zaś Esmeralda namalowała Draculi kółko wokół oka dwoma kolorami: również czerwonym i żółtym. Muszę przyznać, że nawet ja się nieco wkręciłam, ozdabiając zad Blacka jakimś bliżej niezidentyfikowanym wzorem, decydując się również na kółko wokół oka. Agness postanowiła pójść na całość, babrając całą rękę w farbce i odciskując ją kilkukrotnie na zadzie swojego Barbóra, domalowując mu też różne kreski na nogach. Ruska, wykorzystując srokatą maść Catyse, czarną farbkę i miłość do Marvela chyba uznała, że zrobi z niej komiksową postać, ponieważ obrysowywała i cieniowała jej sierść tak, aby klacz miała wyraźne konkury. Cóż, kreatywnie, nie powiem. Mila chyba próbowała zmienić Out'a w indiańską tęczę, robiąc mu chyba najwięcej znaczków na całym ciele ze wszystkich, zaś Caroline skupiła się głównie na nogach gniadej Celadine, mając jakby nadzieję, że indiańskie symbole ochronią je przed uszkodzeniami. Amelii dostała się Excel - appaloosa z hodowli westernowców spod Wrocławia. Nie mieliśmy innego, wygodnego konia na rajd, dlatego poprosiłam ich o pomoc i udostępnili nam tę oto panią, która już z resztą u nas niegdyś była. Tarantowata maść nie wymagała wielu poprawek, jednak parę muśnięć pędzelka Amelii sprawił, że wyglądała iście indiańsko: a wystarczyło tylko kółko wokół oka i znaczenia na tylnych nogach!
Gdy wszystkie konie były pomalowane i wyczyszczone, wyprowadziłyśmy konie na zewnątrz, a ja zabrałam się za ustawianie zastępu. Ja miałam jechać na początku, później Mila, Ruska, Esmeralda, Amelia, Caroline, Agness i na końcu Szymek. Po ustawieniu, tak, aby żaden z koni się nie próbował pokopać, czy pogryźć, w końcu ruszyliśmy. Miałam nadzieję, że sama wytrzymam tak długo, siedząc na oklep... a głupio by było, aby pomysłodawczyni nie wytrwała do końca, prawda? Cóż, Black, cała nadzieja w nim! Był wygodny, ale czy wystarczająco? 

Rajd zaczął się bardzo spokojnie. Konie szły bez problemu, pogoda dopisywała - dzień miał być ciepły, ale nie upalny i taki właśnie się zapowiadał. Niestety, nie wyglądałyśmy tak indiańsko, jak byśmy chciały - chociaż Angess, wraz z Amelią i Elvią domalowały sobie kolorowe kreski na twarzach, to jednak musiałyśmy wybrać wygodne, a nie klimatyczne stroje, na dodatek przy braku juków plecaki były niezastąpione, co i tak, i tak niszczyłoby ubranie. 
Już przy pierwszych wspinaczkach widać było, które konie przystosowane są do chodzenia po górach, a które nie. Krótko po pierwszy, dość długim odcinku kłusa musieliśmy zjechać dość mocno w dół. Black, Dracula, Excel i Tropka nieźle balansowały ciałem, Catyse, Out oraz Barbór jakoś sobie radzili, mimo, że widać było u nich brak wprawy, a Celadine i Cephee, typowo sportowe konie, schodziły zdecydowanie mniej pewnie, niż pozostałe, kilkukrotnie ślizgając się po kamieniach. Udało nam się jednak przebrnąć bez szwanku, a jako, że wyjechaliśmy przez to na dość szeroki szlak z pięknymi widokami, pozwoliliśmy sobie po chwili na kawałek galopu. 
Czułam, że moje cztery litery nieco narzekają, jednak dawałam radę. Black szedł przodem bez najmniejszego problemu, nie wyrywając się i będąc przy tym wzorowym czołowym, dlatego nie musiałam tak bardzo skupiać się na kontrolowaniu jego, zwracając większą uwagę na to, jak na nim siedzę. Kątem oka widziałam, że Ruska w pewnym momencie straciła na moment równowagę, jednak odzyskała ją. Reszcie na szczęście się to nie zdarzyło.
Konie i ludzie dawali radę. Nie galopowaliśmy zbyt dużo, prowadząc konie w większości w kłusie, przez co obrywało się nieco naszym siedzeniom, ale za to trzymaliśmy tempo oraz zmęczenie koni na odpowiednim poziomie. Zwierzęta raczej sobie radziły, jednak miałam wrażenie, że Caroline nie najlepiej wybrała sobie konia. O ile początkowo Celadine reagowała z ciekawością na wycieczkę, o tyle z każdą chwilę klacz robiła się coraz to bardziej nerwowa, próbując się buntować. Raz, czy dwa zatrzymaliśmy się właśnie przez nią, bo gniadoszka zaczynała tańczyć i próbować się wyrwać. Udawało się nam ją jako-tako uspokajać, jednak w dalszym ciągu była nerwowa i podatna na płoszenie się, dlatego i Amelia, i Elvia, jadące obok Caroline, dostały rozkaz zwracania na tą parę szczególnej uwagi.
O dziwo, wyjątkowo dobrze sprawdzała się  Catyse - nie miała może takiej wprawy, jak Black, czy Draco Esmeraldy, jednak poza tym klacz była niezwykle odważna i wjeżdżała bez wahania nawet w wąskie ścieżki, czym pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie tak źle radziła sobie również Cephee, która mimo tego, że była wysokiej klasy koniem sportowym, spokojem mogła dorównywać naszym westernowcom.
Przed dziesiątą dojechaliśmy na miejsce pierwszego postoju. Był to może nie nadzwyczajny, ale ładny punkt widokowy z dwoma turystycznymi stołami otoczonymi płotkiem nadającym się do przywiązania koni. Zsiedliśmy więc z wierzchowców. Mój ojciec był już na miejscu - samochód zaparkował pięć minut drogi od tego miejsca, zdążył już jednak przynieść większość rzeczy. Co prawda nie wziął ze sobą Smoka, jednak Ruska była zbyt zajęta rozmasowywaniem sobie pośladków, aby to zobaczyć.
- Tato, potrzebujesz pomocy na szybko? - spytałam.
- Nie, prawie nic mi nie zostało, jedynie co, możecie na stołach zrobić porządek.
- Jasne, tylko najpierw konie. Słuchajcie! Zza drzewami jest strumień, słyszycie go? Zaprowadźmy najpierw do niego konie.
- Ok!
- No, to idziemy.
- Gdzie dokładnie?
- Hej, hej, drogie panie, po co tyle zamieszania. Tutaj, tutaj - Pokręciłam głową, słysząc głos Szymka.
Gdy konie zostały napojone, większość przywiązała je do płotu, jedynie Black i Tropka zostały puszczone luzem ze ściągniętymi ogłowiami. Zasiedlimy wiec do stołów, pijąc herbatę i kawę z termosów oraz zjadając wszystkie kanapki oraz większość sałatki i kiełbasek przygotowanych przez mojego ojca.

Druga część rajdu wyglądała podobnie, jak poprzednia. Jedynie Celadine nie chciała ciągle się uspokoić, mimo narastającego zmęczenia. Więcej czasu spędziliśmy też prowadząc konie w stępie i rozmawiając przy tym i podziwiając widoki. Zagalopowaliśmy raz, może dwa i to tylko na krótkich odcinkach. Podejrzewałam, że dopiero na końcu będziemy nieco gonić, aby już jak najszybciej odpocząć, szczególnie, że sama chciałam tam się w miarę wcześnie znaleźć: miejsce na granicy polsko-słowackiej (no, położone już w Słowacji) do którego zmierzałyśmy było na prawdę fajne i miałam nadzieję porozmawiać jeszcze trochę z jego właścicielem. Czas jednak w dobrym towarzystwie mijał szybko i ani się nie spostrzegłam, a już znaki na szlaku oznajmiały, że schronisko, przy którym miał byś postój, jest tuż obok.
- O, nasza karczma! - oznajmiłam - To teraz, kto ma ochotę na pizzę? - spytałam, odwracając się do dziewczyn.
- PIZZA? Nic nie mówiłaś o PIZZY! - usłyszałam wyrzut Amelii, wybijający się spośród ogólnego poklasku. - A razem planowałyśmy!
- Ojej, nie można cię niczym zaskoczyć już, byś się nie obrażała? Co?
- Ale... ale... 
- Okej, jak nie chcesz pizzy, to nie będziesz jej jeść, jak wolisz...
- Ale ja...
Zaśmiałam się, kręcąc głową.
- Dobra, idziemy jeść - odwróciłam się i poprowadziłam Blacka prosto do schroniska, a cały zastęp podążył za nami.

