DZIENNIK: 21 września 2014

Autor: Podkowa
Data: 21 września 2014r
Plan działania:
  1. Poranne karmienie - 6:30 
  2. Praca z ziemi z wał. Ratonhnhaké:ton - 8:15 
  3. Trening westernowy z kl. Tropical Honey - 10:00
  4. Trening westernowy z wał. Blackberry - 13:00
  5. Wieczorne karmienie - 18:00

Dziś od rana, do wieczora w stajni miała przebywać Amelia, z racji całego wolnego dnia. Nastolatka przybyła akurat na poranne karmienie, nieco zaskakując mnie swoim przybyciem: akurat wsypywałam pasze do żłobu Doonka i już zaraz miałam ruszyć po konie na pastwisko, gdy ta cichcem weszła do środka budynku. Aż podskoczyłam na jej widok.
- Boże, dziewczyno, informuj, jak się zbliżasz - powiedziałam kręcąc głową.
- Spróbuje - obiecała, uśmiechając się od ucha do ucha - Ale dziś chyba nici z jakiejkolwiek porządnej jazdy, nie?
Wiedziałam doskonale, że chodzi jej o pogodę. Cały czas z nieba leciała mżawka, zaś na obydwu ujeżdżalniach pojawiły się ogromne kałuże. Jedynie roundpen nadawał się do jazdy, jednak tam trudno było zrobić z końmi coś porządnego. 
- Raczej dziś Cię nie wsadzę... ale konie i tak trzeba ruszyć. Plan jest taki: karmimy je, same idziemy na śniadanie. Po nim Black i Tropka idą na pastwisko, zaś Doonek schnie. Potem biorę go na roundpen, ty wprowadzasz młodą do stajni, wezmę ją później, poćwiczymy coś, na końcu Black, również pójdzie wcześniej do środka, by wyschnął. Nie ma co wszystkich w stajni cały dzień trzymać. 
Amelia przytaknęła. Widziałam, że naprawdę miała ochotę wsiąść, jednak nie mogłam się na to zgodzić: Doon na razie jeszcze nie chodził, Tropka dopiero co była zajeżdżona, a nad Blackiem znów musiałam nieco porządniej popracować.
Gdy konie zjadły i półarabka z quarterem znalazły się na pastwisku, poszłyśmy na śniadanie przygotowane przez moją mamę - ojciec zajmował się reperowaniem czegośtam, więc dziś kuchnię przejęła ona. Około ósmej byłyśmy już w stajni, mając zamiar wspólnie wyczyścić Doona, całego oblepionego błotem.
- Tropka nie wygląda lepiej - przypomniała mi Amelia, gdy skrzywiłam się na jego widok.
Czyszczenie wałacha wspólnymi siłami zajęło nam jakieś piętnaście minut, po czym wyprowadziłam go na zewnątrz, prowadząc w stronę roundpena. Gdy już się tam znaleźliśmy, zaczęłam oczywiście od prowadzenia konia stępem. Miałam dziś ze sobą bat, nauczona poprzednią sesją, że w przypadku wałacha może się od przydać. Dzięki temu, mimo, że Doon od razu po odsunięciu się ode mnie chciał znów do mnie wrócić, delikatne dotknięcie batem sprawiło, że koń utrzymywał odpowiednią odległość. Po okrążeniu zauważyłam, że uspokoił się jednak i mogłam chwilowo zrezygnować z używania naszej pomocy, tylko trzymając go w ręku.
