Koń: wał. Arrete's Trouble
Jeździec: Podkowa
Trener: Jan Zamojski
Typ treningu: trail
Data, czas i miejsce: 2 stycznia 2015r, 14:00-15:00, WHK Arisha
Miałam zamiar szybko zanieść swoje rzeczy do pokoju i zabrać się za trening Arte, jednak po drodze zaczepił mnie pan Jan - mający ponad 50 lat pracownik stajni, będący tak na prawdę głównym jej gospodarzem, jako, że samych właścicieli dość rzadko można było w hodowli dojrzeć.
Rozmawialiśmy dość długo, głównie na temat naszych wierzchowców, jednak gdy tylko wspomniałam, że mam ze sobą haflingera do trailu i chciałam spróbować z nim coś zrobić, natychmiast zaproponował, że popatrzy, jak razem pracujemy, szczególnie, że ma chwilę wolnego. Zgodziłam się natychmiast - rzadko kiedy miałam okazję pracować pod okiem kogoś bardziej doświadczonego, a to była doskonała okazja.
Moi chłopcy stali w stajni pensjonatowej, w której mieszkały również westernowce należące do Elvii, jednak jej zwierzaki akurat były na wypasie. Gdy podeszłam do boksu Arte zauważyłam, że haflinger rozłożył się i przysypiał, Doon zaś - jak poznałam bo dźwiękach - wcinał sobie sianko. Sprzęt moich koni rozłożony był przy boksach: nie przyjechałam na długo, także robienie mi miejsca w siodlarni nie miało najmniejszego sensu.
Zabrałam się za czyszczenie i siodłanie Arte, pan Jan stał zaś obok, przyglądając się nam.
- To co, na hale?
- Eh, nie wiem, czy nie będzie się jej bał... nie trenujemy na hali, a to koń po niedawnych przejściach.
- Przejściach?
- A no... ludzie trzymali go całymi dniami w boksie, nie wychodził prawie przez kilka lat.
- Oh, to rzeczywiście. Ile już go masz?
- Mmm.. zaraz... połowa listopada? Jakoś tak. Niezbyt długo w każdym razie...
- Rzeczywiście - kiwnął głową - Dobra, panienko, siodłaj go, zobaczymy, jak będzie bardzo zestresowany to pójdziemy na otwartą ujeżdżalnie. Tylko chlapa ogromna, podłoże okropne...
- Jasne, możemy tak zrobić .Nowości mu się przydadzą.
Gdy wałach był już gotowy, ruszyliśmy w stronę hali. Zauważyłam, że o ile w boksie był już zupełnie rozluźniony, o tyle poza budynkiem stajni automatycznie nieco się spiął. Na szczęście, im bliżej byliśmy hali, tym bardziej jego napięcie zdawało się znikać. Oczywiście, kolejne spięcie pojawiło się, gdy mieliśmy wejść do budynku - Arte zatrzymał się przed wejściem i przez chwilę musiałam zachęcać go, aby zajrzał do środka. Ostatecznie jednak wszedł bez jakiś większych buntów, jednak z wyraźnym wahaniem i niewielkim zdenerwowaniem.
Hala była na prawdę cudowna. Ogromna, gotowa na przyjęcie ogromnej liczby widzów i doskonale oświetlona. Z boku leżały drągi oraz bramka. Hala była niemal pusta, jeśli nie liczyć konia z jeźdźcem, którzy akurat wychodzili drugimi drzwiami. Wow, tyle przestrzeni tylko dla nas? Cóż... chyba nie ma co czekać...
Ale zaraz, najpierw Arte musi się tu dobrze poczuć, inaczej może nie być zbyt przyjemnie.
- Dobra, oprowadzę go, by się rozluźnił.
- No, to ja przygotuje przeszkody.
W czasie, gdy ja prowadziłam Arte po hali, pan Jan rozkładał drągi - zauważyłam kwadrat, drągi na stępa, kłusa i chody boczne, bramkę oraz podest. Gdy skończył, wskoczyłam na grzbiet haflingera, który wydawał się przyzwyczaić do sytuacji i był w miarę możliwości odprężony.
- Jeśli mogę się spytać... - usłyszałam głos pana Jana - Jak tak zdenerwowany koń może startować w trailu?
- Hmm... też się nad tym zastanawiałam, ale on po prostu... nie boi się drągów i przywykł do bramki. Pewnie efekt treningów.
Pan Jan kiwnął głową.