Ponieważ miejsce było ogrodzone, tym razem wszystkie pozwoliłyśmy koniom na spokojny popas, wcześniej pojąc je wodą nalaną do wiader z węża ogrodowego, przy pomocy współwłaściciela schroniska. Po opiece nad końmi w końcu przyszedł czas, aby zająć się jedzeniem oraz rozmowami. Według planu mieliśmy jakieś dwie godziny, które zostały doskonale wykorzystane.
Gdy całą dziewiątką zasiedliśmy do olbrzymiego stołu już po chwili pracownicy schroniska, wcześniej poinformowani o naszym przybyciu, wnieśli kilka rodzajów pizzy: margaritę, z owocami morza, ananasem oraz z szynką. Wszystkie były olbrzymie i wszystkie wybornie pachniały. Dziewczyny z radością zabrały się do jedzenia, zaś Szymek zaproponował, że zamówi napoje i zebrał od każdej rozkazy, po czym zniknął na chwilę. Ja sama pilnowałam, aby towarzystwo się nie pobiło, bo już zaczęły się kłótnie o to, kto ma zostawić ile kawałków dla kogo. 
- Jak tam wasze siedzenia? - zapytała Elvia, akurat w chwili, w której wrócił Szymon, a wszystkie nieco już się uspokoiły.
- Daję radę. Ale nie wiem, jak jutro - powiedziała Mila, marszcząc brwi.
- No, myślałam, że będzie gorzej - przytaknęła Agness, która wyraźnie czuła się już  pewniej, niż rankiem.
- Ruska, skąd wytrzasnełaś Catyste? Genialny koń - rzuciłam do dziewczyny.
- Córka Charlottki Detalli. No i Pana Wiatru.
- Ajś, to nic dziwnego. Na prawdę, fajna jest.
Dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Szkoda tylko, że Celadine odwala - Caroline westchnęła.
- Szport konie raczej nijak nadają się na takie wypady - Esmeralda zmarszczyła brwi - Kuce, konie od bydła, mieszańce wszelkiego rodzaju, grunt, by spokojne i wytrzymałe.
- No, właśnie, oby wytrzymała - kiwnęłam głową - Bo trochę za dużo energii zużywa na nic.
- Damy radę! - rzuciła Elvia, uśmiechając się pocieszająco do dziewczyny.
- Musimy - dodała Mila.
- W ogóle, widziałyście też tego orła, kawałek przed zjazdem? - spytał Szymon.
- Tak! Piękny był!
- No!
- Nie.. ej, co, ja ślepa... czy ja o niczym nie wiem po prostu? Nawet o pizzy? - Amelia patrzyła smutnymi oczkami po wszystkich, jakby szukając współczucia. 

Tak jak planowałam, przed dziewiętnastą prawie byliśmy na miejscu. Zamieniłam się jednak miejscem z Szymkiem, który jechał wraz z Tropką na przodzie, ja zaś dyskutowałam z Angess o kilku westernowcach z jej stajni. Zwierzęta były nieco zmęczone, nawet więcej, niż nieco, dlatego mimo moich wcześniejszych oczekiwań, nie poganiałyśmy ich zbytnio, pozwalając iść własnym tempem. Celadine w końcu nieco się uspokoiła, dając jako tako odżyć Caroline, zaś Ruska z Milą zaczynały wyśpiewywać tyrady o tym, jak bardzo bolą ich tyłki. Na prawdę, zaczęły nawet układać tekst. 
W końcu zaczęliśmy zjeżdżać do doliny i gdy tylko wyjechaliśmy z lasu ukazał się nam niezwykły widok: ogromną dolinę porastała trawa. Okolica była ogrodzona, zaś na pastwiskach pasły się olbrzymie, amerykańskie bizony, patrząc na nas spode łbów. Na jakimś odległym pastwisku można było dostrzec parę tarantowatych koni, zaś w samym centrum stał wielki, drewniany budynek mieszkalny, na jego tyłach zaś dało się dostrzec gospodarską zabudowę. Do budynku prowadziły dwie drogi - jedna ze szlaku, druga zaś była betonową drogą spadającą z drugiej strony doliny.
- Ej, gdzie my jesteśmy? - spytała Caroline z wielkimi oczami.
- Wow, genialne miejsce - oznajmiła Esmeralda.
- Jakie fajne krówki! - Elvia była zachwycona bizonami.
- Mila! Chcemy takiego, nie? - Ruska jakby nagle zapomniała o tym, że ledwo może wysiedzieć na koniu.
- Tak! Jakie to słodkie!
- Nocleg w takim miejscu... za taką cenę? - Agness była zaskoczona.
- Znajomości robią swoje. Górscy ludzie trzymają się razem - oznajmiłam.
- A więc, szanowne panie, witajcie w hodowli bizonów i koni appaloosa o jakże oryginalnej nazwie Divoký Západ! O, gospodarz chyba idzie nas przywitać! - oznajmił Szymek.
Z budynku rzeczywiście wyszedł mężczyzna, obrany w jeansy, nieco brudną już koszulę oraz z kapeluszem na głowie i uśmiechem na ustach, gotów nas przywitać.

Dwudniowy Rajd Górski im. Sokolego Oka

Na początek, przepraszam Was za nieobecność. Postarałam się nieco nadrobić i mam nadzieję, że już ogarniam mniej więcej co i jak :) Z tej okazji też na WHK Arisha czeka na Was koń do zakupu - Sorrel Painted Gun - który powinien się spodobać tym z Was, które lubią klimatyczne konie: jest srokaty, sportowo-rekreacyjny, z miłym wyrazem. Oczywiście, na sprzedaż ciągle są jeszcze inne konie z hodowli.
Wracając, z racji, że sesje RPG była niewypałem [przeze mnie] postanowiłam zrobić rajd w indiańskim klimacie. Zapraszam serdecznie :D



Regulamin:
  1. Koszt rajdu - 800h/para (wraz z przyjazdem dzień wcześniej, wieczorem).
  2. Przyjmę 6 par: ze stajni mogą zgłosić się dwie, ale druga będzie brana pod uwagę tylko wtedy, kiedy nie uzbiera się maksymalna ilość uczestników.
  3. Dla pierwszej zgłoszonej westernowej pary bonus - możliwość przyjechania rankiem i wybrania się na wspólny trening z Podkową.
  4. Nie przyjmuję ogierów.
  5. Jedziemy zupełnie na oklep, kto wie, może pomalujemy swoje konie? Jak chcecie? :) Dlatego jednak wymagam wprawionych jeźdźców oraz spokojnych i wygodnych koni. Oczywiście, jakby przy tym wierzchowce były kolorowe, byłoby cudownie.
  6. Konie, które zgłaszacie powinny mieć jak najdokładniejszy opis.
  7. Nie masz odpowiedniego konia? Zgłoś się poniżej bez niego, a coś dla Ciebie wybierzemy.
  8. Banner nie jest obowiązkowy, jednak jeśli ktoś chce - można wrzucić.
Formularz:

Nick:
Adres stajni:
Kontakt:

Imię jeźdźca:
Link do opisu jeźdźca:
Imię konia:
Boks konia:

Aktualny zastęp:
  1. Podkowa i Blackberry (przewodnik)
  2. Szymon i Tropical Honey (przewodnik-zastępca)
  3. Amelia i Microsoft Excel T
  4. Mila i Out and About
  5. Ruska i Catyse
  6. Esmeralda i Dracula
  7. Caroline i Celadine
  8. Elvia Savange i Cephee
  9. Agness Lenoore i Barbór

STOP. Powoli biorę się za pisanie. Szkoda, że żadna z Was nie wzięła westernowca :c Bo chętnie napisałabym trening. Cóż, może innym razem.

WYDARZENIE: Seria treningów dla koni rajdowych

Hej, hej... z racji mojego małego artykułu na VSC poczytałam nieco o treningu koni rajdowych... i uznałam, że powinnam takowe pisać Tropce. Samej w terenie jednak trochę nudno, niebezpiecznie... a ja innego konia do rajdów nie mam. Wpadłam więc na pomysł aby zorganizować na rancho serie składającą się z trzech treningów - dwa po 15-20km oraz jeszcze jeden na 35km po jednodniowej przerwie. Treningi odbędą się w okolicach 22-30 stycznia. Jakie zasady? A no, poniższe:

  1. Przyjmę cztery konie.
  2. Jedna osoba może zgłosić do dwóch koni ALE nie oznacza to, że obydwa przyjmę. Mianowicie, zapisy trwać będą do 22.01. Pierwsze cztery osoby zostają przyjęte, jednak jeśli będzie Was mniej, a np. pierwsza osoba zgłosi dwa konie wezmę obydwa. Jasne? ;P
  3. Koń, jak i jeździc muszą być gdzieś choćby pobieżnie opisany
  4. Treningi skierowane są tylko do koni, które mniej, lub bardziej profesjonalnie chodzą w rajdach.
  5. Koszt treningów i pobytu w sumie 1 000h od pary koń + jeździec.
  6. Nie będzie to impreza, czy coś, a trening, dlatego nie szykujcie się na nie wiadomo jakie fajne rzeczy ;P
  7. Nie ma bannera, nie sądzę, by był potrzebny XD
Formularz:

Nick:
Adres stajni
Kontakt:

Imię konia:
URL boksu konia:
Imię jeźdźca:
Link do opisu jeźdźca:

W treningu udział biorą:

  1. Podkowa na Tropical Honye
  2. Esmeralda na Florencji
  3. Hannah na Sohamie
  4. Andrea Philips na Extreme Dun Gun
  5. Ruby Lee na Sorley'u

RAJD: Rajd Gwiezdny 8/9 listopada 2014

Autor: Podkowa
Data: 8/9 listopada 2014
Plan działania:

  1. 21:00 Wyjazd z Rancho Arisha 
  2. 24:00-1:00 Postój
  3. 4:00 Powrót


Zastęp:
  1. Podkowa na kl. Tropical Honey
  2. Boksi na kl. Hellfire
  3. Trevor na kl. Carrera
  4. Cameron na kl. Sweet Delirium
  5. Amelia na wał. Blackberry
  6. Esmeralda na kl. Florencja 
  7. Elvia Savange na kl. Let's Kill Tonight
  8. Dan Hussian na Paranoic Lusse
  9. Connor Hollingsworth na kl. Celtic Rose 
  10. Detalli na kl. *Apple Fresh
  11. Mila na wał. *Out and About
  12. Ruska na kl. Sheila 
  13. Szymon na kl. Small Earthquake

Około godziny wpół do ósmej zebrałam wszystkich uczestników rajdu w jadalni. Na stole leżały jakieś paluszki, ciastka i cukierki, coby nikomu się nie nudziło i miał co robić. Wszyscy siedzieli, jedynie ja stałam, tak, aby każdy mógł mnie wyraźnie widzieć i słyszeć. 
- Ciężko mi powiedzieć, aby w tym rajdzie priorytetem było bezpieczeństwo... W końcu, gdyby nim było, nie jechalibyśmy nocą w góry... niemniej, przede wszystkim, nim wyjedziemy pamiętajcie, aby pilnować i siebie, i osoby obok. Nie oddalajcie się, uspokajajcie konie, a gdyby coś się działo, natychmiast zgłaszajcie, OK? Dobra, koniec takiego bezsensownego gadania. Wyjeżdżamy koło dziesiątej. Kilka głównych szlaków jest oświetlone, jednak w większości będziemy jechać po ciemku, dlatego też każdy z was dostanie latarki na głowy, oby konie się tym nie przeraziły... no i my będziemy mieć dodatkowo poręczne latarki, takie do kieszeni. Jeśli ktoś z was też się w taką zaopatrzył, weźcie je także za sobą. Dodatkowe baterie także mogą się przydać. Ubezpiecza nas samochód mojego ojca, także jakby co do niektórych miejsc jest w stanie dojechać. Zastęp ułożymy, gdy będziemy ruszać... Jakieś pytania?
Nikt się nie odezwał, mimo, że czekałam przez około minutę.
- No, w takim razie, ubierać się i do stajni!
Wszyscy zaczęli wychodzić z jadalni po drodze nieco się przepychając. 
- Hej, hej! Goście drodzy! A kanapki?! No, już, po co je poukładałam na tamtym stole? - usłyszałam, jak szum próbuje przekrzyczeć moja matka.
Natychmiast wszyscy z drzwi rzucili się do stołu. Ech, co za zamieszanie! Na całe szczęście po kilku minutach się uspokoiło, ponieważ wszyscy rozeszli się do pokojów. Ja również ruszyłam do siebie, szybko przebierając się w ciepły, choć może nie najnowszy strój. Po drodze wyjrzałam przez okno - niebo było na prawdę piękne! Bezchmurne! Ach, jutro będzie chłodno, ale za to jaka noc nas czeka!
Do stajni szłam razem z Szymonem. Konie już czekały na nas w boksach - nie wyobrażałam sobie ganiania ich po ciemku, dlatego chwilę przed zmrokiem Black, Tropka i Mini znalazły się w boksach. Zabraliśmy się za przygotowywanie koni. Ja miałam jechać na naszej gniadoszce, Szymon zaś miał dostąpić zaszczytu i wziąć na Blacka, dlatego też od razu weszliśmy do ich wspólnego boksu. Mój pracownik wyprowadził karosza i zaprowadził go do innego, pustego boksu, tak, abyśmy się zbytnio nie cisnęli i zabraliśmy się za przygotowywanie koni.
Chwilę później do stajni weszła Amelia z Cameron i Boksi, które spędziły wieczorem trochę czasu na rozmowie. Moja uczennica natychmiast do mnie podeszła.
- Podkowa... nie mogłabym jednak jechać na Blacku? Tak jak było w początkowym planie?
- Hej, co co nie odpowiada w Mini?
- No... nic, poza tym, że jednak... wolałabym jechać na Blacku
- Miałaś ty przede wszystkim na niej jeździć, pamiętasz?
- Tak, ale...
- Idź pytaj Szymona, jak ci udostępni Blacka to proszę, jedź sobie na nim.
- Jasne!
Pokręciłam głową w stronę Cameron i Boksi, które nas obserwowały. W tym czasie do stajni zaczęła schodzić się reszta ekipy i oporządzać swoje konie. Zaczęło robić się niezłe zamieszanie - trzynaście osób, które w tym samym czasie przygotowują konie to na prawdę duża ilość w tak niewielkiej stajni jak nasza. Atmosfera przypominała nieco przygotowywanie się do zawodów, co chyba udzieliło się koniom, bo co niektóre stały się nieco nerwowe, łącznie z Tropką, która wyraźnie było nieco zestresowana.
- Spokojnie mała, nic złego się nie dzieje, no, już - mówiłam do niej, głaszcząc brązową sierść klaczy.
Po dłuższym uspokajaniu Tropka się uspokoiła. Akurat wtedy większość osób skończyła przygotowywać konie i powoli zaczęliśmy wyprowadzać je na zewnątrz. Każdy miał coś na plecach, a wychodząc, wszyscy brali latarkę do założenia na głowę, których pudło stało przy wyjściu ze stajni.
Gdy wyprowadziłam moją klacz, zauważyłam, że Szymon zgodził się na zamianę i sam siedział na Mini, zaś Amelia stała zadowolona z siebie obok Blacka. Rozejrzałam się: Detalli i jej WKKWistka były najbardziej oddalone od wszystkich, chyba dlatego, że dziewczyna rozmawiała przez telefon, Esmeralda stała obok Connora, oboje trzymali konie za wodze i rozmawiali półszeptem, Ruska i Mila siedziały już na koniach stojących jakiś metr od siebie, a Dan i Elvia chichotali tuż przy wyjściu ze stajni. Trevor i Boksi nie rozmawiali ze sobą, jednak stali niedaleko, rzucając ku sobie zadowolone spojrzenia.
- Okej! Na koń! - krzyknęłam i już moment później każdy siedział na swoim wierzchowcu.
- Dobra... Każdy ma latarkę? No, to dobrze. Pomyślmy... jakby was ustawić... Najpierw ja, potem ekipa z Summerberry, za wami Amelia, Esmeralda, Homestead, ustawcie się jak tam chcecie, Detalli, Mila, Ruska i Szymon. Pasuje wszystkim? Nikt się nie sprzeciwia?
Usłyszałam kilka nie, dwie-trzy osoby pokręciły głowami.
- To zapalamy latarki i jedziemy!
Ruszyliśmy. Chwilę zajęło wszystkim wjechanie w odpowiednie miejsce zastępu, jednak w końcu ułożył nam się ładny zastęp. Widziałam kątem oka, że część koni przestraszyła się nagle zapalonych latarek, które nie tylko zaświeciły się nagle, ale również nagle przemieszczały strumień światła. Szczególnie mocno zareagowała Paranoic Lusse, która cofnęła się aż o kilka kroków w tył oraz Apple, która odskoczyła w bok. Niemniej, wszyscy jeźdźcy opanowali swoje konia i mogliśmy jechać w miarę spokojnie. Sama czułam, że Tropka jest nieco zdenerwowana i nie wie do końca co się dzieje, miałam jednak nadzieję, że z czasem się rozluźni.
Aż do lasu jechaliśmy niemal zupełnie po ciemku, między naszymi pastwiskami, jednak pierwszy szlak - szeroki i tylko lekko wznoszący się - był w miarę dobrze oświetlony lampionami wykonanymi z żółtawego papieru, dającymi delikatne, przyjemnie światło. Nie powiem, ojciec spisał się świetnie, ponieważ wyglądało to wręcz romantycznie, a konie, na widok takiego delikatnego blasku chyba trochę się rozluźniły. No, przynajmniej Tropka, która wyraźnie poczuła się lepiej, gdy wokół zrobiło się jaśniej, a latarki nie biły tak strasznie po oczach.
- Dobra, ludzie! KŁUS! - zarządziłam, chcąc trochę rozruszać i ludzi, i konie.
Już chwilę później słyszałam niemal idealnie równe uderzanie końskich kopyt o podłoże. Miałam zamiar jechać w tym chodzie aż do końca oświetlonego szlaku - czyli jakieś pół godziny drogi. Jako, że nie wydarzyło się nic niespodziewanego mój plan z resztą został zrealizowany. W końcu jednak musieliśmy skręcić w nieco węższą i nie oświetloną ścieżkę, dlatego zwolniliśmy do stępa.
Konie, po wyjechaniu w mrok natychmiast trochę się spięły, niemniej, przez jakieś piętnaście minut jechaliśmy dość spokojnie. Po tym czasie usłyszałam jednak głos Szymona dobiegający z końca zaprzęgu:
- Hej, hej, czekaj, nie panikuj! Spokojnie!
- Stajemy! - powiedziałam dość głośno.
Wszystkie konie zatrzymały się, a ja, nie schodząc z Tropki próbowałam wypatrzeć, co dzieje się w ciemności: z tego, co zauważyłam, Shelia chyba się czegoś nieco przestraszyła i wykonała spore cofanie, wpadając na Mini, przy okazji wzbudzając też panikę w koniu Mili. Na całe szczęście konie bały się wbiec w las, czy ruszyć się gdziekolwiek, dlatego też po prostu tańczyły w miejscu. Przez kilka chwil Ruska uspokajała swoją siwkę, to samo robiła Mila ze swoim One and About a Szymon i Detalli próbowali pomóc im, mówiąc coś spokojnym tonem: na szczęście ani Mini, ani Apple nie zaczęły panikować, dzięki czemu pozostałe konie były w miarę spokojne. No, na ile spokojne mogą być konie nocą, w lesie...
Na całe szczęście był to jedyny taki epizod. Kolejna część trasy odbyła się spokojnie i bez większych problemów. Tak jak zapowiadałam, ani razu nie galopowaliśmy - niebezpieczeństwo w razie poniesienia przez konie było zbyt duże, bym ryzykowała.
Jeszcze przez chwilę jechaliśmy tym samym szlakiem, aby później wjechać na dość mocno wspinającą się, jednak szerszą ścieżkę, która mim oto, w dalszym ciągu nie była oświetlona. Na całe szczęście miałam w kieszeni telefon z GPSem, a tą trasą jechałam z Szymonem już i w dzień, i w nocy, dzięki czemu dość dobrze ją znaliśmy, więc i ryzyko pomylenia drogi było niewielkie. Na tej ścieżce okazało się, że Cameron i Esmeraldzie skończyły się baterie w latarkach, dlatego musieliśmy na chwilę stanąć, aby je wymienić, niemniej, jechaliśmy tą drogą przez blisko godzinę, cały czas w stępie. Rozmów nie było zbyt wiele: jakby nie patrzeć była chłodna noc, a głośne rozmowy mogłyby wystraszyć konie, dlatego jeśli już ktoś rozmawiał to półszeptem, tak, aby nie stresować dodatkowo zwierząt.
Wjechaliśmy na jeszcze dwie-trzy węższe ścieżki, bezustannie pnące się w górę, aby w końcu wjechać na kolejny, oświetlony szlak - lampy, które zostały powieszone na drzewach były niemal identyczne z poprzednimi, tym razem miały jednak nieco ciemniejszą barwę.
- Podkowa... - usłyszałam po chwili za sobą głos Boksi - Co jak co, ale ten pomysł z tymi lampionami... wow... to wygląda genialnie.
Uśmiechnęłam się.
- Dzięki, ale to pomysł Szymona i mojej mamy, no, i ojciec też swoje trzy grosze dorzucił. Nie mój. Im to powiedz. Dobra, ludzie! Co powiedzie znów na kłus? Coby nie zasnąć?
Nikt nie miał nic przeciwko, dlatego już chwilę później kłusowaliśmy. Trwało to jakieś piętnaście minut, jednak już po tym czasie zarządziłam, aby wszyscy zwolnili. Już wkrótce mieliśmy dojechać do miejsca, gdzie planowałam postój, dlatego wolałam, aby konie się rozstępowały. Teren był stosunkowo płaski, dlatego też ten chód nie wymagał od koni zbytniego wysilania mięśni.
Gdy już widać było, że oświetlony szlak powoli się kończy, nie zatrzymując Tropki odwróciłam się do reszty:
- Słuchajcie, zaraz czeka nas postój. Także, przygotujcie się!
- A co, tam jest jakieś schronisko? - spytał się Dan.
- Zobaczysz! Bez pytań! - powiedziała Amelia, wiedząc doskonale, co mamy w planach.
- Czyli nie schronisko - stwierdziła Elvia. Kilka osób się zaśmiało.
W końcu dojechaliśmy i oczom wszystkich uczestników ukazał się oświetlony samochód z Arishy obok którego stał mój ojciec, uśmiechnięty od ucha do ucha. Samochód stał na pustym parkingu, otoczony ładnym płotkiem, który również był mocno oświetlony. Nie to jednak było chyba tym najważniejszym puntem, jako, że po lewej znajdował się... punkt widokowy. Sam nie był oświetlony, jednak droga do niego - jak najbardziej. Już z daleka można było dostrzec światła jakiegoś miasteczka, które znajdowało się gdzieś tam, w oddali, w otoczeniu Tatr.
Kilka osób wydało z siebie zachwycone dźwięki. Ale niech zaczekają! Stąd jeszcze nie widać tych wszystkich gwiazd...
- I jak tam podróż? Bezpiecznie? - spytał się mój ojciec uczestników.
- Tak, panie Jacku! Było ziiimno, ale bezpiecznie. - opdowiedziała mu Cameron.
- No to się cieszę! Miało być zimno w końcu!
- Ojciec, masz wodę dla nich? - spytałam.
- Jasne, jasne, wiążcie je, to je napoimy. - odpowiedział.
Po szybkim przywiązaniu koni do płotka, poluzowaniu popręgów i napojeniu ich, mój ojciec zaproponował wypicie ciepłej herbaty, którą miał przy sobie w olbrzymim termosie: nikt nie odmówił. Nikt też nie zwrócił większej uwagi na spore, brązowe pudła w jego bagażniku... No, ale cóż, wypiliśmy wszyscy ciepłą herbatę, po czym zarządziłam ruszenie na punkt widokowy. Szymon i tata mieli pilnować koni, ja zaś zaprowadziłam jedenastoosobową grupę na całkiem spory, drewniany podest i dałam znać ojcu ręką, aby zgasił część lamp znajdujących się najbliżej niego, dzięki czemu ukazało nam się przepiękne, rozgwieżdżone niebo. Noc była bezchmurna, księżyc świecił jasno.. Mmm... gdyby nie było tak zimno, można by tak stać i podziwiać przestworza godzinami.
- Skąd wy macie takie miejsca? - spytała się Esmaralda.
- Nie gadaj, pewnie u ciebie też takich jest wiele.
Uśmiechnęła się.
- Pewnie taak, ale raczej nie jeździmy z końmi nocą po górach.
- Spokojnie, my też nie. A ostatnio, gdy tu byliśmy, niebo było zasnute chmurami... wiec też widzę takie coś po raz pierwszy.
Choć ja zdecydowanie mogłabym stać w ciszy w tym miejscu przez dłuższą chwilkę, nie każdy potrafił tak długo rozkoszować się widokiem: Trevor i Dan zaczęli już rozmowę na zupełnie inny temat, Mila z Rusą też zaczęły chichotać, po chwili dołączyła się do nich Detalli z Boksi.... postanowiłam więc znów przejąć kontrolę nad sytuacją.
- Dobra, zaczekajcie tu chwilkę na mnie, zaraz tu przyjdę! - oznajmiłam.
Tak jak powiedziałam, tak zrobiłam: wróciłam po chwili, tym razem idąc jednak z moim ojcem, który niósł wielkie, kartonowe pudło. Ja zaś niosłam dwanaście długopisów i kilka zapalniczek.
Po chwili wszyscy zebrali się wokół nas, chcąc dowiedzieć się, co takiego przygotowaliśmy. Jedynie Amelia uśmiechała się zadziornie, dumna z tego, że wie, co za chwilę się wydarzy.
Z pudła mój ojciec wyciągnął niewielkie, papierowe przedmioty, które po rozłożeniu zmieniły się w chińskie lampiony. Lampiony szczęścia.
- Kto chce, aby w dzisiejszą noc spełniły się życzenia? - spytałam - Chętni niech łapią długopisy, piszą je na lampionach... i wypuszczają, aby leciały jak najdalej! Wiatr nam sprzyja, także... powinny lecieć nad urwisko. - objaśniłam.
- Na... na prawdę? - Detalli była na prawdę zaskoczona. Jak większość z resztą.
- Tak, na prawdę. No, na co czekacie?
Już po chwili wszyscy zaczęli się bawić, pisząc swoje marzenia na lampionach i wypuszczając je. Mieliśmy ich na prawdę dużo, dlatego każdy mógł wypuścić po trzy-cztery. Nie minęło kilka minut, a już pierwsze z nich wzleciały, przepięknie ozdabiając niebo. Sama puściłam tylko jeden, widząc po drodze, jak dobrze się wszyscy bawią, podziwiając lampiony, niebo, przytulając się do siebie i razem się śmiejąc. Dla tego widoku na prawdę warto było ten rajd zorganizować!
Chwilę później wzięłam jeden lampion, zapalniczkę i długopis i poszłam do Szymona, który został zostawiony sam sobie, przy koniach.
- Hej, pewnie nie chcesz do nich iść? - spytałam, wiedząc, że mój pracownik nie najlepiej czuje się w takich sytuacjach.
- Niee... dobrze mi tu. Mmmm... miałaś rację, to na prawdę genialnie wygląda.
- No... i wiesz, jak Amelia się genialnie bawi? Poucza wszystkich, jak mają korzystać z tych lampionów.
Szymon zaśmiał się.
- A no... lubi pouczać.
- Masz lampion - wręczyłam mu - Skoro nie chcesz tam iść, to chociaż tu go wypuść.
- Po co...
- No, ech, po prostu to zrób! I tyle.
Pokręcił głową, jednak posłuchał mnie i już po chwili jego złoty lampion wspinał się ku górze.

Gdy wszystkie lampiony się skończyły i odleciały tak daleko, że stały się tylko jasnymi punktami na horyzoncie mój ojciec wyciągnął z samochodu kolejną rzecz, mianowicie, jedzenie! Większość zjadła już swoje kanapki, niemniej, nie było chyba osoby, której nie burczałoby w brzuchu. A przyniósł nam same słodkości: drożdżówki z owocami, marmoladą, bądź czekoladą, ciastka w kształcie koni, trochę babeczek... dodatkowo, nie zabrakło herbaty, którą piliśmy już wcześniej.
Wszyscy mogli się napić i rozgrzać. W końcu postanowiliśmy jednak, że pora wracać... Choć tu było na prawdę pięknie, zmęczenie narastało, a konie stawały się coraz bardziej nerwowe. Dlatego też wsiedliśmy na nasze wierzchowce i już po pięciu minutach znów jechaliśmy oświetlonym lampionami lasem.
O ile wcześniej jakieś rozmowy słyszeć się dało, tak teraz ledwie słyszalne szepty zdarzały się na prawdę rzadko: ludzie nie tylko byli zmęczeni, ale chyba też cały czas myślami byli przy dopiero co przeżytym puszczeniu lampionów.
Droga powrotna odbyła się zupełnie spokojnie. Konie przywykły do ciemności, a trasę miały już okazję poznać, dzięki czemu nie panikował, ani się nie bał. Nawet Tropka była zupełnie rozluźniona... Ach, muszę ich jutro rano pochwalić za dobór koni. W końcu żaden większej paniki nie próbował siać, pozwalając nam bezpiecznie przejechać całą trasę.
Wróciliśmy nad ranem, bo w okolicach czwartej, jednak świat dalej spowity był mrokiem. 

RAJD: Gwiezdny Rajd

Noce są coraz dłuższe i zimniejsze, ale niebo pięknieje i świeci coraz jaśniej, wręcz prosząc się o podziwianie. Czemu wiec mamy z tego rezygnować? Pokażmy razem, że mrozy i ciemność nie są nam straszne - bierzcie najodważniejsze konie ze stajni i ruszamy po przygodę!



Zapisy zostały zakończone.
Rajd odbędzie się w nocy z 8 na 9 listopada - mam nadzieję, że wyrobie się z jego napisaniem, jednak nic nie obiecuje. W każdym razie ten termin sobie 'rezerwujcie' :)

Regulamin:

  1. Wklejenie bannera nie jest obowiązkowe.
  2. Dokładny kosztorys oraz plan rajdu opisany został poniżej.
  3. Przyjmę do 6 stajni (pensjonariusze liczeni są jako osobna stajnia), z każdej zaś może jechać do 3 uczestników.
  4. Dokładną datę podam po zgłoszeniu się odpowiedniej liczby osób.
  5. Nie przyjmuję na Rancho ogierów.
  6. Proszę o dobry dobór konia - ciemność może wystraszyć nawet bardzo odważne wierzchowce. Wymagam choćby krótkiego opisu charakteru.
Opis i kosztorys:
Sam rajd będzie trwał około 5 godzin w nocnych godzinach. Weźmiemy ze sobą duże lampy, które oświetlą nam trasę - część szlaków również będzie oświetlona. Jego koszt to 400h od pary (wyżywienie, ubezpieczenie, wynajem pokoju, wydatki związane z oświetleniem oraz inne). Szczerze polecam jednak przybyć dzień wcześniej, zapraszam także do pozostania dnia dłużej :) Kosz jednego dodatkowego dnia pobytu na Rancho od osoby to 100h, od pierwszego konia zaś - 120h, od każdego kolejnego - 100h.
Nie zapominajcie o dobrym doborze konia (tak, tak, znów się powtarzam <3), cieeepłych ubraniach i ogromnej ilości pozytywnej energii. 
Jeśli nie posiadasz odpowiedniego konia istnieje możliwość udostępnienia naszego wierzchowca. Koszt rajdu nie ulega wtedy zmianie (jeśli zostajesz dłużej nie płacisz za utrzymanie konia w naszej stajni). W razie czego jechać można na Blacku, bądź Mini - jeśli ktoś tak postanowi, po prostu część stajennej ekipy zostanie wycofana.

Formularz:

Nick:
A. stajni:
Kontakt:
Ile płacisz w sumie:
Na ile zostajesz/zostajecie:

Imię jeźdźca:
Opis jeźdźca/URL do opisu jeźdźca:
Imię konia:
URL boksu konia:

Udział biorą:
  1. Podkowa na kl. Tropical Honey (Rancho Arisha)
  2. Szymon na kl. Small Earthquake (Rancho Arisha)
  3. Amelia na wał. Blackberry (Rancho Arisha)
  4. Esmeralda na kl. Florencja (WHK Anarkia)
  5. Boksi na kl. Hellfire (Summer Berry)
  6. Trevor na kl. Carrera  (Summer Berry)
  7. Cameron na kl. Sweet Delirium  (Summer Berry)
  8. Ruska na kl. Sheila (Rosewood Ranch)
  9. Elvia Savange na kl. Let's Kill Tonight (WHK Homestead)
  10. Dan Hussian na Paranoic Lusse (WHK Homestead)
  11. Connor Hollingsworth na kl. Celtic Rose (WHK Homestead)
  12. Detalli na kl. *Apple Fresh (WSKS Winter Mist)
  13. Mila na wał. *Out and About (WSK 'Cedryka')

RAJD: Pierwszy Dwudniowy Rajd Górski 17-18 września

Autor: Podkowa
Data: 16-17 września 2014r
Plan działania:
16 września:

  1. Przyjazd uczestniczek - 10:00-13:00
  2. Obiad - 14:00
  3. Spotkanie organizacyjne - 16:00

17 września:
  1. Poranne karmienie - 5:30
  2. Wyjazd ze stajni - 7:00
  3. Pierwszy postój - 10:00-12:00
  4. Drugi postój - 14:00-15:00
  5. Dotarcie do schroniska - 16:30

18 września:

  1. Poranne karmienie - 6:00
  2. Wyjazd ze schroniska - 7:30
  3. Pierwszy postój - 9:30-11:00
  4. Drugi postój - 14:00-16:00
  5. Powrót - 17:45

Zastęp:

  1. Podkowa & Blackberry
  2. Ruska & *Stark Tower
  3. Elvia & French Revolution
  4. Effie & Magia CA
  5. Zafira & Selket Halima
  6. Ann & *Californication

16 września 2014
Na ranchu od rana wrzało. Po szybkim porannym karmieniu konie zostały wypuszczone na pastwiska - Magia i Black zostali wypuszczeni razem, Doon - na swój mały wybieg. Ja ledwo co zjadłam i zabrałam się za przygotowywanie boksów dla pozostałych czterech koni - do każdego szła słoma oraz świeża kostka siana. Dziewczyny miały zacząć przyjeżdżać w okolicach dziesiątej i doskonale wiedziałam, że moja mama od wczesnego ranka sprząta pokoje dla nich - wprawdzie wszystkie zmieściłyby się w maksymalnie dwóch, jednak każda miała dostać osobne lokum. 
Jako pierwsza na rancho dojechała Zafira, która wyskoczyła z samochodu cała w skowronkach. Szybko wyprowadziłyśmy z jej pojazdu kobyłę, kolejną gniadą arabkę. Halima, bo tak się zwała, szybko trafiła do boksu. Wyjaśniłam Zafirze co gdzie jest zaś sama pobiegłam przywitać kolejnego gościa, Elvie, która przybyła do nas z... kolejnym arabem! Tym razem była to jednak westernowa, siwa ślicznotka. Po wymienieniu z dziewczyną kilku słów obok nas znalazła się Effie, która sama zaproponowała, że pomoże z wprowadzeniem Revolution do boksu. Zgodziłam się. Po drodze, tak jak wczoraj Effie, dziś Elvia zwróciła uwagę na Doona. Koń na jej widok podszedł do ogrodzenia, rżąc cicho na widok znanej mu osoby. Jego była właścicielka rzuciła do mnie jakieś krótkie pytanie dotyczące wałacha, nie stając jednak. 
Po Effie przybyła Ruska z klaczą szlachetnej półkrwi o dość ciekawej maści, zaś na końcu, około piętnastej na rancho zawitała ruda Ann wraz ze swoją sportową hanowerką. Oj, same dziewczyny! Black będzie jedynym chłopakiem w zastępie. Będzie zadowolony!
Dziewczyny przyjechały do godziny pierwszej i do drugiej wszystkie jako tako się ogarnęły, dlatego właśnie o tej godzinie zaprosiłam wszystkie na obiad. Usiedliśmy razem w jadalni, razem z moimi rodzicami przy jednym, połączonym stole - ot tak, aby było nam wszystkim raźniej. Posiłek, który zwykle trwa nie dłużej, niż pół godziny przez ilość osób przeciągnął się do ponad godziny - rozmową zdawało się nie być końca. Po trzeciej jednak postanowiłyśmy wspólnie, że konie trzeba by było wypuścić na łąki i tak też zrobiłyśmy: Halima została wypuszczona ze Stark Tower, French Revolution zaś ze Californication - po krótkiej obserwacji okazało się, że klacze w tych parach dogadują się ze sobą.
Około godziny szesnastej usiadłyśmy w naszym stylizowanym pod styl country salonie i zaczęłyśmy omawiać cały plan wycieczki - pokazałam im dokładną trasę i wyjaśniła, gdzie i dlaczego będziemy miały postoje.

17 września 2014
Pobudka po piątej nie powinna być dla nikogo związanego z końmi czymś trudnym, jednak o ile ja jestem skowronkiem, dla którego nie jest to problem, dla większości dziewczyn - już chyba tak: zgodnie z poprzednimi ustaleniami miałam o tej godzinie zapukać do wszystkich drzwi po kolei, by zorientować się, czy koniary już wstały i jedyną, którą zastałam w pełni obudzoną była Zafira. Ann, słysząc moje pukanie podeszła ledwo przytomna do drzwi, uchyliła je i mruknęła, że już wstała, wyraźnie jeszcze nie obudzona, z Ruską było całkiem podobnie. Effie i Elvia postanowiły spać w nocy w jednym pokoju, jednak to do ich drzwi pukałam najdłużej - dopiero po kilku minutach usłyszałam stłumione przez drzwi już wstajemy. Nie czekając na nie, zeszłam do stajni i przygotowałam pasze dla koni - wczoraj dostałam rozpiskę tego, który co je i jakie suplementy mam mu podać, dlatego nie był to większy problem. Akurat kończyłam, gdy w stajni pojawiły się dziewczyny, każda karmiąc swojego konia.
W okolicach śniadania do stajni przyjechał Władek, młody stajenny z niedalekiej stajni, który w czasie mojej nieobecności miał zająć się Doonem - nie miał dużo do roboty, a ufałam jego wiedzy na tyle, aby appoloosa mógł zostać przez ten czas pod jego pieczą.
Przed samym wyjazdem zrobiło się spore zamieszanie - pakowanie rzeczy do samochodu mojego ojca okazało się czynnością nadzwyczaj trudną, to samo tyczyło się zabrania wszystkiego z pokojów oraz odpowiedniego zapakowania plecaka. Wprawdzie mówiłam im wyraźnie, że w razie czego do większości głównych szlaków samochód jest w stanie dojechać, a po drodze są przecież schroniska, także nie zginiemy, jednak żadna nie chciała niczego zapomnieć. Przygotowywanie koni do wyjazdy trwało z tego całego zamieszania najkrócej.
Pogoda była całkiem ładna już od poniedziałku, dlatego podejrzewałam, że wszystkie, a przynajmniej większość ścieżek będzie w dobrym stanie. Udało nam się wyruszyć mniej-więcej równo z planem, bo pięć po siódmej byłyśmy już na jednej ze ścieżek prowadzącej do lasu.
- Dobra, słuchajcie - mówiłam wtedy - Zaraz po wjechaniu do lasu skręcimy w bardzo stromą ścieżkę. Dzięki temu nie musimy jechać dookoła i wydłużać sobie drogi. Ale pilnujcie się i jeźdźcie ostrożnie, bo jak poleci jeden koń, to wszystkie za nim prawdopodobnie też. Jasne? - spojrzałam za siebie, wiedząc, że większość, jeśli nie wszystkie z ich koni jeszcze nie jechały tak stromą trasą. Dziewczyny przytaknęły i ruszyliśmy.
Po wjechaniu do lasu kolejne pół godziny było dla koni na prawdę męczące, mimo powolnego tępa - wspinaczka zmęczyła nawet Blacka przyzwyczajonego do takich tras. Na całe szczęście odbyło się bez upadków (choć Ann kilka razy zapiszczała, gdy wydawało jej się, że Cali się potknęła, a Effie, tak jak i przedwczoraj, musiała mocno trzymać Magię, mimo trudnego podjazdu i tego, że klacz na prawdę co chwilę się potykała. Boże, ten koń jest niezmordowany). Na całe szczęście po trudnym podjeździe wjechałyśmy na na szeroki, ubity trakt, przy tym z tylko minimalnym kątem nachylenia w górę, dzięki czemu konie mogły odpocząć. Co prawda, po prawej miałyśmy stromy podjazd, zaś po lewej - przepaść, jednak na szczęście żaden koń jak na razie nie wariował. Jedynie Tower Ruski była nieco zestresowana: pozostałe konie zbyt wiele energii straciły na wspinaczkę, by dalej się spinać.
Droga była idealna na galop i wiedziałam, że taka będzie przez dłuższy czas, dlatego przez kolejne pięć-sześć minut prowadziłyśmy zastęp stępem, tak, aby zwierzęta mogły złapać oddech i dać trochę wytchnienia nadwyrężonym wspinaczką mięśniom. Dopiero wtedy popędziłyśmy konie do kłusa, aby po kilku dłuższych chwilach zagalopować. Black nie wydawał się zachwycony moim pomysłem, jednak po krzykach Effie i Elvii wywnioskowałam, że ich koniom jak najbardziej to odpowiada.
Prawie do dziesiątej jechałyśmy cały czas przez las, tą samą ścieżką na zmianę stępując, kłusując, bądź galopując. Konie nie sprawiały żadnych większych problemów i dziewczyny wydawały się na razie jak najbardziej zadowolone, wiedziałam jednak, że problem może się zacząć dopiero po postoju, gdy trasa będzie o wiele bardziej różnorodna. W każdym razie przed dziesiątą znalazłyśmy się pod dość stromym, kamienistym podjazdem, który pokonałyśmy w stępie, pilnując, aby konie nie potknęły się na kamieniach (Halima Zafiry trochę się buntowała, jednak ostatecznie udało jej się go pokonać), aby na szczycie ujrzeć wielką łąkę, a na jej środku - dość duże, górskie schronisko.
- Pytanie: możecie zostawić konie luzem przy schronisku, czy muszą być przywiązane? - spytałam - Bo wiem, że Blacka mogę puścić i nic się nie stanie...
- Podkowo, to chyba nienajlepszy pomysł - odezwała się Zafira - Chyba nie są raczej przyzwyczajone do takich miejsc, nie, dziewczyny?
Przytaknęły.
- W takim razie przywiążecie je do płotka przy schronisku - powiedziałam, mając na myśli drewniany płot odgradzający teren schroniska od jego odkrytej części, na której znajdowały się stoły dla gości.
Chwilę później Black pasł się w samym kantarze, który mu założyłam, a jego siodło leżało w trawie ledwie kawałek dalej, zaś pozostałe konie stały przywiązane do drewnianego płotu, również z pustymi grzbietami. Wszystkie, co do jednego, były oblane potem i przerwa chyba je zadowoliła.
Pierwsze co, wszystkie zwierzęta napoiłyśmy i dopiero później usiadłyśmy w schronisku aby zjeść drugie śniadanie.
W planie terenu miałyśmy dwie godziny na postój - miało to pozwolić odpocząć i nam, i koniom, które przysypiały w delikatnych promieniach słoneczka. Miałyśmy na nie wgląd przez szyby budynku, dlatego nie musiałyśmy się o nie za bardzo martwić. Wewnątrz nie było zbyt wielu turystów - w końcu, było już poza sezonem - co nam jak najbardziej odpowiadało. Jak na koniary przystało, większość czasu spędziłyśmy na rozmowie o koniach, naszych stajniach i wykłócaniu się o tym, która rasa/dyscyplina/firma produkująca kosmetyki do końskiej sierści jest najlepsza.... No, dobra, to nie było wykłócanie się. Żywa dyskusja. Ot co, lepsze słowo!
Przed dwunastą zaczęłyśmy się zbierać. Każda zapłaciła za siebie i ruszyłyśmy do naszych koni, które powoli zaczynały się nudzić - w szczególności trzy arabki, które jak na konie tej rasy przystało, miały swój charakterek oraz ogromne pokłady energii. Po osiodłaniu całej szóstki koni (z których najmniej zadowolony był chyba Black - w końcu został oderwany od wolności oraz ogromnej połaci trawy), wsiadłyśmy na nie i ruszyłyśmy dalej. Gdy opuściłyśmy łąkę, szlak zaczął prowadzić dość gwałtownie w górę, na dodatek był kamienisty, co sprawiało, że znów zostałyśmy skazane na stępa. Prowadziłyśmy konie tak dłuższy czas, znów pozwalając im iść własnym tempem, przez co zastęp trochę nam się rozciągnął, jednak gdy wzniesienie było nieco łagodniejsze, a ścieżka powoli zaczynała zmieniać się w piaszczystą, znów odległości między końmi zmniejszyły się. Po chwili dla koni w stępie dla odetchnięcia, poprowadziłyśmy je kawałek kłusem. Jak wspominałam jednak dziewczynom wcześniej czekał nas teraz nieco trudniejszy fragment trasy. Musiałyśmy zboczyć z głównego szlaku na wąską ścieżkę i choć nie była zbyt stroma, to pod nogami koni mogło pojawić się wiele przerażających przedmiotów, takich jak szyszki, kłujce gałązki jakiś krzaków, czy schowane w podszyciu leśnym stworzonka. Miałam nadzieję, że najbardziej płochliwy koń w zastępie, Stark, weźmie przykład z pozostałych koni (w tym z idącego przed nią, strasznie spokojnego Blacka) i nie będzie próbowała ponosić, bądź uciekać, ponieważ to mogłoby skończyć się na prawdę tragicznie.
Do kolejnego postoju konie szły głównie stępem, jako, że poruszaliśmy się głównie właśnie takimi bocznymi ścieżkami. Czasem, gdy wyjeżdżałyśmy na trakt, kłusowałyśmy, jednak wolałyśmy nie przemęczać koni, zmuszając je do galopu. Kolejny zaś postój oznaczał kolejne schronisko. Tym razem było jednak dużo mniejsze i schowane wśród leśnej gęstwiny. Tak jak poprzednio. Black został puszczony luzem, pozostałe konie - były przywiązane, a my poszłyśmy zjeść obiad, bo mimo, że dziewczyny podjadały nawet w trakcie drogi, pobyt przez tyle godzin w siodle był męczący nie tylko dla wierzchowców, a akurat nadszedł idealny czas na obiad.
Ostatni fragment trasy był najkrótszy i przy tym zdecydowanie najłatwiejszy, bo choć bezustannie poruszałyśmy się po pagórkach, to droga miała dobrą nawierzchnię i była na prawdę szeroka. Widoki również były na prawdę piękne, dlatego mimo zmęczenia, jazda okazała się być bardzo przyjemna.
Na sam koniec pozwoliłyśmy sobie na chwilę galopu, kończąc go tak, aby konie miały jakieś piętnaście-dwadzieścia minut na stęp.
Ostatecznie, dojechałyśmy szczęśliwie na teren schroniska, w którym to miałyśmy spędzić dzisiejszą noc.

18 września 2014
Dzisiejszy dzień zaczął się pół godziny później niż poprzedni, jednak nikomu wcale nie wstawało się lepiej. Wręcz przeciwnie - wszystkie dziewczyn, włącznie ze mną były nieco obolałe po tak długiej i niekoniecznie prostej jeździe. Na całe szczęście choć konie dostały w kość, nic im zdawało się nie dolegać i miałam nadzieję, że po nocy w boksach zregenerowały większość swoich sił.
Miałyśmy wracać zupełnie inną trasą, z zupełnie innymi schroniskami, w których miałyśmy się zatrzymać, jednak czas samej drogi nie miał za bardzo ulec zmianie. Sam zastęp, którego kolejność sprawdziła się poprzedniego dnia, dziś nie miał ulec zmianie.
Stajnia, w której tej nocy stały nasze wierzchowce niegdyś była w pełni używana przez właścicieli ośrodka, teraz jednak stała pusta, czekając tylko na ewentualnych przejezdnych, którzy wcale nie zdarzali się często, przez co zarówno siano, słoma jak i pasza zostały dowiezione kilka dni wcześniej przeze mnie. Po nakarmieniu koni, te poszły jeszcze na chwilę na padok, zaś my zajęłyśmy się sprzątaniem obiektu - wyrzuciłyśmy z boksów słomę i zamiotłyśmy stajnie, co razem poszło nam na prawdę szybko. Dopiero wtedy zabrałyśmy się za sprowadzanie koni, ocenianie ich stanu i siodłanie. Żadnemu ze zwierząt nic nie dolegało i żaden z koni nie wydawał się bardzo przemęczony, dlatego też mogłyśmy bez problemu wyruszyć punktualnie.
Dziś panowało nieco mniejsze zamieszanie z pakowaniem się, jako, że wszystkie miały już w plecakach rzeczy z poprzedniego dnia. Oczywiście, tak jak i wieczorem, rankiem również przyjechał mój ojciec po walizki i odjechał, gdy tylko upewnił się, że wszystko gra i każda z nas może bez problemu jechać na swoim koniu na rancho.
Pierwszy fragment trasy musiałyśmy pokonać tym samym szlakiem, aby gdzieś w jego połowie skręcić w nową drogę. Po kawałku stępa pogoniłyśmy konie do kłusa, a gdy były na tyle rozgrzane, przez kawałek pozwoliłyśmy im galopować. Zauważyłam, że Magia, która wczoraj kipiała wręcz energią dziś się nieco uspokoiła, jednak w jej miejsce weszła, o dziwo, Cali od Ann, która chyba wiedziała już mniej więcej co będzie ją dzisiejszego dnia czekać i była z tego powodu jak najbardziej zadowolona. Nie dziwiłam się jej jednak - to w końcu koń, który chodzi cross, a więc nie straszne mu są przeszkody i otwarte tereny, nie sądziłam jednak, aby Ann często pozwalała jej się tym nacieszyć: w końcu trening typowo sportowych koni, jaką była hanowerka skupiał się przede wszystkim na ujeżdżalni, nie zaś w samym środku gór, na kamienistych szlakach.
Gdy skręciłyśmy, droga prowadziła przez przepiękną łąkę, z niezwykłymi widokami. Wjeżdżając na nią, zwolniłyśmy konie do stępa. Szybko okazało się, że spory kawałek od nas znajduje się duża zagroda pełna owiec.Wokół niej leżało kilka wielkich podchalanów, jednak właściciela zwierząt nie było widać. Konie spoglądały z ciekawością w stronę wielkiej, białej masy, a do naszych uszu dobiegało głośne meczenie. Psy zaś patrzyły na nas spode łba swoimi czarnymi oczkami wyróżniającymi się na tle jasnej sierści. Łąka jednak ciągnęła się przez dość długi kawałek, zaś zagroda szybko znalazła się w tyle, więc Ruska zaproponowała chwilę na galop. Przystałam na jej propozycje i aż do ściany lasu pozwoliłyśmy koniom się trochę wybiegać, nie spowalniając ich zbytnio.
Wjechałyśmy do lasu, w którym było na tyle dużo cienia, aby kałuże sprzed kilku dni nie zdążyły jeszcze wyschnąć, dlatego podłoże nie pozwalało nam na dalszy galop - prowadziłyśmy za to konie przez większość czasu kłusem, zwalniając tylko w chwili, gdy teren na prawdę tego wymagał.
Jako, że zbliżał się czas, w którym miałyśmy dojechać do kolejnego schroniska, poprosiłyśmy konie o zwolnienie do stępa, aby już chwilę później zobaczyć schronisko zbudowane na niewielkiej łączce, zaraz przy dużej przepaści. Tak jak i wczoraj, Black został puszczony luzem, pozostałe konie - przywiązane, zaś my poszłyśmy do środka, aby chwilę odetchnąć przy czymś ciepłym.
Postój miał trwać półtora godziny, czyli nieco krócej, niż te z poprzedniego dnia, jednak jako, że wyruszyłyśmy wcześniej, nie mogłam go przedłużyć - zbyt późny powrót sprawiłby, że wróciłybyśmy na rancho po zmierzchu, a do tego wolałam nie dopuszczać. Wnętrze schroniska okazało się na prawdę klimatyczne, przez co siedziało się w nim na prawdę przyjemnie i ani nie spostrzegłyśmy, a wyznaczony czas na odpoczynek minął, dlatego chwilę później wszystkie znalazłyśmy się w siodłach. Hmf... na marginesie, patrząc na klasyczne siodła większości dziewczyn, poza tym Elvii, zastanawiałam się, dlaczego chociaż na czas rajdu nie założyły koniom tych westernowych... Wiedząc, jak siedzi się i w jednych, i drugich obstawiałam, że wtedy czułyby się nieco lepiej.
Wyraźnie widziałam, że część ma już po prostu dosyć i choć są zadowolone, równie chętnie spędziłyby ten czas śpiąc, bądź po prostu stojąc na własnych nogach. Nie przeczę, że i ja zrobiłabym sobie dłuższą przerwę, ale skoro wyjechałyśmy... trzeba wrócić!
Na całe szczęście, choć trasa była i dziś różnorodna, specjalnie wybrałam łatwiejszą część na drugi dzień. Do kolejnego postoju jeździłyśmy po rozmaitych ścieżkach, głównie kamienistych, jednak bez mocniejszych wzniesień. Jedynie przez kilka minut jechałyśmy wąską, leśną ścieżką, która jednak była po prostu przyjemnym urozmaiceniem, a nie strasznie trudną wspinaczką, jaka spotkała nas na samym początku.  Wyraźnie widziałyśmy, że wszystkie konie, nie wyłączając Blacka, robią się już na prawdę coraz bardziej zmęczone ponieważ nawet z tych najbardziej wytrzymałych powoli ulatywała werwa. Niemniej, parły posłusznie do przodu. Z zadowoleniem zauważyłam, że Stark Tower w końcu wyczerpała się na tyle, aby nie marnować energii na nerwy i miałam nadzieję, że po tym wyjeździe Rusce będzie się z nią nieco przyjemniej pracowało. Wiedziałam, że to młoda klacz, której takie zahartowanie w górach pewnie zaowocuje, jeśli jej właścicielka dobrze to wykorzysta.
Bez dłuższych galopów, poruszając się głównie stępem i kłusem, dotarłyśmy do kolejnego miejsca odpoczynku. Tym razem jednak była to polana z przygotowanym już przez moich rodziców ogniskiem oraz kiełbaskami - niestety, wieczorem było już na tyle chłodno, że siedzenie na zewnątrz wcale nie było przyjemne, aby zrobić to wczoraj, dlatego też już planując rajd, postanowiłam właśnie postawić na obiad na łące. Moi rodzice przywieźli także wodę dla koni także po napojeniu ich, ściągnięciu siodeł i zagonieniu do małego fragmentu łąki ogrodzonego pastuchem przygotowanym przez mojego ojca, usiadłyśmy wokół ognia.
Po najedzeniu się, wypicia herbaty, lub kawy z termosów i rozmowie, ruszyłyśmy dalej, teraz bezpośrednio już na Rancho Arisha. Droga prowadziła przez las, głównie w dół i choć nie była zbyt szeroka, koniom chyba dość przyjemnie się po niej szło. Aby nie męczyć już ich dodatkowo, prowadziłyśmy je przede wszystkim stępem - i tak, i tak po tak powolnym marszu dość szybko zaczął po nich spływać pot.
Zakłusowałyśmy jedynie kawałek przed wyjazdem z lasu, gdzie widać już było rancho, otoczone łąkami. Zauważyłam już z daleka, że Doon pasie się sam, na większym pastwisku. Podejrzewałam, że spędzenie nocy samotnie wcale mu się nie spodobało... ale cóż, miałam nadzieję, że taka sytuacja już przez dłuższy czas się nie powtórzy. Gdyby tylko był w stanie pracować pod siodłem, pewnie pojechałaby na nim Amelia... Niestety, nie było takiej możliwości.
Rozstałyśmy się niestety bardzo szybko - każda z nas była zmęczona i każda z dziewczyn śpieszyła się do domu - w końcu, zostawiać stajni na zbyt długo też nie wolno, szczególnie, gdy nie planowało się takiego wyjazdu dużo wcześniej. Większość wyruszyła do siebie mniej-więcej chwilę po zmierzchu, po nakarmieniu wszystkich koni oraz ostatnich słowach pożegnania.


Wybaczcie ogólnie opisy i brak dialogów, jednak chyba następnym razem będę musiała Was poprosić o dokładniejszy opis tego kto z kim jak się dogaduje, w jakich okolicznościach przyjechałyście etc - bo nie chce palnąć gafy. W ogóle, chyba dobrym pomysłem byłoby zrobienie takiej koniarkowej sieci - jakiejś strony, gdzie każda miałaby swoją kartę z opisem z kim jak się dogaduje. Na prawdę, ułatwiłoby to pracę mi, jak i wszystkim, którzy będą chcieli grupowe imprezy opisywać, szczególnie, że tak obszerne teksty (trwające przecież 3 dni!) pisze się na prawdę trudno, gdy chce się opisać je zarówno szczegółowo, jak i na tyle krótko, aby nikogo nie zanudzić. Ale cóż, mogłam poprosić o takie coś Was wcześniej. Mam nadzieję, że mimo to, jesteście jako-tako usatysfakcjonowane. 
Btw - wszystkie błędy jeśli o zachowanie przy koniach chodzi wybaczcie również: na koniu nie siedziałam od ponad roku, także moja wiedza jest głównie teoretyczna.

RAJD: Pierszy Dwudniowy Rajd Górski

Witam! Chciałabym zaprosić Was do wspólnej zabawy, mianowicie - do wspólnego rajdu :) Wiem, że swego czasu sporo z Was było chętne na takie wydarzenia, dlatego mam nadzieję, że i teraz kilka osób weźmie w nim udział.


  1. Przyjmę 5 osób, nie więcej.
  2. Proszę o dobry dobór konia: nie zgodzę się na pewno na ogiera, jednak i charakter oraz umiejętności dobrze dobierzcie, bo trasa nie będzie wcale prosta!
  3. Obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy.
  4. Koszt rajdu to 400h za parę - w cenie jest ubezpieczenie, zakwaterowanie koni w nocy, nogleg i pełne wyżywienie. Jeśli chcecie przyjechać dzień wcześniej, płacicie dodatkowo 100h za nocleg oraz 120h za konia.
  5. Rajd odbędzie się, gdy zbierze się wystarczająca ilość osób. Zapisy będą trwały minimum cztery dni.
  6. Wyjeżdżamy rankiem, jedziemy przez około sześć godzin bez postojów (czyli - z postojami wyjdzie nieco więcej), nocujemy w okolicznej stajni ze schroniskiem. Wracamy kolejnego dnia.
  7. Nasze rzeczy zostaną dowiezione do schroniska wieczorem, dlatego należy mieć ze sobą jakiś plecak :D
  8. Banner nie jest obowiązkowy, ale byłoby miło, gdybyście go wstawiły.
  9. EDIT: wybaczcie, jednak zapisy zbieram tylko do jutra, do popołudnia mniej więcej - tak, aby mieć niedziele na początek pisania. I tak jest jeszcze tylko jedno wolne miejsce, choć nie powiem, mam nadzieję, że ktoś się jednak zgłosi. A jak nie... będą inne rajdy i inne okazje :)
Formularz:
Nick:
Kontakt:
Adres stajni:
Twój opis/link do opisu:
Imię konia:
Link do boksu konia:
Czy przyjeżdżasz dzień wcześniej?:
Ile płacisz (w sumie)?:

Banner:


Wiadomości:
Rajd odbędzie się w terminie 17-18.09, dlatego zarezerwujcie sobie ten czas, z tym, że nie obiecuje, że pojawi się dokładnie osiemnastego - wszystko zależy od tego, czy na pewno dam radę się wyrobić, niemniej, postaram się.

W terenie biorą udział (kolejność przypadkowa):
  1. Podkowa & Blackberry
  2. Effie & Magia CA
  3. Ruska & *Stark Tower
  4. Elvia & French Revolution 
  5. Ann & *Californication
  6. Zafira & Selket Halima