Trener: Podkowa
Typ treningu: praca z ziemi
Data, czas i miejsce: 14 czerwca 2017, g. 15:00-15:45
Ronni z dzieciaka powoli zmieniała się w dorosłego konia. Wprawdzie jeszcze trochę nieskładnego, bo ciągle nabierała masy, ale powoli z brzydkiego kaczątka zmieniała się w piękną przedstawicielkę swojej rasy. Dziś postanowiłam wziąć ją na lonżownik, by pokazać jej siodło. To powiesiłam na ogrodzeniu już wcześniej, więc teraz, gdy czyściłam klacz, nie musiałam się o nią martwić.
Ilość naszych koni była niezwykle malutka: stało u nas aż pięć koni, z czego Black był właściwie emerytem, co z resztą nie bardzo mu przeszkadzało. Aarona wysłałam do hodowli spod Wrocławia, bo zaczął mocno ogierzyć, a Efrafa już na stałe zamieszkała w swojej rodzimej hodowli. Byłam teraz sama: moi rodzice pojechali do Zakopanego, a Szymek miał wpaść potem, bo właśnie wracał z załatwiania jakiś rodzinnych spraw, z których mi się nie tłumaczył. Ech, cóż zrobić, nie?
Ronni miała być zajeżdżana porządnie dopiero na wiosnę 2018 – planowaliśmy, by do tego czasu pracować z nią delikatnie i ostrożnie, tak, by we łbie jej się poukładało, ale to byłoby na tyle. Żadnych trudnych treningów, żadnych konkretnych poleceń: miała się jeszcze pocieszyć dzieciństwem przez bite dziewięć-dziesieć miesięcy. Nie powie, ubolewałam trochę nad tym: brakowało mi konia, na którym mogłabym startować w reiningu, a w takim razie do startów w tej konkurencji nadawałaby się najwcześniej na sezon 2019.
Gdy wyczyściłam porządnie klacz, zapięłam ją na lonżę i ruszyłyśmy na roundpen. Widok siodła na ogrodzeniu w żadnym razie jej nie zdziwił: chyba przywykła, że w ładne dni nikomu nie chce się ich sprzątać i potrafią wisieć na każdym możliwym płocie. W każdym razie na początek postanowiłam ją trochę rozgrzać. Kazałam jej pójść stępem wokół ogrodzenia. Widząc jednak, że ta chętnie idzie do przodu, prędko pogoniłam ją najpierw do kłusa, a potem do galopu i czekałam, aż zejdzie z niej nadmiar energii. W końcu Ronni sama zaczęła dawać mi sygnały, że chce zwolnić. Pozwoliłam jej na to i kazałam jej przez chwilę stępować.
– Dobra, słoneczko, stój. – Zatrzymałam ją, gdy po kilku minutach jej oddech się uspokoił. Ronni spoglądała na mnie swoimi wielkimi, spokojnymi oczami.
Przerzuciłam lonże przez płot i podeszłam do ogrodzenia. Wzięłam pad i podeszłam do pyska Ronni, pozwalając go jej powąchać. Nawet się nim nie zainteresowała.
– Spokojnie, maleńka, to nie zrobi ci krzywdy, OK? – mruknęłam, podchodząc spokojnie do jej boku.
Gdy zarzuciłam na jej grzbiet pad nawet nie drgnęła.
Z siodłem poszło równie łatwo. Kompletnie nic nie robiła sobie z ciężaru na grzbiecie, ale nie dość, że często widziała, jak siodłamy inne konie to jeszcze parokrotnie miała już siodło na chwilę na sobie. Nic dziwnego, że nie robiło to jej różnicy.
Zapięłam delikatnie popręg: tak, by siodło nie spadło, ale jednocześnie nie uciskało Ronnie. Drgnęła, gdy to zrobiłam, ale przyjęła to ze spokojem.
Przypięłam go jej ogłowia lonże i poprosiłam, by ruszyła stępem. Kilka pierwszych kroków było szybszych: zdziwiona, że ma coś na grzbiecie przyśpieszyła tak, jakby chciała zobaczyć swój zad... Cóż, na szczęście prędko się uspokoiła. Przez pełne koło szła z głową podniesioną do góry, w końcu jednak zaczęła się rozluźniać i opuszczać ją.
– Dobry konik, brawo – powiedziałam, pozwalając się jej zatrzymać, podchodząc do niej i następnie głaszcząc ją po szyi.
Podeszłam na moment do siodła i pociągnęłam popręg nieco mocniej. Ronni znów drgnęła, ale po chwili stresu pojawiła się akceptacja i rozluźnienie; w ramach pochwały pogłaskałam ją, a potem ściągnęłam siodło z jej grzbietu.
– Wystarczy chyba, co? Dzielna klaczka. Idziemy na padok, hm?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz