Jeździec: Podkowa
Trener: Podkowa, Amelia (pomoc)
Typ treningu: praca z ziemi, spacer (wał. Ratonhnhake:ton z ręki, kl. Tropical Honey pod siodłem)
Data, czas i miejsce: 20 września 2014,14:00-15:30, Rancho Arisha i okolice
Doonek lada dzień już miał powoli zaczynać treningi! Na razie tylko sobie chodziliśmy, próbowaliśmy coś zrobić, a tu zaraz powoli miał wracać do formy. Nie powiem, byłam ciekawa, jak się na nim siedzi. Ale na razie trzeba było zająć się Tropką, która właśnie stała przy stajni, razem ze mną oraz Amelią, wyczyszczona, wygłaskana i wypieszczona.
- Dobra, zaraz ją chyba wziąć muszę, bo nigdy stąd nie ruszymy - powiedziałam, drapiąc gniadoszkę za uchem.
Amelia zaśmiała się cicho.
- Mmm, chce na nią wsiąść... - powiedziała, nieco błagalnym tonem.
- Może za jakiś czas, na razie nawet ja na niej nie siedziałam. Ale jeszcze chwilę odpoczynku niech ma...
Dziewczyna milczała przez chwilę, ja zaś myślałam, co zrobić z Tropką: na pewno jakieś powtórzenia zatrzymań, cofań, może trochę zabawy z folią na roudnpenie... mój tok myślowy przerwała jednak nastolatka:
- Hmm... a może na koniec wsiadłabyś na nią na chwilę? Ja wzięłabym Doonka z ziemi i poszłybyśmy razem na spacer?
- Hej... dobra myśl... Nie musiałybyśmy robić tego później osobno... a szczerze mówiąc, nie chce mi się go brać na roundpen, i tak na razie nic konkretnego nie zrobimy...
Chwilę później prowadziłam Tropkę na pastwisko, zaś idąca obok mnie Amelia niosła w ręku siodło z padem. Miała mi jeszcze za chwilę przynieść z naszego schowka piłkę i iść wyszczotkować Doona.
Gdy już znalazłyśmy się z młodą sam na sam, puściłam ją luzem. Tropka, doskonale pamiętając, co zwykle to oznaczało, patrzyła na mnie swoim bystrym okiem, czekając na jakiś mój sygnał. Postawiłam na typową rozgrzewkę: najpierw trochę stępa ze zmianami kierunku, które młoda początkowo wykonywała z niewielkim wahaniem, jednak ostatecznie każdy jej ruch był bardzo płynny, później to samo w kłusie; po tym ćwiczeniu zmiany tępa oraz zatrzymania, które już sprawiły klaczy małą trudność. Widziałam, że chce od razu zatrzymywać się z kłusa do stępa, jednak jakby się czegoś obawiała i zwykle robiła krok w stępie, aby dopiero później się zatrzymać, dlatego skupiłyśmy się głównie na tym drobnym elemencie; po kilku próbach zauważyłam, że problem wynika przede wszystkim z braku równowagi Tropki. Wiedziałam o tym już wcześniej i zdawałam sobie sprawę, ze nad tym musimy popracować, jednak wyraźnie jej trenerzy nieco ten aspekt zaniedbali... no cóż, spoczęło na mnie! Przez pięć-dziesięć minut trenowałyśmy cały czas ten sam element z krótkimi przerwami, aby nie zanudzić gniadoszki i tym samym - nie sprawić, aby przestała się skupiać.
Po tym czasie w końcu udało nam się wykonać jedno, poprawne zatrzymanie, za co Tropka dostała pochwałę w formie krótkiego odpoczynku, a ja, zadowolona z niej na chwilę wyjrzałam za roundpen przed którym czekała właśnie piłka, przygotowana przez Amelie. Powoli wtoczyłam ją do środka i zaprosiłam do siebie klacz. Ta podeszła, obwąchała ją bardzo uważnie i gdy przypomniała sobie, czym jest ta zabawka, natychmiast zaczęła się nią bawić - popychała nosem, próbowała na nią wejść, ganiała za nią i starała się ją podnosić. Włączyłam się do zabawy, prosząc klaczkę o kładzenie na nią najpierw prawej nogi, potem lewej; podnosiłam piłkę, kładąc na jej grzbiet, później przetaczałam pomiędzy jej nogami - bawiłyśmy się na prawdę dłuższą chwilę i chyba nie tylko ona dobrze się bawiła. Takie zainteresowanie zwierzęcia przedmiotem było na prawdę zabawne.
W końcu zauważyłam, że Tropka powoli ma dosyć - zabawka na chwilę obecną zaczęła się jej nudzić, więc postanowiłam założyć jej siodło. Wyniosłam piłkę i zabrałam się za jej siodłanie. Stała grzeczniutko, ani nie drgając. Dopięłam do kantara wodze i wsiadłam na moją maleńką.
Cudownie było na niej siedzieć! Szczególnie, że wydawała się jednocześnie zainteresowana tym, co robię, jak i zupełnie spokojna, rozluźniona. Uśmiechając się od ucha do ucha przez chwilę poprowadziłam klacz stępem po roudnpenie i sprawdziłam, jak reaguje na pomoce. Boże, bajka! Szła spokojnie, idealnie reagując na nawet najmniejszy ruch. Zauważyłam tylko w niej nieco niepewności, jednak nie dziwiłam się temu. Zaczekałam tylko, aż zupełnie się rozluźni, gdy zsiadłam z niej, aby wyprowadzić ją z roudnpena.
Kolejne niemal czterdzieści minut spędziłyśmy chodząc z Amelią i Doonkiem pomiędzy pastwiskami. Co prawda początkowo obawiałam się, że Tropka czegoś się wystraszy, albo po prostu mnie oleje, jednak pod tym względem jej trenerzy zrobili sporo dobrej roboty, po i poza typowo stajennym terenem zachowywała się nienagannie. Samego Doonka musiałam zaś nieco pilnować - wyraźnie próbował przejąć nad Amelią kontrolę i tylko dzięki moim wskazówką udało jej się w końcu wałacha uspokoić. Chodziłyśmy, rozmawiając i śmiejąc się. Mmm... tak, uwielbiałam takie sielskie chwile. Na własnym rancho, z cudownymi ludźmi i końmi...
Jakiś czas później Tropka i Doonek znów trafili na pastwisko, a my poszłyśmy do jadalni napić się czegoś oraz zjeść.
Doonek lada dzień już miał powoli zaczynać treningi! Na razie tylko sobie chodziliśmy, próbowaliśmy coś zrobić, a tu zaraz powoli miał wracać do formy. Nie powiem, byłam ciekawa, jak się na nim siedzi. Ale na razie trzeba było zająć się Tropką, która właśnie stała przy stajni, razem ze mną oraz Amelią, wyczyszczona, wygłaskana i wypieszczona.
- Dobra, zaraz ją chyba wziąć muszę, bo nigdy stąd nie ruszymy - powiedziałam, drapiąc gniadoszkę za uchem.
Amelia zaśmiała się cicho.
- Mmm, chce na nią wsiąść... - powiedziała, nieco błagalnym tonem.
- Może za jakiś czas, na razie nawet ja na niej nie siedziałam. Ale jeszcze chwilę odpoczynku niech ma...
Dziewczyna milczała przez chwilę, ja zaś myślałam, co zrobić z Tropką: na pewno jakieś powtórzenia zatrzymań, cofań, może trochę zabawy z folią na roudnpenie... mój tok myślowy przerwała jednak nastolatka:
- Hmm... a może na koniec wsiadłabyś na nią na chwilę? Ja wzięłabym Doonka z ziemi i poszłybyśmy razem na spacer?
- Hej... dobra myśl... Nie musiałybyśmy robić tego później osobno... a szczerze mówiąc, nie chce mi się go brać na roundpen, i tak na razie nic konkretnego nie zrobimy...
Chwilę później prowadziłam Tropkę na pastwisko, zaś idąca obok mnie Amelia niosła w ręku siodło z padem. Miała mi jeszcze za chwilę przynieść z naszego schowka piłkę i iść wyszczotkować Doona.
Gdy już znalazłyśmy się z młodą sam na sam, puściłam ją luzem. Tropka, doskonale pamiętając, co zwykle to oznaczało, patrzyła na mnie swoim bystrym okiem, czekając na jakiś mój sygnał. Postawiłam na typową rozgrzewkę: najpierw trochę stępa ze zmianami kierunku, które młoda początkowo wykonywała z niewielkim wahaniem, jednak ostatecznie każdy jej ruch był bardzo płynny, później to samo w kłusie; po tym ćwiczeniu zmiany tępa oraz zatrzymania, które już sprawiły klaczy małą trudność. Widziałam, że chce od razu zatrzymywać się z kłusa do stępa, jednak jakby się czegoś obawiała i zwykle robiła krok w stępie, aby dopiero później się zatrzymać, dlatego skupiłyśmy się głównie na tym drobnym elemencie; po kilku próbach zauważyłam, że problem wynika przede wszystkim z braku równowagi Tropki. Wiedziałam o tym już wcześniej i zdawałam sobie sprawę, ze nad tym musimy popracować, jednak wyraźnie jej trenerzy nieco ten aspekt zaniedbali... no cóż, spoczęło na mnie! Przez pięć-dziesięć minut trenowałyśmy cały czas ten sam element z krótkimi przerwami, aby nie zanudzić gniadoszki i tym samym - nie sprawić, aby przestała się skupiać.
Po tym czasie w końcu udało nam się wykonać jedno, poprawne zatrzymanie, za co Tropka dostała pochwałę w formie krótkiego odpoczynku, a ja, zadowolona z niej na chwilę wyjrzałam za roundpen przed którym czekała właśnie piłka, przygotowana przez Amelie. Powoli wtoczyłam ją do środka i zaprosiłam do siebie klacz. Ta podeszła, obwąchała ją bardzo uważnie i gdy przypomniała sobie, czym jest ta zabawka, natychmiast zaczęła się nią bawić - popychała nosem, próbowała na nią wejść, ganiała za nią i starała się ją podnosić. Włączyłam się do zabawy, prosząc klaczkę o kładzenie na nią najpierw prawej nogi, potem lewej; podnosiłam piłkę, kładąc na jej grzbiet, później przetaczałam pomiędzy jej nogami - bawiłyśmy się na prawdę dłuższą chwilę i chyba nie tylko ona dobrze się bawiła. Takie zainteresowanie zwierzęcia przedmiotem było na prawdę zabawne.
W końcu zauważyłam, że Tropka powoli ma dosyć - zabawka na chwilę obecną zaczęła się jej nudzić, więc postanowiłam założyć jej siodło. Wyniosłam piłkę i zabrałam się za jej siodłanie. Stała grzeczniutko, ani nie drgając. Dopięłam do kantara wodze i wsiadłam na moją maleńką.
Cudownie było na niej siedzieć! Szczególnie, że wydawała się jednocześnie zainteresowana tym, co robię, jak i zupełnie spokojna, rozluźniona. Uśmiechając się od ucha do ucha przez chwilę poprowadziłam klacz stępem po roudnpenie i sprawdziłam, jak reaguje na pomoce. Boże, bajka! Szła spokojnie, idealnie reagując na nawet najmniejszy ruch. Zauważyłam tylko w niej nieco niepewności, jednak nie dziwiłam się temu. Zaczekałam tylko, aż zupełnie się rozluźni, gdy zsiadłam z niej, aby wyprowadzić ją z roudnpena.
Kolejne niemal czterdzieści minut spędziłyśmy chodząc z Amelią i Doonkiem pomiędzy pastwiskami. Co prawda początkowo obawiałam się, że Tropka czegoś się wystraszy, albo po prostu mnie oleje, jednak pod tym względem jej trenerzy zrobili sporo dobrej roboty, po i poza typowo stajennym terenem zachowywała się nienagannie. Samego Doonka musiałam zaś nieco pilnować - wyraźnie próbował przejąć nad Amelią kontrolę i tylko dzięki moim wskazówką udało jej się w końcu wałacha uspokoić. Chodziłyśmy, rozmawiając i śmiejąc się. Mmm... tak, uwielbiałam takie sielskie chwile. Na własnym rancho, z cudownymi ludźmi i końmi...
Jakiś czas później Tropka i Doonek znów trafili na pastwisko, a my poszłyśmy do jadalni napić się czegoś oraz zjeść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz