TRENING: trening trailiowy z wał. Arrete's Trouble i og. Powhatan

Koń: wał. Arrete's Trouble, og. Powhatan
Jeździec: Podkowa, Jan Zamojski
Trener: Jan Zamojski
Typ treningu: trail
Data, czas i miejsce: 3 stycznia 2015r, 12:00-13:00, WHK Arisha

Poprzedniego dnia umówiłam się z panem Janem, że spróbujemy dziś z Arte treningu w duecie z jednym z głównych tutejszych koni, dlatego też mieliśmy spotkać się na hali. Poprosiłam jednego ze stajennych, aby przyprowadził Arte do boksu po jedenastej już wcześniej, dlatego akurat, gdy wróciłam po krótkim odpoczynku przy kawie wraz z Kasią do stajni, haflinger stał już grzecznie w boksie. Zabrałam się więc za przygotowywanie go do wyjścia na hale.
Na całe szczęście nie był zbyt brudny, dlatego nie zajęło mi to zbyt dużo czasu. Przy siodłaniu zaczął się nieco wiercić, jednak uspokoiłam go i wałach pozwolił spokojnie wrzucić na swój grzbiet czaprak i siodło, a potem bez problemu otworzył pysk, gdy prosiłam go o przyjęcie wędzidła.
Gdy w końcu był gotowy, ruszyliśmy na halę. W porównaniu do poprzedniego dnia Arte wydawał mi się na prawdę rozluźniony i dużo spokojniejszy, jednak i tak lekko wzdrygnął się, gdy wchodziliśmy do budynku. Pan Jan właśnie prowadził po hali w stępie przepięknego ogiera razy appaloosa, Powhatana. Na prawdę, ilekroć widziałam tego pana, aż miałam ochotę zabrać go do siebie i zrobić z niego swoją kolejną stajenną maskotkę. Ten koń zachwycał wszystkim: maścią, budową, swoim wewnętrznym spokojem i gdzieś tam, głęboko w nim tkwiącym duchem walki. Oj, tak. To był niezwykły koń.
- Witaj, witaj, oprowadzanki potrzebuje znów? - spytał pan Jan, gdy tylko mnie zauważył.
- Dzień dobry. A no, chwilka by mu się przydała, tak na wszelki wypadek.
Kiwnął głową i znów skupił się na koniu, ja zaś przez kilka minut oprowadzałam Arte po hali, jednak ten zdawał się już czuć na niej dość dobrze, dlatego wsiadłam na jego grzbiet.
Tego dnia pan Jan porozkładał już wszystkie przeszkody, dlatego nie musiałam się o to martwić. W chwili, w której ja zaczęłam prowadzić mojego konika w stępie, Powhatan wykonywał już cofanie z kłusa i to całkiem poprawne. Coś jednak nie spodobało się w nim panu Janowi, ponieważ poprosił ogiera o powtórkę ćwiczenia.
Postanowiłam na razie nie zwracać na nich większej uwagi i porządnie rozgrzać Arte, dlatego po kilku chwilach spokojnego stępa, w którym to wywijaliśmy różne esy i floresy, raz nawet przejeżdżając między pachołkami i wchodząc na mostek, przeszliśmy do kłusa.
Pozwoliłam Arte zrobić w dość luźnym chodzie dwa całkiem spore koła, aby później zacząć wjeżdżać między drągi do cofań, tyle, że zamiast stawać w nich i włączać wsteczny, po prostu je przejeżdżaliśmy, ćwicząc trochę zwrotność. Po kilku kolejnych chwilach wykonałam kilka przejść z kłusa do stępa i stępa do kłusa, po nich jednak pan Jan chyba przypomniał sobie o mojej obecności. Powhatan był już nieźle rozgrzany i gotowy do najtrudniejszej pracy, co wyraźnie było po nim widać.
- To jak, gotowi?
- Jeszcze chwilka. Chciałam przejść do galopu na moment.
- Mhm.
Jak mówiłam, tak zrobiłam - po chwili zagalopowaliśmy na dużym kole. Arte początkowo nieco się spiął, zdziwiony chyba moim poleceniem, po chwili jednak rozluźnił się i szedł równiutkim tempem. Pozwoliłam haflingerowi trochę się wybiegać. Wprawdzie Arte nie należał do szybkich koni, jednak wyraźnie ta chwila sprawiała mu sporo przyjemności. Po chwili zaczęłam go nieco zbierać. Pan Jan w tym czasie przyglądał się nam, Powhatan zaś stał z opuszczoną głową w pełnym rozluźnieniu.
- No, masz chyba nierówne wodze - usłyszałam.
Oh, nie zauważyłam. Rzeczywiście, jedna była nieco dłuższa od drugiej. Poprawiłam to i po kolejnej chwili przeszłam do kłusa, a później do stępa i w tym chodzie przyprowadziłam Arte do miejsca, w którym stał pan Jacek z Powhatanem.
- Zróbmy może małe zawody, co ty na co? - spytał - Najpierw bramka, potem przejazd przez mostek, drągi w stępie, cofanie, drągi w kłusie, cofanie po literze L... pasuje?
- Jasne. - przytaknęłam - Dobry pomysł.
- No, to idź pierwsza.
Kiwnęłam głową.
Dziś bramka wyszła Arte bez większych zarzutów. Wałach był skupiony i w żadnym razie się jej nie bał, ja również nie zrobiłam żadnego większego błędu. Mostek w stępie jak zawsze pokonaliśmy bez problemów, jednak przy drągach w stępie haflinger nieco się rozkojarzył, przez co uderzył w nie kilka razy. Cofanie wyszło mu bez większych problemów, choć pan Jacek uznał, że Arte powinien mieć nieco bardziej opuszczoną głowę. Drągi w kłusie również nie wyszyły nam najlepiej, jednak była to tylko i wyłącznie moja wina, zaś przy cofaniu po literze L Arte raz zdekoncentrował się i poszedł za bardzo w lewo, przez do delikatnie kopnął drąg. Mimo to, byłam zadowolona z przejazdu.
Pan Jacek na Powhatanie poradził sobie również całkiem dobrze. Bramka wyszła im nieźle, jednak zauważyłam, że appaloosa ma mały problem z cofaniami i nie wykonuje poleceń od razu, a za każdym razem nieco się waha. Mostek i pierwsze drągi pokonali bezbłędnie. Kolejne ćwiczenie jednak sprawiło mu mały problem - ogier znów wahał się przy cofani, tak, jakby się tego trochę bał. Drągi w kłusie znów bezbłędnie, zaś przy cofaniu przy L-ce Powhatan chyba cztery, czy pięć razy kopnął drewno.
- No, to co? Ja ćwiczę drągi, a pan cofania? - spytałam.
- Oj, tak, tak, to dobry pomysł. Powhatan to dobry koń, jednak ostatnimi czasy coś znienawidził tego...
- Nie wystraszył się ostatnio przez cofanie?
- Możliwe... - powiedział - Nie jestem jego jedynym opiekunem.
Kiwnęłam głową.
Przez kolejne kilkanaście minut ćwiczyłam z Arte przejazd przez drągi oraz zatrzymania z kłusa, tak dla małej odmiany, szybko jednak okazało się, że problem dziś tkwi we mnie, nie w nim - chyba byłam nieco niecierpliwa i zbyt szybko kazałam mu podnosić nogę. Powhatan zaś uczynił tylko niewielkie, choć dość znaczące, postępy w cofaniach, dlatego i ja, i pan Jacek byliśmy ostatecznie zadowoleniu z treningu naszych koni.
Na koniec rozstępowaliśmy nasze wierzchowce i rozjechaliśmy się do stajni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz