Data: 25 czerwca 2015r
Plan działania:
5:00 - pobudka
6:30 - wyjazd
9:40-10:30 - pierwszy postój
14:00-16:00 - drugi postój (wizyta w schronisku)
19:00 - przyjazd na miejsce
Zastęp:
- Podkowa i Blackberry
- Mila i Out and About
- Ruska i Catyse
- Esmeralda i Dracula
- Amelia i Microsoft Excel T
- Caroline i Celadine
- Elvia Savange i Cephee
- Agness Lenoore i Barbór
- Szymon i Tropical Honey
Cała ekipa dzisiejszego rajdu zebrała się już u nas poprzedniego dnia, pod wieczór. Dziewczyny chciały trochę poimprezować, jednak razem z Szymonem wybiliśmy im to z głowy: bycie pijanym, lub na kacu, będąc na szlaku, jeszcze bez siodła, nie było zbyt rozsądne. Najbardziej wściekały się Mila z Ruską, które chyba już wcześniej umówiły się że trzeba rozkręcić party, ale na szczęście, nic z tego więcej nie wynikło (troszkę za sprawą Esmeraldy, która na prawdę bardzo nam pomogła resztę pań uspokoić).
Rankiem myślałam, że wstałam jako pierwsza, jednak gdy zeszłam na śniadanie przy stole siedziała już kompletnie ubrana Esmeralda, dyskutując o czymś z Agness, która jeszcze na sobie miała piżamę, zaś w kuchni krzątała się moja mama.
- Hej dziewczyny, jak noc?
- Świetnie! W ogóle, pewnie nie słyszałaś, ale konie nieźle się bawiły w nocy. Koło trzeciej mnie obudziły, na oko, chyba to twoje srokate młode zaczepiało coś większego... Doona? - odparła pierwsze co Esmeralda.
- Ah, weź, ona kombinuje jak się da. Nie ma dnia spo... o, cześć Smok, Szymek wstał, że cię wypuścił? - pogłaskałam psa, który akurat się tego domagał, po czym spojrzałam na Angess: - A tobie? Jak się spało?
- Całkiem dobrze - Agness przytaknęła, widziałam jednak, że chyba czuje się nieco niepewnie w nowym miejscu. No tak, większość dziewczyn trochę znałam, jedynie ona, jak i Caroline były mi dość obce.
- Dobra, idę sprawdzić czy reszta wstała. Zaraz wrócę.
Większość wstała bez większych problemów. Jedynie Elvie, dzielącą pokój z Milą i Ruską trzeba było niemal siłą wyciągnąć z łóżka, jednak chyba nikogo to szczególnie nie zdziwiło. Gdy wszyscy się ogarnęli i zjedli śniadanie w miłym towarzystwie, ruszyliśmy do stajni, gdzie czekały już na nas wierzchowce.
- Dobra, może mała zbiórka. Amelia, masz te farby? - spojrzałam ku stojącej nieco z boku dziewczynie.
- Eh, zapomniałam...
- Leć.
- Nie trzeba, też przywiozłam! - odezwała się Mila.
- Ooo, serio? Świetnie! Ale i tak, Amelia, idź, coby nie zabrakło.
Jak na indiański rajd przystało, konie musiałby być obowiązkowo kolorowe i miałyśmy zamiar do tego dojść wykorzystując naturalne, bezpieczne dla zdrowia koni farbki. Nie to jednak było w naszej zbiórce najważniejsze.
- Dobra, zaraz weźmiemy się do roboty, ale najpierw organizacyjnie. Jak wiecie, jedziemy na oklep, ale ojciec będzie krążył obok nas, z siodłami, tak w razie gdyby ktoś zaniemógł. Oczywiście, będzie miał też apteczkę i inne takie. Plecaki, mam nadzieję, macie przygotowane? No, to dobrze. Nie gonimy, słuchamy się mnie, pilnujemy siebie nawzajem, bla, bla, bla, dobrze chyba wiecie, jak powinnyście się zachować, a jak nie czeka was opieprz ode mnie i Szymka, nie?
- Oczywiście, szefowo! - mężczyzna podniósł brew, uśmiechając się od ucha do ucha.
- No.
- Smok jedzie z nami? - spytała Elvie, której owczarek akurat obwąchiwał buty.
- Nie.. obawiam się, że padł by w połowie. Ale może ojciec zapakuje go do samochodu?
- Tak! - Ruska niemal podskoczyła, słysząc to.
- Nie ode mnie to już zależy... ale plus za entuzjazm! - powiedziałam, biorąc farbki od Amelii, która właśnie powróciła - Okej, farbki są, pędzle też, do roboty, zmieńcie konie w indiańskie bestyjki.
Jak się spodziewałam, babranie się w farbie zajęło wszystkim zdecydowanie najwięcej czasu - każda z dziewczyn chciała, aby jej wierzchowiec był najbardziej indiański, dlatego starały się jak mogły. Jedynie Szymek i Esmeralda skończyli szybko: mężczyzna domalował tylko Tropce, na której miał jechać, kilka kresek niebieską i czerwoną farbą na pysku i zadzie, zaś Esmeralda namalowała Draculi kółko wokół oka dwoma kolorami: również czerwonym i żółtym. Muszę przyznać, że nawet ja się nieco wkręciłam, ozdabiając zad Blacka jakimś bliżej niezidentyfikowanym wzorem, decydując się również na kółko wokół oka. Agness postanowiła pójść na całość, babrając całą rękę w farbce i odciskując ją kilkukrotnie na zadzie swojego Barbóra, domalowując mu też różne kreski na nogach. Ruska, wykorzystując srokatą maść Catyse, czarną farbkę i miłość do Marvela chyba uznała, że zrobi z niej komiksową postać, ponieważ obrysowywała i cieniowała jej sierść tak, aby klacz miała wyraźne konkury. Cóż, kreatywnie, nie powiem. Mila chyba próbowała zmienić Out'a w indiańską tęczę, robiąc mu chyba najwięcej znaczków na całym ciele ze wszystkich, zaś Caroline skupiła się głównie na nogach gniadej Celadine, mając jakby nadzieję, że indiańskie symbole ochronią je przed uszkodzeniami. Amelii dostała się Excel - appaloosa z hodowli westernowców spod Wrocławia. Nie mieliśmy innego, wygodnego konia na rajd, dlatego poprosiłam ich o pomoc i udostępnili nam tę oto panią, która już z resztą u nas niegdyś była. Tarantowata maść nie wymagała wielu poprawek, jednak parę muśnięć pędzelka Amelii sprawił, że wyglądała iście indiańsko: a wystarczyło tylko kółko wokół oka i znaczenia na tylnych nogach!
Gdy wszystkie konie były pomalowane i wyczyszczone, wyprowadziłyśmy konie na zewnątrz, a ja zabrałam się za ustawianie zastępu. Ja miałam jechać na początku, później Mila, Ruska, Esmeralda, Amelia, Caroline, Agness i na końcu Szymek. Po ustawieniu, tak, aby żaden z koni się nie próbował pokopać, czy pogryźć, w końcu ruszyliśmy. Miałam nadzieję, że sama wytrzymam tak długo, siedząc na oklep... a głupio by było, aby pomysłodawczyni nie wytrwała do końca, prawda? Cóż, Black, cała nadzieja w nim! Był wygodny, ale czy wystarczająco?
Rajd zaczął się bardzo spokojnie. Konie szły bez problemu, pogoda dopisywała - dzień miał być ciepły, ale nie upalny i taki właśnie się zapowiadał. Niestety, nie wyglądałyśmy tak indiańsko, jak byśmy chciały - chociaż Angess, wraz z Amelią i Elvią domalowały sobie kolorowe kreski na twarzach, to jednak musiałyśmy wybrać wygodne, a nie klimatyczne stroje, na dodatek przy braku juków plecaki były niezastąpione, co i tak, i tak niszczyłoby ubranie.
Już przy pierwszych wspinaczkach widać było, które konie przystosowane są do chodzenia po górach, a które nie. Krótko po pierwszy, dość długim odcinku kłusa musieliśmy zjechać dość mocno w dół. Black, Dracula, Excel i Tropka nieźle balansowały ciałem, Catyse, Out oraz Barbór jakoś sobie radzili, mimo, że widać było u nich brak wprawy, a Celadine i Cephee, typowo sportowe konie, schodziły zdecydowanie mniej pewnie, niż pozostałe, kilkukrotnie ślizgając się po kamieniach. Udało nam się jednak przebrnąć bez szwanku, a jako, że wyjechaliśmy przez to na dość szeroki szlak z pięknymi widokami, pozwoliliśmy sobie po chwili na kawałek galopu.
Czułam, że moje cztery litery nieco narzekają, jednak dawałam radę. Black szedł przodem bez najmniejszego problemu, nie wyrywając się i będąc przy tym wzorowym czołowym, dlatego nie musiałam tak bardzo skupiać się na kontrolowaniu jego, zwracając większą uwagę na to, jak na nim siedzę. Kątem oka widziałam, że Ruska w pewnym momencie straciła na moment równowagę, jednak odzyskała ją. Reszcie na szczęście się to nie zdarzyło.
Konie i ludzie dawali radę. Nie galopowaliśmy zbyt dużo, prowadząc konie w większości w kłusie, przez co obrywało się nieco naszym siedzeniom, ale za to trzymaliśmy tempo oraz zmęczenie koni na odpowiednim poziomie. Zwierzęta raczej sobie radziły, jednak miałam wrażenie, że Caroline nie najlepiej wybrała sobie konia. O ile początkowo Celadine reagowała z ciekawością na wycieczkę, o tyle z każdą chwilę klacz robiła się coraz to bardziej nerwowa, próbując się buntować. Raz, czy dwa zatrzymaliśmy się właśnie przez nią, bo gniadoszka zaczynała tańczyć i próbować się wyrwać. Udawało się nam ją jako-tako uspokajać, jednak w dalszym ciągu była nerwowa i podatna na płoszenie się, dlatego i Amelia, i Elvia, jadące obok Caroline, dostały rozkaz zwracania na tą parę szczególnej uwagi.
O dziwo, wyjątkowo dobrze sprawdzała się Catyse - nie miała może takiej wprawy, jak Black, czy Draco Esmeraldy, jednak poza tym klacz była niezwykle odważna i wjeżdżała bez wahania nawet w wąskie ścieżki, czym pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie tak źle radziła sobie również Cephee, która mimo tego, że była wysokiej klasy koniem sportowym, spokojem mogła dorównywać naszym westernowcom.
Przed dziesiątą dojechaliśmy na miejsce pierwszego postoju. Był to może nie nadzwyczajny, ale ładny punkt widokowy z dwoma turystycznymi stołami otoczonymi płotkiem nadającym się do przywiązania koni. Zsiedliśmy więc z wierzchowców. Mój ojciec był już na miejscu - samochód zaparkował pięć minut drogi od tego miejsca, zdążył już jednak przynieść większość rzeczy. Co prawda nie wziął ze sobą Smoka, jednak Ruska była zbyt zajęta rozmasowywaniem sobie pośladków, aby to zobaczyć.
- Tato, potrzebujesz pomocy na szybko? - spytałam.
- Nie, prawie nic mi nie zostało, jedynie co, możecie na stołach zrobić porządek.
- Jasne, tylko najpierw konie. Słuchajcie! Zza drzewami jest strumień, słyszycie go? Zaprowadźmy najpierw do niego konie.
- Ok!
- No, to idziemy.
- Gdzie dokładnie?
- Hej, hej, drogie panie, po co tyle zamieszania. Tutaj, tutaj - Pokręciłam głową, słysząc głos Szymka.
Gdy konie zostały napojone, większość przywiązała je do płotu, jedynie Black i Tropka zostały puszczone luzem ze ściągniętymi ogłowiami. Zasiedlimy wiec do stołów, pijąc herbatę i kawę z termosów oraz zjadając wszystkie kanapki oraz większość sałatki i kiełbasek przygotowanych przez mojego ojca.
Druga część rajdu wyglądała podobnie, jak poprzednia. Jedynie Celadine nie chciała ciągle się uspokoić, mimo narastającego zmęczenia. Więcej czasu spędziliśmy też prowadząc konie w stępie i rozmawiając przy tym i podziwiając widoki. Zagalopowaliśmy raz, może dwa i to tylko na krótkich odcinkach. Podejrzewałam, że dopiero na końcu będziemy nieco gonić, aby już jak najszybciej odpocząć, szczególnie, że sama chciałam tam się w miarę wcześnie znaleźć: miejsce na granicy polsko-słowackiej (no, położone już w Słowacji) do którego zmierzałyśmy było na prawdę fajne i miałam nadzieję porozmawiać jeszcze trochę z jego właścicielem. Czas jednak w dobrym towarzystwie mijał szybko i ani się nie spostrzegłam, a już znaki na szlaku oznajmiały, że schronisko, przy którym miał byś postój, jest tuż obok.
- O, nasza karczma! - oznajmiłam - To teraz, kto ma ochotę na pizzę? - spytałam, odwracając się do dziewczyn.
- PIZZA? Nic nie mówiłaś o PIZZY! - usłyszałam wyrzut Amelii, wybijający się spośród ogólnego poklasku. - A razem planowałyśmy!
- Ojej, nie można cię niczym zaskoczyć już, byś się nie obrażała? Co?
- Ale... ale...
- Okej, jak nie chcesz pizzy, to nie będziesz jej jeść, jak wolisz...
- Ale ja...
Zaśmiałam się, kręcąc głową.
- Dobra, idziemy jeść - odwróciłam się i poprowadziłam Blacka prosto do schroniska, a cały zastęp podążył za nami.
Ponieważ miejsce było ogrodzone, tym razem wszystkie pozwoliłyśmy koniom na spokojny popas, wcześniej pojąc je wodą nalaną do wiader z węża ogrodowego, przy pomocy współwłaściciela schroniska. Po opiece nad końmi w końcu przyszedł czas, aby zająć się jedzeniem oraz rozmowami. Według planu mieliśmy jakieś dwie godziny, które zostały doskonale wykorzystane.
Gdy całą dziewiątką zasiedliśmy do olbrzymiego stołu już po chwili pracownicy schroniska, wcześniej poinformowani o naszym przybyciu, wnieśli kilka rodzajów pizzy: margaritę, z owocami morza, ananasem oraz z szynką. Wszystkie były olbrzymie i wszystkie wybornie pachniały. Dziewczyny z radością zabrały się do jedzenia, zaś Szymek zaproponował, że zamówi napoje i zebrał od każdej rozkazy, po czym zniknął na chwilę. Ja sama pilnowałam, aby towarzystwo się nie pobiło, bo już zaczęły się kłótnie o to, kto ma zostawić ile kawałków dla kogo.
- Jak tam wasze siedzenia? - zapytała Elvia, akurat w chwili, w której wrócił Szymon, a wszystkie nieco już się uspokoiły.
- Daję radę. Ale nie wiem, jak jutro - powiedziała Mila, marszcząc brwi.
- No, myślałam, że będzie gorzej - przytaknęła Agness, która wyraźnie czuła się już pewniej, niż rankiem.
- Ruska, skąd wytrzasnełaś Catyste? Genialny koń - rzuciłam do dziewczyny.
- Córka Charlottki Detalli. No i Pana Wiatru.
- Ajś, to nic dziwnego. Na prawdę, fajna jest.
Dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Szkoda tylko, że Celadine odwala - Caroline westchnęła.
- Szport konie raczej nijak nadają się na takie wypady - Esmeralda zmarszczyła brwi - Kuce, konie od bydła, mieszańce wszelkiego rodzaju, grunt, by spokojne i wytrzymałe.
- No, właśnie, oby wytrzymała - kiwnęłam głową - Bo trochę za dużo energii zużywa na nic.
- Damy radę! - rzuciła Elvia, uśmiechając się pocieszająco do dziewczyny.
- Musimy - dodała Mila.
- W ogóle, widziałyście też tego orła, kawałek przed zjazdem? - spytał Szymon.
- Tak! Piękny był!
- No!
- Nie.. ej, co, ja ślepa... czy ja o niczym nie wiem po prostu? Nawet o pizzy? - Amelia patrzyła smutnymi oczkami po wszystkich, jakby szukając współczucia.
Tak jak planowałam, przed dziewiętnastą prawie byliśmy na miejscu. Zamieniłam się jednak miejscem z Szymkiem, który jechał wraz z Tropką na przodzie, ja zaś dyskutowałam z Angess o kilku westernowcach z jej stajni. Zwierzęta były nieco zmęczone, nawet więcej, niż nieco, dlatego mimo moich wcześniejszych oczekiwań, nie poganiałyśmy ich zbytnio, pozwalając iść własnym tempem. Celadine w końcu nieco się uspokoiła, dając jako tako odżyć Caroline, zaś Ruska z Milą zaczynały wyśpiewywać tyrady o tym, jak bardzo bolą ich tyłki. Na prawdę, zaczęły nawet układać tekst.
W końcu zaczęliśmy zjeżdżać do doliny i gdy tylko wyjechaliśmy z lasu ukazał się nam niezwykły widok: ogromną dolinę porastała trawa. Okolica była ogrodzona, zaś na pastwiskach pasły się olbrzymie, amerykańskie bizony, patrząc na nas spode łbów. Na jakimś odległym pastwisku można było dostrzec parę tarantowatych koni, zaś w samym centrum stał wielki, drewniany budynek mieszkalny, na jego tyłach zaś dało się dostrzec gospodarską zabudowę. Do budynku prowadziły dwie drogi - jedna ze szlaku, druga zaś była betonową drogą spadającą z drugiej strony doliny.
- Ej, gdzie my jesteśmy? - spytała Caroline z wielkimi oczami.
- Wow, genialne miejsce - oznajmiła Esmeralda.
- Jakie fajne krówki! - Elvia była zachwycona bizonami.
- Mila! Chcemy takiego, nie? - Ruska jakby nagle zapomniała o tym, że ledwo może wysiedzieć na koniu.
- Tak! Jakie to słodkie!
- Nocleg w takim miejscu... za taką cenę? - Agness była zaskoczona.
- Znajomości robią swoje. Górscy ludzie trzymają się razem - oznajmiłam.
- A więc, szanowne panie, witajcie w hodowli bizonów i koni appaloosa o jakże oryginalnej nazwie Divoký Západ! O, gospodarz chyba idzie nas przywitać! - oznajmił Szymek.
Z budynku rzeczywiście wyszedł mężczyzna, obrany w jeansy, nieco brudną już koszulę oraz z kapeluszem na głowie i uśmiechem na ustach, gotów nas przywitać.
Super rajd :D Nie mogę się doczekać 2 części ;) Mam nadzieję że Cephee dalej będzie taka grzeczna
OdpowiedzUsuńu Ciebie jak zawsze ekstra :) Czekam na 2. część
OdpowiedzUsuńOj, Celadine, jak mogłaś?! xD
OdpowiedzUsuńA rajd super, nie mogę się doczekać 2 części :)
Ja jak to ja, cała ręka w farbę, co się będziemy rozdrabniać ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie, już czekam na 2 część :D
WHK Anarkia zaprasza na III Towarzyskie Zawody w Pony Games! :)
OdpowiedzUsuńNie, to wcale nie pomyłka!
OdpowiedzUsuńWłaścicielka Sueno Stud ma stadninę koni arabskich i serdecznie zaprasza na otwarcie! Z tej okazji: loteria, zawody i oczywiście darmowe oferty! http://alicante-arabians.blogspot.com/
Caroline Cheney,
Właścicielka Alicante Arabians i Sueno Stud :D