Data: 16-17 września 2014r
Plan działania:
16 września:
- Przyjazd uczestniczek - 10:00-13:00
- Obiad - 14:00
- Spotkanie organizacyjne - 16:00
17 września:
- Poranne karmienie - 5:30
- Wyjazd ze stajni - 7:00
- Pierwszy postój - 10:00-12:00
- Drugi postój - 14:00-15:00
- Dotarcie do schroniska - 16:30
18 września:
- Poranne karmienie - 6:00
- Wyjazd ze schroniska - 7:30
- Pierwszy postój - 9:30-11:00
- Drugi postój - 14:00-16:00
- Powrót - 17:45
Zastęp:
- Podkowa & Blackberry
- Ruska & *Stark Tower
- Elvia & French Revolution
- Effie & Magia CA
- Zafira & Selket Halima
- Ann & *Californication
16 września 2014
Na ranchu od rana wrzało. Po szybkim porannym karmieniu konie zostały wypuszczone na pastwiska - Magia i Black zostali wypuszczeni razem, Doon - na swój mały wybieg. Ja ledwo co zjadłam i zabrałam się za przygotowywanie boksów dla pozostałych czterech koni - do każdego szła słoma oraz świeża kostka siana. Dziewczyny miały zacząć przyjeżdżać w okolicach dziesiątej i doskonale wiedziałam, że moja mama od wczesnego ranka sprząta pokoje dla nich - wprawdzie wszystkie zmieściłyby się w maksymalnie dwóch, jednak każda miała dostać osobne lokum.
Jako pierwsza na rancho dojechała Zafira, która wyskoczyła z samochodu cała w skowronkach. Szybko wyprowadziłyśmy z jej pojazdu kobyłę, kolejną gniadą arabkę. Halima, bo tak się zwała, szybko trafiła do boksu. Wyjaśniłam Zafirze co gdzie jest zaś sama pobiegłam przywitać kolejnego gościa, Elvie, która przybyła do nas z... kolejnym arabem! Tym razem była to jednak westernowa, siwa ślicznotka. Po wymienieniu z dziewczyną kilku słów obok nas znalazła się Effie, która sama zaproponowała, że pomoże z wprowadzeniem Revolution do boksu. Zgodziłam się. Po drodze, tak jak wczoraj Effie, dziś Elvia zwróciła uwagę na Doona. Koń na jej widok podszedł do ogrodzenia, rżąc cicho na widok znanej mu osoby. Jego była właścicielka rzuciła do mnie jakieś krótkie pytanie dotyczące wałacha, nie stając jednak.
Po Effie przybyła Ruska z klaczą szlachetnej półkrwi o dość ciekawej maści, zaś na końcu, około piętnastej na rancho zawitała ruda Ann wraz ze swoją sportową hanowerką. Oj, same dziewczyny! Black będzie jedynym chłopakiem w zastępie. Będzie zadowolony!
Dziewczyny przyjechały do godziny pierwszej i do drugiej wszystkie jako tako się ogarnęły, dlatego właśnie o tej godzinie zaprosiłam wszystkie na obiad. Usiedliśmy razem w jadalni, razem z moimi rodzicami przy jednym, połączonym stole - ot tak, aby było nam wszystkim raźniej. Posiłek, który zwykle trwa nie dłużej, niż pół godziny przez ilość osób przeciągnął się do ponad godziny - rozmową zdawało się nie być końca. Po trzeciej jednak postanowiłyśmy wspólnie, że konie trzeba by było wypuścić na łąki i tak też zrobiłyśmy: Halima została wypuszczona ze Stark Tower, French Revolution zaś ze Californication - po krótkiej obserwacji okazało się, że klacze w tych parach dogadują się ze sobą.
Około godziny szesnastej usiadłyśmy w naszym stylizowanym pod styl country salonie i zaczęłyśmy omawiać cały plan wycieczki - pokazałam im dokładną trasę i wyjaśniła, gdzie i dlaczego będziemy miały postoje.
17 września 2014
Pobudka po piątej nie powinna być dla nikogo związanego z końmi czymś trudnym, jednak o ile ja jestem skowronkiem, dla którego nie jest to problem, dla większości dziewczyn - już chyba tak: zgodnie z poprzednimi ustaleniami miałam o tej godzinie zapukać do wszystkich drzwi po kolei, by zorientować się, czy koniary już wstały i jedyną, którą zastałam w pełni obudzoną była Zafira. Ann, słysząc moje pukanie podeszła ledwo przytomna do drzwi, uchyliła je i mruknęła, że już wstała, wyraźnie jeszcze nie obudzona, z Ruską było całkiem podobnie. Effie i Elvia postanowiły spać w nocy w jednym pokoju, jednak to do ich drzwi pukałam najdłużej - dopiero po kilku minutach usłyszałam stłumione przez drzwi już wstajemy. Nie czekając na nie, zeszłam do stajni i przygotowałam pasze dla koni - wczoraj dostałam rozpiskę tego, który co je i jakie suplementy mam mu podać, dlatego nie był to większy problem. Akurat kończyłam, gdy w stajni pojawiły się dziewczyny, każda karmiąc swojego konia.
W okolicach śniadania do stajni przyjechał Władek, młody stajenny z niedalekiej stajni, który w czasie mojej nieobecności miał zająć się Doonem - nie miał dużo do roboty, a ufałam jego wiedzy na tyle, aby appoloosa mógł zostać przez ten czas pod jego pieczą.
Przed samym wyjazdem zrobiło się spore zamieszanie - pakowanie rzeczy do samochodu mojego ojca okazało się czynnością nadzwyczaj trudną, to samo tyczyło się zabrania wszystkiego z pokojów oraz odpowiedniego zapakowania plecaka. Wprawdzie mówiłam im wyraźnie, że w razie czego do większości głównych szlaków samochód jest w stanie dojechać, a po drodze są przecież schroniska, także nie zginiemy, jednak żadna nie chciała niczego zapomnieć. Przygotowywanie koni do wyjazdy trwało z tego całego zamieszania najkrócej.
Pogoda była całkiem ładna już od poniedziałku, dlatego podejrzewałam, że wszystkie, a przynajmniej większość ścieżek będzie w dobrym stanie. Udało nam się wyruszyć mniej-więcej równo z planem, bo pięć po siódmej byłyśmy już na jednej ze ścieżek prowadzącej do lasu.
- Dobra, słuchajcie - mówiłam wtedy - Zaraz po wjechaniu do lasu skręcimy w bardzo stromą ścieżkę. Dzięki temu nie musimy jechać dookoła i wydłużać sobie drogi. Ale pilnujcie się i jeźdźcie ostrożnie, bo jak poleci jeden koń, to wszystkie za nim prawdopodobnie też. Jasne? - spojrzałam za siebie, wiedząc, że większość, jeśli nie wszystkie z ich koni jeszcze nie jechały tak stromą trasą. Dziewczyny przytaknęły i ruszyliśmy.
Po wjechaniu do lasu kolejne pół godziny było dla koni na prawdę męczące, mimo powolnego tępa - wspinaczka zmęczyła nawet Blacka przyzwyczajonego do takich tras. Na całe szczęście odbyło się bez upadków (choć Ann kilka razy zapiszczała, gdy wydawało jej się, że Cali się potknęła, a Effie, tak jak i przedwczoraj, musiała mocno trzymać Magię, mimo trudnego podjazdu i tego, że klacz na prawdę co chwilę się potykała. Boże, ten koń jest niezmordowany). Na całe szczęście po trudnym podjeździe wjechałyśmy na na szeroki, ubity trakt, przy tym z tylko minimalnym kątem nachylenia w górę, dzięki czemu konie mogły odpocząć. Co prawda, po prawej miałyśmy stromy podjazd, zaś po lewej - przepaść, jednak na szczęście żaden koń jak na razie nie wariował. Jedynie Tower Ruski była nieco zestresowana: pozostałe konie zbyt wiele energii straciły na wspinaczkę, by dalej się spinać.
Droga była idealna na galop i wiedziałam, że taka będzie przez dłuższy czas, dlatego przez kolejne pięć-sześć minut prowadziłyśmy zastęp stępem, tak, aby zwierzęta mogły złapać oddech i dać trochę wytchnienia nadwyrężonym wspinaczką mięśniom. Dopiero wtedy popędziłyśmy konie do kłusa, aby po kilku dłuższych chwilach zagalopować. Black nie wydawał się zachwycony moim pomysłem, jednak po krzykach Effie i Elvii wywnioskowałam, że ich koniom jak najbardziej to odpowiada.
Prawie do dziesiątej jechałyśmy cały czas przez las, tą samą ścieżką na zmianę stępując, kłusując, bądź galopując. Konie nie sprawiały żadnych większych problemów i dziewczyny wydawały się na razie jak najbardziej zadowolone, wiedziałam jednak, że problem może się zacząć dopiero po postoju, gdy trasa będzie o wiele bardziej różnorodna. W każdym razie przed dziesiątą znalazłyśmy się pod dość stromym, kamienistym podjazdem, który pokonałyśmy w stępie, pilnując, aby konie nie potknęły się na kamieniach (Halima Zafiry trochę się buntowała, jednak ostatecznie udało jej się go pokonać), aby na szczycie ujrzeć wielką łąkę, a na jej środku - dość duże, górskie schronisko.
- Pytanie: możecie zostawić konie luzem przy schronisku, czy muszą być przywiązane? - spytałam - Bo wiem, że Blacka mogę puścić i nic się nie stanie...
- Podkowo, to chyba nienajlepszy pomysł - odezwała się Zafira - Chyba nie są raczej przyzwyczajone do takich miejsc, nie, dziewczyny?
Przytaknęły.
- W takim razie przywiążecie je do płotka przy schronisku - powiedziałam, mając na myśli drewniany płot odgradzający teren schroniska od jego odkrytej części, na której znajdowały się stoły dla gości.
Chwilę później Black pasł się w samym kantarze, który mu założyłam, a jego siodło leżało w trawie ledwie kawałek dalej, zaś pozostałe konie stały przywiązane do drewnianego płotu, również z pustymi grzbietami. Wszystkie, co do jednego, były oblane potem i przerwa chyba je zadowoliła.
Pierwsze co, wszystkie zwierzęta napoiłyśmy i dopiero później usiadłyśmy w schronisku aby zjeść drugie śniadanie.
W planie terenu miałyśmy dwie godziny na postój - miało to pozwolić odpocząć i nam, i koniom, które przysypiały w delikatnych promieniach słoneczka. Miałyśmy na nie wgląd przez szyby budynku, dlatego nie musiałyśmy się o nie za bardzo martwić. Wewnątrz nie było zbyt wielu turystów - w końcu, było już poza sezonem - co nam jak najbardziej odpowiadało. Jak na koniary przystało, większość czasu spędziłyśmy na rozmowie o koniach, naszych stajniach i wykłócaniu się o tym, która rasa/dyscyplina/firma produkująca kosmetyki do końskiej sierści jest najlepsza.... No, dobra, to nie było wykłócanie się. Żywa dyskusja. Ot co, lepsze słowo!
Przed dwunastą zaczęłyśmy się zbierać. Każda zapłaciła za siebie i ruszyłyśmy do naszych koni, które powoli zaczynały się nudzić - w szczególności trzy arabki, które jak na konie tej rasy przystało, miały swój charakterek oraz ogromne pokłady energii. Po osiodłaniu całej szóstki koni (z których najmniej zadowolony był chyba Black - w końcu został oderwany od wolności oraz ogromnej połaci trawy), wsiadłyśmy na nie i ruszyłyśmy dalej. Gdy opuściłyśmy łąkę, szlak zaczął prowadzić dość gwałtownie w górę, na dodatek był kamienisty, co sprawiało, że znów zostałyśmy skazane na stępa. Prowadziłyśmy konie tak dłuższy czas, znów pozwalając im iść własnym tempem, przez co zastęp trochę nam się rozciągnął, jednak gdy wzniesienie było nieco łagodniejsze, a ścieżka powoli zaczynała zmieniać się w piaszczystą, znów odległości między końmi zmniejszyły się. Po chwili dla koni w stępie dla odetchnięcia, poprowadziłyśmy je kawałek kłusem. Jak wspominałam jednak dziewczynom wcześniej czekał nas teraz nieco trudniejszy fragment trasy. Musiałyśmy zboczyć z głównego szlaku na wąską ścieżkę i choć nie była zbyt stroma, to pod nogami koni mogło pojawić się wiele przerażających przedmiotów, takich jak szyszki, kłujce gałązki jakiś krzaków, czy schowane w podszyciu leśnym stworzonka. Miałam nadzieję, że najbardziej płochliwy koń w zastępie, Stark, weźmie przykład z pozostałych koni (w tym z idącego przed nią, strasznie spokojnego Blacka) i nie będzie próbowała ponosić, bądź uciekać, ponieważ to mogłoby skończyć się na prawdę tragicznie.
Do kolejnego postoju konie szły głównie stępem, jako, że poruszaliśmy się głównie właśnie takimi bocznymi ścieżkami. Czasem, gdy wyjeżdżałyśmy na trakt, kłusowałyśmy, jednak wolałyśmy nie przemęczać koni, zmuszając je do galopu. Kolejny zaś postój oznaczał kolejne schronisko. Tym razem było jednak dużo mniejsze i schowane wśród leśnej gęstwiny. Tak jak poprzednio. Black został puszczony luzem, pozostałe konie - były przywiązane, a my poszłyśmy zjeść obiad, bo mimo, że dziewczyny podjadały nawet w trakcie drogi, pobyt przez tyle godzin w siodle był męczący nie tylko dla wierzchowców, a akurat nadszedł idealny czas na obiad.
Ostatni fragment trasy był najkrótszy i przy tym zdecydowanie najłatwiejszy, bo choć bezustannie poruszałyśmy się po pagórkach, to droga miała dobrą nawierzchnię i była na prawdę szeroka. Widoki również były na prawdę piękne, dlatego mimo zmęczenia, jazda okazała się być bardzo przyjemna.
Na sam koniec pozwoliłyśmy sobie na chwilę galopu, kończąc go tak, aby konie miały jakieś piętnaście-dwadzieścia minut na stęp.
Ostatecznie, dojechałyśmy szczęśliwie na teren schroniska, w którym to miałyśmy spędzić dzisiejszą noc.
18 września 2014
Dzisiejszy dzień zaczął się pół godziny później niż poprzedni, jednak nikomu wcale nie wstawało się lepiej. Wręcz przeciwnie - wszystkie dziewczyn, włącznie ze mną były nieco obolałe po tak długiej i niekoniecznie prostej jeździe. Na całe szczęście choć konie dostały w kość, nic im zdawało się nie dolegać i miałam nadzieję, że po nocy w boksach zregenerowały większość swoich sił.
Miałyśmy wracać zupełnie inną trasą, z zupełnie innymi schroniskami, w których miałyśmy się zatrzymać, jednak czas samej drogi nie miał za bardzo ulec zmianie. Sam zastęp, którego kolejność sprawdziła się poprzedniego dnia, dziś nie miał ulec zmianie.
Stajnia, w której tej nocy stały nasze wierzchowce niegdyś była w pełni używana przez właścicieli ośrodka, teraz jednak stała pusta, czekając tylko na ewentualnych przejezdnych, którzy wcale nie zdarzali się często, przez co zarówno siano, słoma jak i pasza zostały dowiezione kilka dni wcześniej przeze mnie. Po nakarmieniu koni, te poszły jeszcze na chwilę na padok, zaś my zajęłyśmy się sprzątaniem obiektu - wyrzuciłyśmy z boksów słomę i zamiotłyśmy stajnie, co razem poszło nam na prawdę szybko. Dopiero wtedy zabrałyśmy się za sprowadzanie koni, ocenianie ich stanu i siodłanie. Żadnemu ze zwierząt nic nie dolegało i żaden z koni nie wydawał się bardzo przemęczony, dlatego też mogłyśmy bez problemu wyruszyć punktualnie.
Dziś panowało nieco mniejsze zamieszanie z pakowaniem się, jako, że wszystkie miały już w plecakach rzeczy z poprzedniego dnia. Oczywiście, tak jak i wieczorem, rankiem również przyjechał mój ojciec po walizki i odjechał, gdy tylko upewnił się, że wszystko gra i każda z nas może bez problemu jechać na swoim koniu na rancho.
Pierwszy fragment trasy musiałyśmy pokonać tym samym szlakiem, aby gdzieś w jego połowie skręcić w nową drogę. Po kawałku stępa pogoniłyśmy konie do kłusa, a gdy były na tyle rozgrzane, przez kawałek pozwoliłyśmy im galopować. Zauważyłam, że Magia, która wczoraj kipiała wręcz energią dziś się nieco uspokoiła, jednak w jej miejsce weszła, o dziwo, Cali od Ann, która chyba wiedziała już mniej więcej co będzie ją dzisiejszego dnia czekać i była z tego powodu jak najbardziej zadowolona. Nie dziwiłam się jej jednak - to w końcu koń, który chodzi cross, a więc nie straszne mu są przeszkody i otwarte tereny, nie sądziłam jednak, aby Ann często pozwalała jej się tym nacieszyć: w końcu trening typowo sportowych koni, jaką była hanowerka skupiał się przede wszystkim na ujeżdżalni, nie zaś w samym środku gór, na kamienistych szlakach.
Gdy skręciłyśmy, droga prowadziła przez przepiękną łąkę, z niezwykłymi widokami. Wjeżdżając na nią, zwolniłyśmy konie do stępa. Szybko okazało się, że spory kawałek od nas znajduje się duża zagroda pełna owiec.Wokół niej leżało kilka wielkich podchalanów, jednak właściciela zwierząt nie było widać. Konie spoglądały z ciekawością w stronę wielkiej, białej masy, a do naszych uszu dobiegało głośne meczenie. Psy zaś patrzyły na nas spode łba swoimi czarnymi oczkami wyróżniającymi się na tle jasnej sierści. Łąka jednak ciągnęła się przez dość długi kawałek, zaś zagroda szybko znalazła się w tyle, więc Ruska zaproponowała chwilę na galop. Przystałam na jej propozycje i aż do ściany lasu pozwoliłyśmy koniom się trochę wybiegać, nie spowalniając ich zbytnio.
Wjechałyśmy do lasu, w którym było na tyle dużo cienia, aby kałuże sprzed kilku dni nie zdążyły jeszcze wyschnąć, dlatego podłoże nie pozwalało nam na dalszy galop - prowadziłyśmy za to konie przez większość czasu kłusem, zwalniając tylko w chwili, gdy teren na prawdę tego wymagał.
Jako, że zbliżał się czas, w którym miałyśmy dojechać do kolejnego schroniska, poprosiłyśmy konie o zwolnienie do stępa, aby już chwilę później zobaczyć schronisko zbudowane na niewielkiej łączce, zaraz przy dużej przepaści. Tak jak i wczoraj, Black został puszczony luzem, pozostałe konie - przywiązane, zaś my poszłyśmy do środka, aby chwilę odetchnąć przy czymś ciepłym.
Postój miał trwać półtora godziny, czyli nieco krócej, niż te z poprzedniego dnia, jednak jako, że wyruszyłyśmy wcześniej, nie mogłam go przedłużyć - zbyt późny powrót sprawiłby, że wróciłybyśmy na rancho po zmierzchu, a do tego wolałam nie dopuszczać. Wnętrze schroniska okazało się na prawdę klimatyczne, przez co siedziało się w nim na prawdę przyjemnie i ani nie spostrzegłyśmy, a wyznaczony czas na odpoczynek minął, dlatego chwilę później wszystkie znalazłyśmy się w siodłach. Hmf... na marginesie, patrząc na klasyczne siodła większości dziewczyn, poza tym Elvii, zastanawiałam się, dlaczego chociaż na czas rajdu nie założyły koniom tych westernowych... Wiedząc, jak siedzi się i w jednych, i drugich obstawiałam, że wtedy czułyby się nieco lepiej.
Wyraźnie widziałam, że część ma już po prostu dosyć i choć są zadowolone, równie chętnie spędziłyby ten czas śpiąc, bądź po prostu stojąc na własnych nogach. Nie przeczę, że i ja zrobiłabym sobie dłuższą przerwę, ale skoro wyjechałyśmy... trzeba wrócić!
Na całe szczęście, choć trasa była i dziś różnorodna, specjalnie wybrałam łatwiejszą część na drugi dzień. Do kolejnego postoju jeździłyśmy po rozmaitych ścieżkach, głównie kamienistych, jednak bez mocniejszych wzniesień. Jedynie przez kilka minut jechałyśmy wąską, leśną ścieżką, która jednak była po prostu przyjemnym urozmaiceniem, a nie strasznie trudną wspinaczką, jaka spotkała nas na samym początku. Wyraźnie widziałyśmy, że wszystkie konie, nie wyłączając Blacka, robią się już na prawdę coraz bardziej zmęczone ponieważ nawet z tych najbardziej wytrzymałych powoli ulatywała werwa. Niemniej, parły posłusznie do przodu. Z zadowoleniem zauważyłam, że Stark Tower w końcu wyczerpała się na tyle, aby nie marnować energii na nerwy i miałam nadzieję, że po tym wyjeździe Rusce będzie się z nią nieco przyjemniej pracowało. Wiedziałam, że to młoda klacz, której takie zahartowanie w górach pewnie zaowocuje, jeśli jej właścicielka dobrze to wykorzysta.
Bez dłuższych galopów, poruszając się głównie stępem i kłusem, dotarłyśmy do kolejnego miejsca odpoczynku. Tym razem jednak była to polana z przygotowanym już przez moich rodziców ogniskiem oraz kiełbaskami - niestety, wieczorem było już na tyle chłodno, że siedzenie na zewnątrz wcale nie było przyjemne, aby zrobić to wczoraj, dlatego też już planując rajd, postanowiłam właśnie postawić na obiad na łące. Moi rodzice przywieźli także wodę dla koni także po napojeniu ich, ściągnięciu siodeł i zagonieniu do małego fragmentu łąki ogrodzonego pastuchem przygotowanym przez mojego ojca, usiadłyśmy wokół ognia.
Po najedzeniu się, wypicia herbaty, lub kawy z termosów i rozmowie, ruszyłyśmy dalej, teraz bezpośrednio już na Rancho Arisha. Droga prowadziła przez las, głównie w dół i choć nie była zbyt szeroka, koniom chyba dość przyjemnie się po niej szło. Aby nie męczyć już ich dodatkowo, prowadziłyśmy je przede wszystkim stępem - i tak, i tak po tak powolnym marszu dość szybko zaczął po nich spływać pot.
Zakłusowałyśmy jedynie kawałek przed wyjazdem z lasu, gdzie widać już było rancho, otoczone łąkami. Zauważyłam już z daleka, że Doon pasie się sam, na większym pastwisku. Podejrzewałam, że spędzenie nocy samotnie wcale mu się nie spodobało... ale cóż, miałam nadzieję, że taka sytuacja już przez dłuższy czas się nie powtórzy. Gdyby tylko był w stanie pracować pod siodłem, pewnie pojechałaby na nim Amelia... Niestety, nie było takiej możliwości.
Rozstałyśmy się niestety bardzo szybko - każda z nas była zmęczona i każda z dziewczyn śpieszyła się do domu - w końcu, zostawiać stajni na zbyt długo też nie wolno, szczególnie, gdy nie planowało się takiego wyjazdu dużo wcześniej. Większość wyruszyła do siebie mniej-więcej chwilę po zmierzchu, po nakarmieniu wszystkich koni oraz ostatnich słowach pożegnania.
Wybaczcie ogólnie opisy i brak dialogów, jednak chyba następnym razem będę musiała Was poprosić o dokładniejszy opis tego kto z kim jak się dogaduje, w jakich okolicznościach przyjechałyście etc - bo nie chce palnąć gafy. W ogóle, chyba dobrym pomysłem byłoby zrobienie takiej koniarkowej sieci - jakiejś strony, gdzie każda miałaby swoją kartę z opisem z kim jak się dogaduje. Na prawdę, ułatwiłoby to pracę mi, jak i wszystkim, którzy będą chcieli grupowe imprezy opisywać, szczególnie, że tak obszerne teksty (trwające przecież 3 dni!) pisze się na prawdę trudno, gdy chce się opisać je zarówno szczegółowo, jak i na tyle krótko, aby nikogo nie zanudzić. Ale cóż, mogłam poprosić o takie coś Was wcześniej. Mam nadzieję, że mimo to, jesteście jako-tako usatysfakcjonowane.
Btw - wszystkie błędy jeśli o zachowanie przy koniach chodzi wybaczcie również: na koniu nie siedziałam od ponad roku, także moja wiedza jest głównie teoretyczna.
17 września 2014
Pobudka po piątej nie powinna być dla nikogo związanego z końmi czymś trudnym, jednak o ile ja jestem skowronkiem, dla którego nie jest to problem, dla większości dziewczyn - już chyba tak: zgodnie z poprzednimi ustaleniami miałam o tej godzinie zapukać do wszystkich drzwi po kolei, by zorientować się, czy koniary już wstały i jedyną, którą zastałam w pełni obudzoną była Zafira. Ann, słysząc moje pukanie podeszła ledwo przytomna do drzwi, uchyliła je i mruknęła, że już wstała, wyraźnie jeszcze nie obudzona, z Ruską było całkiem podobnie. Effie i Elvia postanowiły spać w nocy w jednym pokoju, jednak to do ich drzwi pukałam najdłużej - dopiero po kilku minutach usłyszałam stłumione przez drzwi już wstajemy. Nie czekając na nie, zeszłam do stajni i przygotowałam pasze dla koni - wczoraj dostałam rozpiskę tego, który co je i jakie suplementy mam mu podać, dlatego nie był to większy problem. Akurat kończyłam, gdy w stajni pojawiły się dziewczyny, każda karmiąc swojego konia.
W okolicach śniadania do stajni przyjechał Władek, młody stajenny z niedalekiej stajni, który w czasie mojej nieobecności miał zająć się Doonem - nie miał dużo do roboty, a ufałam jego wiedzy na tyle, aby appoloosa mógł zostać przez ten czas pod jego pieczą.
Przed samym wyjazdem zrobiło się spore zamieszanie - pakowanie rzeczy do samochodu mojego ojca okazało się czynnością nadzwyczaj trudną, to samo tyczyło się zabrania wszystkiego z pokojów oraz odpowiedniego zapakowania plecaka. Wprawdzie mówiłam im wyraźnie, że w razie czego do większości głównych szlaków samochód jest w stanie dojechać, a po drodze są przecież schroniska, także nie zginiemy, jednak żadna nie chciała niczego zapomnieć. Przygotowywanie koni do wyjazdy trwało z tego całego zamieszania najkrócej.
Pogoda była całkiem ładna już od poniedziałku, dlatego podejrzewałam, że wszystkie, a przynajmniej większość ścieżek będzie w dobrym stanie. Udało nam się wyruszyć mniej-więcej równo z planem, bo pięć po siódmej byłyśmy już na jednej ze ścieżek prowadzącej do lasu.
- Dobra, słuchajcie - mówiłam wtedy - Zaraz po wjechaniu do lasu skręcimy w bardzo stromą ścieżkę. Dzięki temu nie musimy jechać dookoła i wydłużać sobie drogi. Ale pilnujcie się i jeźdźcie ostrożnie, bo jak poleci jeden koń, to wszystkie za nim prawdopodobnie też. Jasne? - spojrzałam za siebie, wiedząc, że większość, jeśli nie wszystkie z ich koni jeszcze nie jechały tak stromą trasą. Dziewczyny przytaknęły i ruszyliśmy.
Po wjechaniu do lasu kolejne pół godziny było dla koni na prawdę męczące, mimo powolnego tępa - wspinaczka zmęczyła nawet Blacka przyzwyczajonego do takich tras. Na całe szczęście odbyło się bez upadków (choć Ann kilka razy zapiszczała, gdy wydawało jej się, że Cali się potknęła, a Effie, tak jak i przedwczoraj, musiała mocno trzymać Magię, mimo trudnego podjazdu i tego, że klacz na prawdę co chwilę się potykała. Boże, ten koń jest niezmordowany). Na całe szczęście po trudnym podjeździe wjechałyśmy na na szeroki, ubity trakt, przy tym z tylko minimalnym kątem nachylenia w górę, dzięki czemu konie mogły odpocząć. Co prawda, po prawej miałyśmy stromy podjazd, zaś po lewej - przepaść, jednak na szczęście żaden koń jak na razie nie wariował. Jedynie Tower Ruski była nieco zestresowana: pozostałe konie zbyt wiele energii straciły na wspinaczkę, by dalej się spinać.
Droga była idealna na galop i wiedziałam, że taka będzie przez dłuższy czas, dlatego przez kolejne pięć-sześć minut prowadziłyśmy zastęp stępem, tak, aby zwierzęta mogły złapać oddech i dać trochę wytchnienia nadwyrężonym wspinaczką mięśniom. Dopiero wtedy popędziłyśmy konie do kłusa, aby po kilku dłuższych chwilach zagalopować. Black nie wydawał się zachwycony moim pomysłem, jednak po krzykach Effie i Elvii wywnioskowałam, że ich koniom jak najbardziej to odpowiada.
Prawie do dziesiątej jechałyśmy cały czas przez las, tą samą ścieżką na zmianę stępując, kłusując, bądź galopując. Konie nie sprawiały żadnych większych problemów i dziewczyny wydawały się na razie jak najbardziej zadowolone, wiedziałam jednak, że problem może się zacząć dopiero po postoju, gdy trasa będzie o wiele bardziej różnorodna. W każdym razie przed dziesiątą znalazłyśmy się pod dość stromym, kamienistym podjazdem, który pokonałyśmy w stępie, pilnując, aby konie nie potknęły się na kamieniach (Halima Zafiry trochę się buntowała, jednak ostatecznie udało jej się go pokonać), aby na szczycie ujrzeć wielką łąkę, a na jej środku - dość duże, górskie schronisko.
- Pytanie: możecie zostawić konie luzem przy schronisku, czy muszą być przywiązane? - spytałam - Bo wiem, że Blacka mogę puścić i nic się nie stanie...
- Podkowo, to chyba nienajlepszy pomysł - odezwała się Zafira - Chyba nie są raczej przyzwyczajone do takich miejsc, nie, dziewczyny?
Przytaknęły.
- W takim razie przywiążecie je do płotka przy schronisku - powiedziałam, mając na myśli drewniany płot odgradzający teren schroniska od jego odkrytej części, na której znajdowały się stoły dla gości.
Chwilę później Black pasł się w samym kantarze, który mu założyłam, a jego siodło leżało w trawie ledwie kawałek dalej, zaś pozostałe konie stały przywiązane do drewnianego płotu, również z pustymi grzbietami. Wszystkie, co do jednego, były oblane potem i przerwa chyba je zadowoliła.
Pierwsze co, wszystkie zwierzęta napoiłyśmy i dopiero później usiadłyśmy w schronisku aby zjeść drugie śniadanie.
W planie terenu miałyśmy dwie godziny na postój - miało to pozwolić odpocząć i nam, i koniom, które przysypiały w delikatnych promieniach słoneczka. Miałyśmy na nie wgląd przez szyby budynku, dlatego nie musiałyśmy się o nie za bardzo martwić. Wewnątrz nie było zbyt wielu turystów - w końcu, było już poza sezonem - co nam jak najbardziej odpowiadało. Jak na koniary przystało, większość czasu spędziłyśmy na rozmowie o koniach, naszych stajniach i wykłócaniu się o tym, która rasa/dyscyplina/firma produkująca kosmetyki do końskiej sierści jest najlepsza.... No, dobra, to nie było wykłócanie się. Żywa dyskusja. Ot co, lepsze słowo!
Przed dwunastą zaczęłyśmy się zbierać. Każda zapłaciła za siebie i ruszyłyśmy do naszych koni, które powoli zaczynały się nudzić - w szczególności trzy arabki, które jak na konie tej rasy przystało, miały swój charakterek oraz ogromne pokłady energii. Po osiodłaniu całej szóstki koni (z których najmniej zadowolony był chyba Black - w końcu został oderwany od wolności oraz ogromnej połaci trawy), wsiadłyśmy na nie i ruszyłyśmy dalej. Gdy opuściłyśmy łąkę, szlak zaczął prowadzić dość gwałtownie w górę, na dodatek był kamienisty, co sprawiało, że znów zostałyśmy skazane na stępa. Prowadziłyśmy konie tak dłuższy czas, znów pozwalając im iść własnym tempem, przez co zastęp trochę nam się rozciągnął, jednak gdy wzniesienie było nieco łagodniejsze, a ścieżka powoli zaczynała zmieniać się w piaszczystą, znów odległości między końmi zmniejszyły się. Po chwili dla koni w stępie dla odetchnięcia, poprowadziłyśmy je kawałek kłusem. Jak wspominałam jednak dziewczynom wcześniej czekał nas teraz nieco trudniejszy fragment trasy. Musiałyśmy zboczyć z głównego szlaku na wąską ścieżkę i choć nie była zbyt stroma, to pod nogami koni mogło pojawić się wiele przerażających przedmiotów, takich jak szyszki, kłujce gałązki jakiś krzaków, czy schowane w podszyciu leśnym stworzonka. Miałam nadzieję, że najbardziej płochliwy koń w zastępie, Stark, weźmie przykład z pozostałych koni (w tym z idącego przed nią, strasznie spokojnego Blacka) i nie będzie próbowała ponosić, bądź uciekać, ponieważ to mogłoby skończyć się na prawdę tragicznie.
Do kolejnego postoju konie szły głównie stępem, jako, że poruszaliśmy się głównie właśnie takimi bocznymi ścieżkami. Czasem, gdy wyjeżdżałyśmy na trakt, kłusowałyśmy, jednak wolałyśmy nie przemęczać koni, zmuszając je do galopu. Kolejny zaś postój oznaczał kolejne schronisko. Tym razem było jednak dużo mniejsze i schowane wśród leśnej gęstwiny. Tak jak poprzednio. Black został puszczony luzem, pozostałe konie - były przywiązane, a my poszłyśmy zjeść obiad, bo mimo, że dziewczyny podjadały nawet w trakcie drogi, pobyt przez tyle godzin w siodle był męczący nie tylko dla wierzchowców, a akurat nadszedł idealny czas na obiad.
Ostatni fragment trasy był najkrótszy i przy tym zdecydowanie najłatwiejszy, bo choć bezustannie poruszałyśmy się po pagórkach, to droga miała dobrą nawierzchnię i była na prawdę szeroka. Widoki również były na prawdę piękne, dlatego mimo zmęczenia, jazda okazała się być bardzo przyjemna.
Na sam koniec pozwoliłyśmy sobie na chwilę galopu, kończąc go tak, aby konie miały jakieś piętnaście-dwadzieścia minut na stęp.
Ostatecznie, dojechałyśmy szczęśliwie na teren schroniska, w którym to miałyśmy spędzić dzisiejszą noc.
18 września 2014
Dzisiejszy dzień zaczął się pół godziny później niż poprzedni, jednak nikomu wcale nie wstawało się lepiej. Wręcz przeciwnie - wszystkie dziewczyn, włącznie ze mną były nieco obolałe po tak długiej i niekoniecznie prostej jeździe. Na całe szczęście choć konie dostały w kość, nic im zdawało się nie dolegać i miałam nadzieję, że po nocy w boksach zregenerowały większość swoich sił.
Miałyśmy wracać zupełnie inną trasą, z zupełnie innymi schroniskami, w których miałyśmy się zatrzymać, jednak czas samej drogi nie miał za bardzo ulec zmianie. Sam zastęp, którego kolejność sprawdziła się poprzedniego dnia, dziś nie miał ulec zmianie.
Stajnia, w której tej nocy stały nasze wierzchowce niegdyś była w pełni używana przez właścicieli ośrodka, teraz jednak stała pusta, czekając tylko na ewentualnych przejezdnych, którzy wcale nie zdarzali się często, przez co zarówno siano, słoma jak i pasza zostały dowiezione kilka dni wcześniej przeze mnie. Po nakarmieniu koni, te poszły jeszcze na chwilę na padok, zaś my zajęłyśmy się sprzątaniem obiektu - wyrzuciłyśmy z boksów słomę i zamiotłyśmy stajnie, co razem poszło nam na prawdę szybko. Dopiero wtedy zabrałyśmy się za sprowadzanie koni, ocenianie ich stanu i siodłanie. Żadnemu ze zwierząt nic nie dolegało i żaden z koni nie wydawał się bardzo przemęczony, dlatego też mogłyśmy bez problemu wyruszyć punktualnie.
Dziś panowało nieco mniejsze zamieszanie z pakowaniem się, jako, że wszystkie miały już w plecakach rzeczy z poprzedniego dnia. Oczywiście, tak jak i wieczorem, rankiem również przyjechał mój ojciec po walizki i odjechał, gdy tylko upewnił się, że wszystko gra i każda z nas może bez problemu jechać na swoim koniu na rancho.
Pierwszy fragment trasy musiałyśmy pokonać tym samym szlakiem, aby gdzieś w jego połowie skręcić w nową drogę. Po kawałku stępa pogoniłyśmy konie do kłusa, a gdy były na tyle rozgrzane, przez kawałek pozwoliłyśmy im galopować. Zauważyłam, że Magia, która wczoraj kipiała wręcz energią dziś się nieco uspokoiła, jednak w jej miejsce weszła, o dziwo, Cali od Ann, która chyba wiedziała już mniej więcej co będzie ją dzisiejszego dnia czekać i była z tego powodu jak najbardziej zadowolona. Nie dziwiłam się jej jednak - to w końcu koń, który chodzi cross, a więc nie straszne mu są przeszkody i otwarte tereny, nie sądziłam jednak, aby Ann często pozwalała jej się tym nacieszyć: w końcu trening typowo sportowych koni, jaką była hanowerka skupiał się przede wszystkim na ujeżdżalni, nie zaś w samym środku gór, na kamienistych szlakach.
Gdy skręciłyśmy, droga prowadziła przez przepiękną łąkę, z niezwykłymi widokami. Wjeżdżając na nią, zwolniłyśmy konie do stępa. Szybko okazało się, że spory kawałek od nas znajduje się duża zagroda pełna owiec.Wokół niej leżało kilka wielkich podchalanów, jednak właściciela zwierząt nie było widać. Konie spoglądały z ciekawością w stronę wielkiej, białej masy, a do naszych uszu dobiegało głośne meczenie. Psy zaś patrzyły na nas spode łba swoimi czarnymi oczkami wyróżniającymi się na tle jasnej sierści. Łąka jednak ciągnęła się przez dość długi kawałek, zaś zagroda szybko znalazła się w tyle, więc Ruska zaproponowała chwilę na galop. Przystałam na jej propozycje i aż do ściany lasu pozwoliłyśmy koniom się trochę wybiegać, nie spowalniając ich zbytnio.
Wjechałyśmy do lasu, w którym było na tyle dużo cienia, aby kałuże sprzed kilku dni nie zdążyły jeszcze wyschnąć, dlatego podłoże nie pozwalało nam na dalszy galop - prowadziłyśmy za to konie przez większość czasu kłusem, zwalniając tylko w chwili, gdy teren na prawdę tego wymagał.
Jako, że zbliżał się czas, w którym miałyśmy dojechać do kolejnego schroniska, poprosiłyśmy konie o zwolnienie do stępa, aby już chwilę później zobaczyć schronisko zbudowane na niewielkiej łączce, zaraz przy dużej przepaści. Tak jak i wczoraj, Black został puszczony luzem, pozostałe konie - przywiązane, zaś my poszłyśmy do środka, aby chwilę odetchnąć przy czymś ciepłym.
Postój miał trwać półtora godziny, czyli nieco krócej, niż te z poprzedniego dnia, jednak jako, że wyruszyłyśmy wcześniej, nie mogłam go przedłużyć - zbyt późny powrót sprawiłby, że wróciłybyśmy na rancho po zmierzchu, a do tego wolałam nie dopuszczać. Wnętrze schroniska okazało się na prawdę klimatyczne, przez co siedziało się w nim na prawdę przyjemnie i ani nie spostrzegłyśmy, a wyznaczony czas na odpoczynek minął, dlatego chwilę później wszystkie znalazłyśmy się w siodłach. Hmf... na marginesie, patrząc na klasyczne siodła większości dziewczyn, poza tym Elvii, zastanawiałam się, dlaczego chociaż na czas rajdu nie założyły koniom tych westernowych... Wiedząc, jak siedzi się i w jednych, i drugich obstawiałam, że wtedy czułyby się nieco lepiej.
Wyraźnie widziałam, że część ma już po prostu dosyć i choć są zadowolone, równie chętnie spędziłyby ten czas śpiąc, bądź po prostu stojąc na własnych nogach. Nie przeczę, że i ja zrobiłabym sobie dłuższą przerwę, ale skoro wyjechałyśmy... trzeba wrócić!
Na całe szczęście, choć trasa była i dziś różnorodna, specjalnie wybrałam łatwiejszą część na drugi dzień. Do kolejnego postoju jeździłyśmy po rozmaitych ścieżkach, głównie kamienistych, jednak bez mocniejszych wzniesień. Jedynie przez kilka minut jechałyśmy wąską, leśną ścieżką, która jednak była po prostu przyjemnym urozmaiceniem, a nie strasznie trudną wspinaczką, jaka spotkała nas na samym początku. Wyraźnie widziałyśmy, że wszystkie konie, nie wyłączając Blacka, robią się już na prawdę coraz bardziej zmęczone ponieważ nawet z tych najbardziej wytrzymałych powoli ulatywała werwa. Niemniej, parły posłusznie do przodu. Z zadowoleniem zauważyłam, że Stark Tower w końcu wyczerpała się na tyle, aby nie marnować energii na nerwy i miałam nadzieję, że po tym wyjeździe Rusce będzie się z nią nieco przyjemniej pracowało. Wiedziałam, że to młoda klacz, której takie zahartowanie w górach pewnie zaowocuje, jeśli jej właścicielka dobrze to wykorzysta.
Bez dłuższych galopów, poruszając się głównie stępem i kłusem, dotarłyśmy do kolejnego miejsca odpoczynku. Tym razem jednak była to polana z przygotowanym już przez moich rodziców ogniskiem oraz kiełbaskami - niestety, wieczorem było już na tyle chłodno, że siedzenie na zewnątrz wcale nie było przyjemne, aby zrobić to wczoraj, dlatego też już planując rajd, postanowiłam właśnie postawić na obiad na łące. Moi rodzice przywieźli także wodę dla koni także po napojeniu ich, ściągnięciu siodeł i zagonieniu do małego fragmentu łąki ogrodzonego pastuchem przygotowanym przez mojego ojca, usiadłyśmy wokół ognia.
Po najedzeniu się, wypicia herbaty, lub kawy z termosów i rozmowie, ruszyłyśmy dalej, teraz bezpośrednio już na Rancho Arisha. Droga prowadziła przez las, głównie w dół i choć nie była zbyt szeroka, koniom chyba dość przyjemnie się po niej szło. Aby nie męczyć już ich dodatkowo, prowadziłyśmy je przede wszystkim stępem - i tak, i tak po tak powolnym marszu dość szybko zaczął po nich spływać pot.
Zakłusowałyśmy jedynie kawałek przed wyjazdem z lasu, gdzie widać już było rancho, otoczone łąkami. Zauważyłam już z daleka, że Doon pasie się sam, na większym pastwisku. Podejrzewałam, że spędzenie nocy samotnie wcale mu się nie spodobało... ale cóż, miałam nadzieję, że taka sytuacja już przez dłuższy czas się nie powtórzy. Gdyby tylko był w stanie pracować pod siodłem, pewnie pojechałaby na nim Amelia... Niestety, nie było takiej możliwości.
Rozstałyśmy się niestety bardzo szybko - każda z nas była zmęczona i każda z dziewczyn śpieszyła się do domu - w końcu, zostawiać stajni na zbyt długo też nie wolno, szczególnie, gdy nie planowało się takiego wyjazdu dużo wcześniej. Większość wyruszyła do siebie mniej-więcej chwilę po zmierzchu, po nakarmieniu wszystkich koni oraz ostatnich słowach pożegnania.
Wybaczcie ogólnie opisy i brak dialogów, jednak chyba następnym razem będę musiała Was poprosić o dokładniejszy opis tego kto z kim jak się dogaduje, w jakich okolicznościach przyjechałyście etc - bo nie chce palnąć gafy. W ogóle, chyba dobrym pomysłem byłoby zrobienie takiej koniarkowej sieci - jakiejś strony, gdzie każda miałaby swoją kartę z opisem z kim jak się dogaduje. Na prawdę, ułatwiłoby to pracę mi, jak i wszystkim, którzy będą chcieli grupowe imprezy opisywać, szczególnie, że tak obszerne teksty (trwające przecież 3 dni!) pisze się na prawdę trudno, gdy chce się opisać je zarówno szczegółowo, jak i na tyle krótko, aby nikogo nie zanudzić. Ale cóż, mogłam poprosić o takie coś Was wcześniej. Mam nadzieję, że mimo to, jesteście jako-tako usatysfakcjonowane.
Btw - wszystkie błędy jeśli o zachowanie przy koniach chodzi wybaczcie również: na koniu nie siedziałam od ponad roku, także moja wiedza jest głównie teoretyczna.
Sporo czasu minęło od momentu, gdy ktoś naprawdę napisał zapowiadany rajd i było to tak świetnie zrobione!
OdpowiedzUsuńA'propo tych kart virtualek: Czy możemy ten pomysł wykorzystać w VSC? Myślę, że to wielu osobom ułatwiłoby pracę ;3
dzięki :) Jak chcecie - jasne. To byłoby na prawdę przydatne, z tym, że wtedy chyba wszystkim musiałybyście dać współwłasność czy jak to się na blogspocie nazywa - tak, aby każdy mógł to modyfikować wedle uznania. Achh i wtedy dodałabym tam też opis danej osoby albo link do niego by wszystko w jednym miejscu było :)
Usuńnie ma problemu, co do współwłasności, ponieważ to tak czy inaczej ma być NASZE WSPÓLNE VSC ;p
Usuń:) To róbta swoje w takim razie xd
UsuńDzięki za super-szybkie zorganizowanie rajdu, jest naprawdę świetny! :D
OdpowiedzUsuńA twój pomysł doczekał sie realizacji (szybko, prawda?). Zajrzyj na VSC ^^
widziałam, widziałam :)
UsuńRajd wypadł świetnie, jestem zadowolona w 100%! ;D
OdpowiedzUsuńPodziwiam, że udało Ci się skończyć tak szybko. Jest bardzo dobrze napisany, znasz się na rzeczy.
Taki wyjazd przydał się Starky i tak, muszę z nią jeszcze popracować.
No i co jeszcze mogę dodać... po prostu dziękuję za możliwość wzięcia udziału. :))
Ruska
:) Napisanie tego wcale tak dużo czasu nie zajęło, także nie ma czego podziwiać XD Ale fajnie, że się podoba :) Zapraszam do nas na weekend ;D
Usuń