- Możliwe... możliwe. Dobra, rozgrzej go trochę.
Posłuchałam. Zaczęliśmy od luźnego stępa, którego stopniowo nieco zbierałam, robiąc niezbyt duże koła.
- Oj, ładnie wygląda, ładne.
- No nie? Co jak co, prezencje ma niezłą.
- Aha. Zakłusujesz?
Wałach płynnie przeszedł do szybszego chodu, pilnowałam jednak, aby dalej jego kłus był miarowy, spokojny. Wprawdzie co jakiś czas gubił odrobinę rytm, jednak nie miał z tym większych problemów. Tym razem zamiast samych okrążeń poskręcaliśmy trochę. Gdy go zaskakiwałam, potrafił nieco się zawahać, jednak słuchał się mnie i wykonywał moje polecenia.
- No, no... dobra, może teraz wjedziesz na drągi? Te na stęp?
Posłuchałam bez słowa, prosząc Arte o zwolnienie i wjechanie na przeszkodę, którą haflinger wykonał bez ani jednego stuknięcia. Pan Jan poprosił więc, abym wjechała na drągi w kłusie. Tutaj Arte raz stuknął kopytem w drewno, jednak była to tylko i wyłącznie moja wina, ponieważ dałam mu zły sygnał i na ułamek sekundy wałach stracił równowagę.
Zauważyłam, że Arte niemal zupełnie się rozluźnił, jakby przestając myśleć o strasznych rzeczach. I dobrze.
Powtórzyłam to ćwiczenie jeszcze dwa razy, po czym przeszliśmy do stępa.
- Dobra... może cofania, chody boczne.. i jak dobrze sobie poradzi bramka, co? Eh, kobieto, usiądź głębiej w tym siodle, zapomniałaś już jak się siedzi?
- Oh... ah, przepraszam - powiedziałam, orientując się, że zdenerwowana nieco tym, że ktoś mnie obserwuje usiadłam prawie jak w klasycznym siodle. Stare nawyki nie rdzewieją nie?
Poprawiłam się po czym zrobiłam tak, jak mówił pan Jan. Cofania wyszły Arte całkiem dobrze. Za pierwszym razem poprosiłam go o cofnięcie się zaledwie o krok, jednak za drugim i trzecim cofnęliśmy się prawie o trzy metry w tył ze stój i nie zrobiło to na wałachu najmniejszego wrażenia. Z chodami bocznymi było podobnie. Pan Jan wprawdzie poprawiał nasze błędy, jednak w większości przypadków wynikały one z moich własnych nawyków, a nie z błędów konia.
- No to co, bramka? - spytał, a ja kiwnęłam głową.
Okej... robiliśmy to młody, nie? Nie raz przecież. Na zawodach też - pomyślałam, prowadząc wałacha do przeszkody.
Ustawiliśmy się bokiem do bramki, jednak gdy tylko ją uchyliłam, Arte zrobił krok w bok, jakby nieco przestraszony, tym samym sprawiając, że puściłam ją, zaś ta otwarła się na oścież. Cholera.
- I brak punktów. Jeszcze raz?
- Moment... on się jej trochę boi... daj nam chwilkę.
- Dobra.
Zsiadłam z haflingera i zaczęłam oprowadzać go wokół bramki - początkowo rzeczywiście, był nieco zdenerwowany, w szczególności zaś tym, że gdy tylko się ją otwierało, zawiasy cichutko skrzypiały, co wyraźnie nie działało dobrze na jego wrażliwe, końskie uszy. W końcu jednak zaakceptował przedmiot, dlatego gdy znów na niego wsiadłam, ten problem się już nie powtórzył.
- No, nie było idealnie... ale nieźle, całkiem nieźle. Chcesz jeszcze próbować?
- Mmm... wiesz co, może go po prostu rozstępuje już? Tyle mu wystarczy, przemyśli sobie na spokojnie.
Pan Jan kwinął głową na znak, że rozumie, ja zaś prowadziłam wałacha w stępie, po drodze zaliczając jeszcze kładkę, którą Arte pokonał bez najmniejszych trudności. Mmm.. szkoda, że nie udało nam się zaliczyć kwadratu... ale to następnym razem.
W końcu odprowadziłam Arte do stajni i choć trening zdecydowanie nie był kondycyjny, wałach był trochę spocony, z racji stresu, dlatego też okryłam go derką, pozwalając mu wyschnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz