TRENING: Spacer z Sunset Whiz i Sunset Spirit's Gun

Koń: kl. Sunset Whiz, kl. Sunset Spirit's Gun
Jeździec: ---
Trener: Kasia, Podkowa
Typ treningu: spacer w ręku
Data, czas i miejsce: 2 stycznia 2015r, 12:00-12:30, WHK Arisha

Z racji narodzin źrebaka postanowiłam odwiedzić WHK Arisha. Zabrałam ze sobą Arte, któremu wycieczka powinna się przydać oraz Doona, bo akurat przyglądał się nam, gdy szykowaliśmy sie do wyjazdu. Miałam spędzić w hodowli kilka dni, Ranchem zaś miał zająć się Szymek.
Ledwo przybyłam na miejsce, a już podbiegła do mnie radosna jak zwykle Kasia, która pomogła mi wyprowadzić konie. Arte był nieco zestresowany nowym miejscem, jednak na Doonie zmiana nie robiła najmniejszego wrażenia.
W każdym razie, nie zdążyłam nawet zanieść rzeczy do swojego pokoju, a już zostałam zaprowadzona do stajni klaczy w ciąży, lub też - ze źrebakami.
- Większość ma termin dopiero na wiosnę - mówiła - I prawie wszystkie są na pastwiskach. Tylko Whiz jakoś tak... wcześnie się grzała. Oo... chodź, to ten boks!
Podeszłam do wskazanego przez nią boksu, w którym jelenia klacz akurat jadła słomę, zaś jej malutki, uroczy źrebak akurat ją zaczepiał. Klaczka na pierwszy rzut oka wydawała się być poprawnie zbudowana, a dzięki swojej niezbyt popularnej maści wyglądała na prawdę ślicznie.
- Jest po Big Gunnerze? - spytałam.
- A no. Dobry ogier... Sindy z nim pracuje ostatnio dość intensywnie, cudownie się prezentuje.
Kiwnęłam głową.
- Mmm... dobra... jak myślisz? Można je wziąć na spacer? Chętnie bym małą zobaczyła w ruchu.
- Jasne! Chwilka, pójdę po uwiąz.
Kasia zniknęła, a ja obserwowałam dalej parkę. Whiz po chwili wyciągnęła pysk zza drzwiczki boksu, dlatego dałam jej moją rękę do obwąchania, po czym pogłaskałam ją po ganaszach. W tym czasie maleństwo zabrało się za jedzenie, co na klaczy nie zrobiło najmniejszego wrażenia.
- Ma imię? - spytałam, gdy Kasia wróciła.
- W sumie... nie... nie miałam pomysłu. Myślałam, że może ty będziesz chciała ją nazwać?
- Mmm.. pomyślmy... Sunset Whiz... Big Gunner... Sunset Spirit? Ale nie. to nie ma nic wspólnego z imieniem ojca... daj mi chwilę.
Zamilkłam na minutkę, czy dwie, wpatrując się w przestrzeń.
- Sunset Spirit's Gun! O! Co ty na to?
- Brzmi fajnie. Tylko jak w skrócie? Bo to trochę długie..
- Nie wiem... Spirit to tak męsko trochę, nie?
- No... A może Sunny? Tak uroczo.
- Ej, dobry pomysł. Sunny. Ładnie i dziewczęco.
- No, mała, słyszałaś, masz już imię!
Zaśmiałam się, Kasia zaś weszła do boksu, zapinając Whiz na uwiąz.
- No, to idziemy.
Ruszyliśmy powoli i spokojnie. Mimo, że matka Sunny praktycznie mnie nie znała, zachowywała pełny spokój. Wprawdzie wychodziła z boksu dość ostrożnie, nie spuszczając swojego maleństwa z oczy, mnie jednak zdawała się w pełni zaakceptować.
Mały konik wyszedł z boksu również z delikatnym wahaniem, dokładnie obwąchując podłogę, gdy zszedł z mięciutkiej słomy. Gdy jednak Sunny zorientowała się, że nie jest to nic strasznego, ruszyła żwawo i odważnie, bez najmniejszego zdenerwowania.
Podobnie było, gdy wyszliśmy na dwór. Źrebak znów się zawahał, wychodząc na wysypaną żwirkiem dróżkę, jednak po chwili widząc, że jego matka chodzi po tym bez problemu, wszedł, nie przejmując się tym i ostrożnie poznając świat.
Chodziłyśmy cały czas żwirową ścieżką, która tworzyła esy i floresy wokół stajni. Pomiędzy nią znajdowały się klomby z uschniętymi kwiatami oraz wysokie drzewa, głównie wierzby płaczące. Nie rozmawiałyśmy zbyt dużo, aby przypadkiem nie wystraszyć Whiz i Sunny.
Po jakiś piętnastu minutach maleństwo, do tej pory trzymające się blisko matki, zdobyło nieco odwagi i zeszło ze ścieżki na trawę. Wyraźnie Sunny zdziwiła się konsystencją tego miękkiego podłoża, na którym leżało jeszcze trochę zimnego śniegu, ponieważ od razu zaczęła podnosić bardzo wysoko kopyta.
- O, co, ujeżdżeniowiec nam rośnie? - spytała Kasia.
- Oby nie, co ja z takim zrobię?
- A no, w sumie. Ale ładna jest, nie?
- Mhm. Dobra budowa, do trailu powinna się nadawać, szczególnie, że jest dość odważna.
- Aha!
- Ej, dobra, może wracamy? Whiz jest nieco zestresowana już chyba....
- No... dobra. Dziecko! Do stajni, idziemy!
Gdy wróciłyśmy, Klacze znów znalazły się w boksach, wracając do poprzednich czynności.
- OK... mogę w końcu się rozpakować w pokoju? Bo tego... chciałabym zobaczyć jeszcze, jak Arte będzie zachowywał się w nowym miejscu.
- Jasne, jasne, chodź!
Gdy odchodziłam, rzuciłam jeszcze spojrzeniem na mojego nowego podopiecznego, dopiero co urodzonego i nazwanego - oj, będzie roboty z tym dzieckiem. Ale w sumie... muszę przyznać, że to na prawdę uroczy maluch. Chyba jednak dobrze zrobiłam, mówiąc, że wezmę potomka Whiz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz