Konie: Tropical Honey, Arrete's Trouble
Psy: SMOKEY Black Dream
Jeździec: Szymon (Tropical Honey)
Prowadzący w ręku: Podkowa (Arrete's Trouble)
Typ treningu: spacer
Data, czas i miejsce: 24 marca 2015r, 13:00-14:00, okolice Rancha Arisha
Pogoda na prawdę dopisywała. Było pięknie! Siedzieliśmy z Szymonem pod stajnią na kostce siana pozwalając sobie na chwilę zadumy: konie były aktualnie na padoku, stajnie była posprzątana, boksy przygotowane, dlatego mogliśmy po prostu przez moment nic nie robić.
Smokey, który na Rancho zdążył się na dobre zadomowić, krążył wokół nas z nosem przy ziemi. W pewnym momencie zauważył żabę, na którą zaczął szczekać i próbować się z nią bawić.
- Smoku, nie męcz jej - rzuciłam, wykonując ręką ruch, który sprawił, że psiak zaraz był obok mnie, łasząc się niczym kot, machając ogonem i przy tym wszystkim próbując lizać moją rękę. Podrapałam go za uchem. Ozzik przymknął na chwilę oczy, wyraźnie informując, że jest to dla niego coś przyjemnego.
- Nie boisz się, że ucieknie? - spytał Szymek.
- Eh.... jak widzisz, nie ma na to ochoty. Z reszta, gdzie tu by miał uciec?
- Gdyby poszedł za sarną...
- Pieprzysz... eh, weźmy może Arte do lasu... powinien się przyzwyczajać... tak, by kiedyś mógł z nami w tereny chodzić...
- Mmm... dobra... może wezmę przy okazji Tropkę pod siodło?
- A możesz. To ja z ziemi, ty na Tropce.
- Pewnie Smokey będzie się za nami włóczył?
- No, a jak. Co pies, idziesz z nami?
Zwierz na dźwięk mojego głosu zamerdał ogonem. Już wczoraj, gdy jechaliśmy razem w teren szedł za nami, mimo, że moja mama próbowała go powstrzymać i trzymał się blisko nas, mając przy okazji sporą radochę - sądziłam więc, że i tym razem pójdzie za nami, szczególnie, że ostatnio nie spuszczał mnie z oczu, a na każde zawołanie grzecznie przychodził.
Wzdychając, wstałam.
- Oby tylko nie wystraszył Artka...
- Oj, co robisz taką minę... i tak jest z nim lepiej.
- No jest, jest...
Dziesięć minut później Szymek kończył siodłać Tropkę przed stajnią. Ja stałam z Arte, obok którego siedział i akurat drapał się Smok. Nasz stajenny Strażnik Kuców, jak przezywał go Szymon, nic sobie ze swojej zaszczytnej funkcji nie robił, zachowując się jak każdy zwykły pies: już moment później wyjmował pysk spod nogi, rzucając mi swoje wiecznie zadowolone spojrzenie.
- Gotowy?
- Mhm.
- No, to idziemy.
Arte na uwiązie szedł grzecznie obok mnie, zaś Szymon na Tropce trzymał się kawałek dalej. Spokojna klacz radośnie strzygła uszami, czasem rozglądając się na boki. Smokey, jak przypuszczałam wcześniej, ruszył z nami, natychmiast biegnąc do przodu i gdy tylko znaleźliśmy się między pastwiskami, od razu wbiegł na to, na którym aktualnie stał Black, Doon i Efrafa. Konie przywykły już do obecności psiaka i nie zwróciły na niego najmniejszej uwagi, szczególnie, że pasły się spory kawałek dalej, jednak on i tak szczeknął ze dwa razy, jakby chcąc zwrócić na siebie ich uwagę.
Arte, początkowo, gdy zobaczył Smoka nieźle się wystraszył, aktualnie jednak i na nim ozzik nie robił najmniejszego wrażenia. Jedynie Tropka podniosła łeb, parskając i spoglądając na moment w jego stronę swoimi bystrymi oczkami.
Powoli zbliżaliśmy się do lasu i zauważyłam, że wzbudziło to w Arte niepokój. Wałach wyraźnie zwolnił i zamiast iść spokojnie, z opuszczoną głową, spiął się, spoglądając nieufanie w stronę lasu.
- Szymek, pójdź z Tropką pierwszy - powiedziałam, w tym czasie zerkając tylko kątem oka na Smoka, który akurat usiadł na trawie kawałek dalej.
- Okeeej.
Zaczekałam, aż mężczyzna mnie wyminie, po czym również ruszyłam. Widząc koleżankę przed sobą, Arte poczuł się jakby pewniej, jednak i tak tuż pod lasem na moment się zatrzymał.
- No, młody, spokojnie. Tropce nic się nie dzieje, tobie też nic się nie stanie. No, chłopie, chodź - mówiłam do wałacha, próbując zachęcić go do pójścia dalej.
Haflinger chyba przemyślał sprawę, bo już po chwili zrobił krok do przodu, idąc wprawdzie niepewnie, ale jednak - idąc. W tym samym czasie Tropka szła spokojnym stępem, zupełnie rozluźniona, a Smokey szedł po drugiej stronie ścieżki: własnie znalazł ogromny patyk, który dźwigał z wyraźną dumą. Pokręciłam głową.
Szliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę. Arte z każdym swoim krokiem stawał się swobodniejszy, szedł chętniej, chociaż ciągle niepewnie spoglądał w las. Próbowałam go jednak uspokoić jak mogłam, choć otoczenie niekoniecznie mi pomagało: w szczególności, rzecz jasna, nie pomagał się kręcący wokół pies, który raz plątał się pod nogami, jakby ledwo idąc, aby po chwili wystrzelić do przodu, szukając jakiegoś nader ciekawego tropu, po którym musi pobiec, aby go zbadać.
- Jak tam? - po jakimś czasie spytał Szymon.
- Nie jest źle, uciekać nie próbuje - wzruszyłam ramionami i pogłaskałam Arte po głowie.
- Mhm... no, może przywyknie szybciej, niż myślimy.
- I tak długo będzie niepewny w terenie. Co, nie podoba ci się, że rozmawiamy? Arte, no, już, idziemy.
Spacerowaliśmy dłuższą chwilę, napawając się ładną pogodą. Nie mówiliśmy zbyt dużo, raczej milcząc, chociaż wymieniliśmy kilka pojedynczych informacji. Tropka, jak na nią przystało, zachowywała się nienagannie, Arte raz delikatnie się spłoszył, gdy zaskoczyły go ptaki wylatujące z krzaku, który został moment wcześniej obszczekany przez Smoka, jednak poza tym nie było z nim źle.
Gdy wracaliśmy, droga zdawała nam się minąć zdecydowanie szybciej, niż w poprzednią stronę, nad czym trochę ubolewałam, a gdy spojrzałam na zegarek, odkryłam, że nie minęła jeszcze nawet pełna godzina... uh, czas zwykle leci szybko, gdy jest miło... czyżby dziś wyjątkowo postanowił się dłużyć? I dobrze... albo nie?
- Idę z nim na pastwisko od razu - powiedziałam.
Szymon przytaknął, jadąc pod budynek, ja zaś i z Arte, z towarzyszącym mi Smokiem ruszyłam prosto w stronę padoku na którym właśnie pasł się nasz tinker.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz