RAJD: Dwudniowy Rajd Górski im. Sokolego Oka. Dzień II

Autor: Podkowa
Data: 26 czerwca 2015r
Plan działania:
5:00 - pobudka
6:00 - wyjazd
10:00-12:00 - pierwszy postój
14:00-15:30 - drugi postój
18:30 - przyjazd na miejsce
Zastęp:
  1. Podkowa i Blackberry 
  2. Mila i Out and About
  3. Ruska i Catyse
  4. Esmeralda i Dracula
  5. Amelia i Microsoft Excel T
  6. Caroline i Celadine
  7. Elvia Savange i Cephee
  8. Agness Lenoore i Barbór
  9. Szymon i Tropical Honey 
Noc minęła nam nadzwyczaj szybko. Wieczorem, po oporządzeniu koni i wstawieniu ich do boksów, właściciel hodowli oprowadził nas po niej i choć któraś z dziewczyn wspomniała o tym, że można by teraz rozkręcić imprezę, to nikt jej nie poparł, nic dziwnego z resztą, bo wszyscy słanialiśmy się na nogach. Dlatego też po lekkiej kolacji i przydzieleniu pokojów dość szybko wszyscy znaleźliśmy się w łóżkach i chyba nie skłamię, gdy powiem, że każdy zasnął momentalnie.
Rankiem nikt nie był zbyt chętny do rozmów. Dziewczyny snuły się jak duchy po jadalni, a wszelkie próby zapoczątkowania rozmowy przez Szymka spełzły na niczym. Sama głównie obserwowałam i miałam nadzieję, że kawa za jakiś czas zdziała cuda i trochę je obudzi. Gdy w końcu wszystkim udało się dotrzeć do stajni i zabraliśmy się za przygotowanie koni, nikomu nie chciało się nawet sięgać po wystawione farbki: zwierzęta z wczoraj dalej były kolorowe, wymagały jedynie poprawek, a tych nikomu nie chciało się wykonywać. Najgorzej wyglądała chyba Catsyse, wcześniej najmocniej pomalowana, teraz - ze sporą ilością braków w farbie, ale Ruska zdawała się nic sobie z tego nie robić. Po wyczyszczeniu koni i wyprowadzeniu ich, ruszyliśmy w drogę powrotną, dalej w prawie całkowitym milczeniu.
Jadąc przodem, słyszałam, jak Amelia próbowała rozmawiać z Caroline, jednak chyba nie wpadł im żaden temat, który zająłby dziewczyny na dłużej. Na szczęście czy nieszczęście jednak, o ile początkowo konie jechały spokojnie, o tyle po wjechaniu do lasu, Celadine znów zaczęła się buntować, próbując się cofać i zmuszając tym samym Cephee do zatrzymania się, co zaś sprawiło, że Barbór pod Agness odskoczył w bok. 
- Hej, hej, spookojnie - usłyszałam Caroline.
- Shhh... Barbór, już, juz.
- Cephee!
- Spokojnie dziewczyny - Szymon pilnie obserwował całą sytuacje. Widziałam też, że Amelia i Esmeralda patrzą na całe zdarzenie z rosnącym niepokojem. Poza tą trójką, przez ich zachowanie również Out zrobił się nieco niespokojny, Black także parsknął raz, czy dwa strzygąc uszami.
- Już, zaraz ją opanuje - usłyszałam Caroline, która wyjechała na bok ścieżki i próbowała zmusić klacz do zatrzymania się.
Barbór i Cephee były już w miarę spokojne, jednak ten pierwszy cały czas niepewnie patrzył na gniadą koleżankę.
- Caroline, lepiej? - spytała Ruska, która patrzyła się na dziewczynę na prawdę zmartwionym wzrokiem.
- Tak, tak, moment, zaraz możemy jechać.
Właścicielka protagonistki spędziła jeszcze chwilę na rozmawianiu z klaczą, po czym wróciła do zastępu.
- Dobra, może nie będzie na razie wariować.
- Okej - potwierdziłam - Wszyscy gotowi? Wszystko na pewno gra, tak? Cephee, Barbór? Inne konie spokojne? No to chodźmy.
Ruszyliśmy znów stępem. Po chwili wjechaliśmy na ścieżkę z przepaścią po jednej ze stron, dlatego starałam trzymać się zastęp z dala od niej, tak w razie czego, gdyby Celadine znów coś wymyśliła. Klacz wprawdzie na razie szła spokojnie, jednak była wyraźnie bardziej nerwowa, niż pozostałe konie. Gdy uznałam, że jest to w miarę bezpieczne, zaproponowałam kłus i już po chwili pogoniłam do niego Blacka. Wałach ruszył spokojnym, równym kłusem. Jadący za mną Out nie miał problemu z przyśpieszeniem, podobnie Catyste, jednak Dracula Esmeraldy chciał chyba ją sprawdzić i zmusił do kilkukrotnego poganiania. Gdy w końcu zakłusował, właścicielka pochwaliła go. Wraz z nim zakłusowała Excel. Celadine nie próbowała się tym razem buntować, podobnie jak pozostałe dwa konie na tyle zastępu. Z dziewczynami było nieco gorzej niż z końmi, bo nawet mi obolały tyłek po wczorajszym dniu dawał znać - wszystkie krzywiły się, gdy tylko przypadkiem traciły równowagę, co było o tyle łatwe, że nasze mięśnie były jednak nieco zmęczone. Uznałam, że galop trochę nam pomoże, jednak nie chciałam go ryzykować przed zmęczeniem nieco koni, jeszcze przy przepaści, tak, by Celadine nie wariowała zbytnio. Miałam nadzieję, że klacz opadnie dziś szybciej z sił niż poprzedniego dnia.

Zagalopować udało się nam na przepięknej, dużej hali. Teren spadał nieco w dół, jednak na tyle łagodnie, że nie ryzykowaliśmy połamania nóg naszych wierzchowców. Black wyraźnie się ożywił, widząc wolną przestrzeń, zaś Celadine jak na razie zachowywała spokój, dlatego po krótkiej konsultacji z ekipą, zmęczoną już dość długim odcinkiem kłusa, pogoniłam mojego konia do galopu, zaś za mną to samo uczyniła cała reszta.
Black wyrwał się do przodu, biegnąc z nieskrywaną wręcz radością, jednak bez problemu nad nim panowałam. Pozostałe konie równie chętnie ruszyły, widząc ogromną łąkę i przez chwilę galopowaliśmy wręcz wzorcowo - jeden koń za drugim, w dobrym rytmie, żaden koń nie próbował nikogo wyprzedzać, a jeźdźcy dawali sobie radę bez większego problemu... do czasu, gdy Catyste wierzgnęła z radości. Sprawiło to, że Ruska straciła równowage, ledwo trzymając się na grzbiecie konia, zaś jadący za nią Dracula wycofał się, próbując stanąć dęba, również niemal zrzucając Esmeraldę z grzbietu. Zauważyliśmy to na szczęście w czas, dlatego i mi, i Mili udało się zatrzymać wierzchowce, zaś ci będący z tyłu zjechali w bok. W tym czasie Esmeralda utrzymała równowagę i została na grzbiecie swojego kuca, zaś Ruska, niestety, ześlizgnęła się z Catyse na ziemie. Na szczęście w nieszczęściu, był to jak najbardziej kontrolowany upadek, zaś srokaty koń właścicielki Dragon Hill, natychmiast się uspokoił i stał spokojnie, nie próbując zdeptać jej. Moment później do klasy podjechała Mila, chwytając wodze klaczy i odciągając ją od właścicielki.
Ja zaś, oraz Elvia podeszliśmy do dziewczyny, pomagając jej wstać.
- Nic ci nie jest?
- Nie, nic... chyba wszystko gra. Tak, na pewno - Ruska kiwnęła głową.
- To dobrze. Esmeralda?
- Jest OK. Draculi też nic się nie stało.
- Mhm. Mila, jak Catyse?
- Zdaje się być w porządku. - Mila, dla pewności zmusiła klacz do kłusa u swojego boku, popędzając Out'a - Tak, nic jej nie jest.
Sama widziałam, że srokata klacz kłusuje bez najmniejszego problemu, kiwnęłam więc głową, nim jednak wydałam polecenie, by znów wziąć na konie i uformować zastęp, bunty Celadine odezwały się i klacz, zdenerwowana całą sytuacją, zaczęła wyrywać się Caroline.
- Hej, kobyła, spokojnie, no weź się uspokój - dziewczyna próbowała opanować tańczącą w miejscu gniadoszkę, co było o tyle trudne, że bez siodła trudniej było utrzymać jej równowagę. Celadine chyba chciała ruszyć galopem, jednak bardzo krótka wodza nie pozwalała jej na wyrwanie się.
Pozostali jeźdźcy odsunęli się od pary, czekając, aż Caroline nieco ją uspokoi.
- Na następnym postoju dostajesz siodło - powiedziałam, spoglądając kątem oka na stojącego spokojnie Blacka, gdy Celadine była w miarę spokojna. 
Caroline kiwnęła głową. 
- Szymek, weź może ją na linę, dla bezpieczeństwa. Amelia, idź na koniec, za nich. A teraz na koń, jedziemy dalej.

Do postoju nic większego się nie działo. Dojechaliśmy do niewielkiego schroniska, przywiązując konie tak, aby mogły poskubać trawę, pojąc je i zamawiając coś do jedzenia. Mój ojciec już czekał tam na nas wraz z siodłem dla Caroline. Widziałam, że dziewczyna głupio czuje się z myślą, że będzie musiała jako jedyna, nie z własnego wyboru, w nim siedzieć, jednak nie protestowała. Gdy najadłyśmy się, a konie odpoczęły ruszyliśmy w dalszą trasę. Odcinek do kolejnego postoju miał być wyjątkowo stromy, dlatego też mimo, że jechaliśmy głównie w stępie, to i my, i konie byliśmy dość szybko zmęczeni. Tym razem Celadine nie próbowała się buntować, dzielnie pokonując trasę, jednak i tak ona, z Cephee i Out'em dość mocno nas spowalniali - to trio jechało zdecydowanie wolniej niż pozostałe, ze spokojem pokonując przeszkody, na jakie natrafialiśmy, jednak sprawiało im to spore trudności. Nic dziwnego więc, że gdy dojechaliśmy na łąkę, na której miał odbyć się kolejny postój, wszyscy z radością zeskoczyliśmy z koni, wypuszczając je do niewielkiej zagrody dla owiec i pojąc je, po czym natychmiast ruszając do rozpalonego przez również mojego tatę ogniska, nad którym już piekły się różnego rodzaju rzeczy, nie tylko mięsne. Gdy więc usiedliśmy razem wokół, jedząc i popijając różne napoje z plastikowych kubków (każda zaś mając przy okazji ręce brudne od tłuszczu), rozmowa zaczęła się w najlepsze. Pogoda była ładna, okolica przepiękna, towarzystwo dobre, czego więc więcej można by chcieć?
Caroline rozmawiała o czymś z Angess oraz Milą i moim ojcem, Amelia, Ruska i Elvia śmiały się z czegoś, ja zaś dyskutowałam z Esmeraldą i Szymkiem, do którego jednak w pewnej chwili zadzwonił telefon, dlatego też odszedł by na chwilę porozmawiać, a ja z właścicielką Anarkii zaczęłam dyskusje o hucułach, które w tym roku przyszły na świat na jej łąkach.
Po jakiś dziesięciu minutach do naszych uszu dotarł dziwny dźwięk... ktoś dął w róg? Zmarszczyłam brwi, słysząc to.
- Co to? - odezwała się Elvia.
- Pojęcia nie mam - Amelia również wydała się zaskoczona.
- Chyba czasy polowań z rogiem minęły dawno nie? - powiedziała Ruska.
- Raczej tak. - przytaknęłam - Spokojnie, pewnie ktoś się bawi - wzruszyłam ramionami.
- Pewnie tak - potwierdziła właścicielka Cephee.
- Hej, co to...? - Angess spoglądała na ścianę lasu, najbardziej oddaloną od nas. Coś zdawało się tam poruszać...
... i już chwilę później widzieliśmy zastęp jeźdźców, na pomalowanych na kolorowo koniach. Pierwszy z nich, na tarantowatym ogierze miał na głowie ogromny pióropusz, za nim zaś jechały dwa równie kolorowe wierzchowce, z czego jeden dosiadany był przez kobietę, na końcu zaś za wszystkimi podążała nieduża, srokata klacz. Wszyscy wstaliśmy, osłupieni, szczególnie, że zastęp robił na prawdę ogromny hałas i z daleka nie przypominał mi nikogo znajomego...
No właśnie, z daleka, bo gdy tylko podjechali bliżej, rozpoznałam w pierwszym jeźdźcu Jana z WHK Arisha na Powhatanie oraz resztę ekipy z tejże stajni: Kasia na Aquene, Dawid na Missouri oraz Tom na Sunset Whiz. Ci jednak zamiast stanąć i się przywitać, okrążyli nas, patrząc na nas wrogo. Wszyscy mieli na sobie typowo indiańskie stroje, zaś konie pomalowane były podobnie jak nasze.
Widziałam, że nasze konie (w tym jeden z tejże hodowli) przyglądają się ciekawsko całemu zajściu.
- Kto bez pozwolenia śmie wjeżdżać na ziemie plemienia Arikarów? - nigdy nie spodziewałam się, żeg głos Jana może być tak władczy.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Chyba Ruska miała pomysł, co zrobić, jednak Szymek był od niej zdecydowanie szybszy. 
- My, znużeni wędrowcy, szukający chwili odpoczynku. Wybacz nam, wielki wodzu, nie mieliśmy złych zamiarów - gdy mówił, nie widziałam wyrazu jego twarzy, głos mężczyzny był jednak tak pewny, że miałam wrażenie jakby... przygotowywał się do tego wcześniej.
- Nie zabijajcie więc naszej zwierzyny, a być może odjedziecie stąd żywi - odparł Jan. Widziałam, że Kasia z trudem powstrzymuje śmiech. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Część ludzi nie miała pojęcia, kim jest ta ekipa, dlatego dziewczyny w dalszym ciągu były zdziwione całym zajściem i chyba tylko ja (oraz Amelia, teraz już dziwnie spokojna... no i Szymek) wiedziałam, co się właśnie dzieje. 
- Nie przybyliśmy polować, wielki wodzu.
Jan miał chyba coś powiedzieć, ale Kasia nie wytrzymała, wybuchając śmiechem i niszcząc całą iluzje. Razem z nią śmiechem wybuchnął Dawid, ja i Amelia, reszta jednak dalej była chyba zbyt zdezorientowana.
- Coś ty wymyślił? - spytałam Szymka, gdy już się nieco uspokoił.
- No wiesz, gdy załatwiałem konia dla Amelii, Kasia wpadła na ten pomysł...
- No ii... uznaliśmy, że też wybierzemy się w góry z końmi - dokończyła za niego z zadziorną miną - Trochę was strasząc... 
- A że mamy odpowiednie konie - dodał Dawid - To czemu nie?
- Muszę przyznać, że dawno nie robiliśmy czegoś takiego - odparł Jan, wyglądający znacznie młodziej w przebraniu indiańskiego wodza.
- Hej, dobra, dobra, koniec gadania - rzucił mój ojciec - Siadajcie, oni i tak tego nie przejedzą, konie zostawcie, opowiecie przy jedzeniu wszystko. 
Gdy ekipa z hodowli ściągała koniom siodła, słyszałam, jak dziewczyny chichoczą i śmieją się z całej sytuacji.

Gdy zebraliśmy się, każdy poszedł w swoje stronę - my na Rancho, druga ekipa do schroniska. Ostatnie trzy godziny jazdy minęły nam nadzwyczaj szybko i spokojnie. Celadine była zbyt zmęczona, by się buntować, zaś całe zdarzenie z indianinami, sprawiło, że dziewczyny bardzo pobudziły się, bezustannie gadając i zapominając o zmęczeniu oraz bolących pośladkach. W chwili wiec, gdy przed nami pojawiło się Rancho, nikt nie mógł uwierzyć, że tak szybko znaleźliśmy się z powrotem.



Mam nadzieję, że rajd Wam odpowiada :) Wybaczcie, za zakończenie, jednak po prostu nie miałam ochoty już tego ciągnąć na siłę, skoro wszystkie pomysły zrealizowałam. Jeśli chcecie podlinkować rajd koniom jako jeden "ciąg" wystarczy kliknąć w odpowiednią zakładkę.

1 komentarz:

  1. Zapraszamy na Wakacyjne Dni Koni!
    http://w-s-k-e.blogspot.com/2015/06/wakacyjne-dni-koni.html

    OdpowiedzUsuń