Znów zaczęłam powtarzać to, co ćwiczyliśmy w czwartek: po kilku zmianach kierunku w stępie, pozwoliłam mu zakłusować i po pierwszej, stłumionej przeze mnie próbie wejścia Doona do środka koła kazałam mu truchtać jeszcze przez chwilę, aby po tym czasie znów powtórzyć zmiany kierunków. Dziś łapał bez najmniejszych problemów, chyba doskonale pamiętając naszą poprzednią sesje. Zadowolona, pochwaliłam go i postanowiłam wprowadzić kolejny element - zmianę tępa i zatrzymywania. Kilka pierwszych prób nie sprawiło problemów, jednak gdy Doonek zorientował się, że będą go cały czas prosić o zmiany, powoli zaczął się buntować i wykonywać polecenia z opóźnieniem, bądź buntować się, mimo, że za każde poprawnie wykonane ćwiczenie, dostawał pochwałę. Chwilę zajęło mi przezwyciężenie buntu wałacha, który chyba uznawał, że przechodzenie co chwilę ze stępa do kłusa, czy ze stępa do stój jest niepotrzebne i nieużyteczne. Ostatecznie jednak dobrze reagował na sygnały, zauważyłam jednak, że w dalszym ciągu muszę dawać je bardzo wyraźnie. Na koniec naszej krótkiej sesji postanowiłam wprowadzić kolejną trudność - zatrzymywania z kłusa, których wcześniej nie próbowaliśmy. Kilka pierwszych prób wyglądało tak, że Doon najpierw przechodził do stępa, później dopiero stawał, jednak ostatecznie jako-tako zrozumiał o co mi chodzi i gdy tylko wykonał poprawnie polecenie, pochwaliłam go i rozstępowałam. 
Widziałam, że Doon nie jest najłatwiejszym koniem. Sprawia problemy, buntując się i sprawdzając mnie. To dominant, który chce przejąć nad człowiekiem kontrolę; ale mimo to, byłam zadowolona z tego, że trafił do mnie, ponieważ mimo wad miałam wrażenie, że jest na prawdę zaangażowany w pracę... Myśli, szybko się uczy, pamięta. Hmm... tak, kiedyś z niego zdecydowanie coś będzie. 
Około dziesiątej wzięłam na roundpen Tropkę. Siodło założyłyśmy jej razem z Amelią już w stajni, jednak nie zaczęłam od razu od jazdy, prosząc na początek o kilka kółek w stępie, później - w kłusie, przy okazji ćwicząc zmiany kierunku. W tym czasie moja pomocnica przyniosła kilka drągów, które miały nam trochę urozmaicić pracę.
Tropka była na prawdę zadowolona i rozluźniona. Gdy wsiadłam na nią, niemal natychmiast opuściła głowę, a ja nie zauważyłam w niej ani śladu ostatniego zdenerwowania. Pogłaskałam ją za to. 
Amelia obserwowała nas ze środka roudnpena z ogromnym bananem na ustach.
- Dopiero co była maluchem... a teraz wygląda jak taki rasowy, westernowy champion. - rzuciła, wywołując tym uśmiech i u mnie. 
Po kilku kółkach w stępie poprosiłam Amelie o rozłożenie drągów, ja zaś kręciłam się dalej z Tropką po niewielkim, zadaszonym terenie. 
Przez chwilę pochodziłyśmy przez drągi, co przynajmniej w stępie nie sprawiało klaczy problemów. Przy okazji co próbę prosiłam Tropkę o cofanie, które ta wykonywała z siodła trochę niepewnie, niemniej, jednak chętnie i z widocznym zaangażowaniem. Po kilku minutach spróbowałam wykonać chody boczne, które gniadoszka wykonała również bez większego problemu. 
Chwilę później przeszłyśmy do kłusa. Tym razem podczas przejazdów nad drągami klacz kilka razy uderzyła je kopytem, jednak po trzech próbach chyba przyzwyczaiła się do nich zgrabnie kładąc kopyta pomiędzy nie.
- Ładny ma ruch - powiedziała Amelia.
- I wygodny - dodałam.
Nie trenowałyśmy zbyt długo - po jeszcze chwili kłusa znów przeszłyśmy do stępa w którym to znów wykonałyśmy kilka razy cofania oraz chody boczne, aby ostatecznie zaprowadzić klacz do stajni.

Trening z Blackiem trwał nieco dłużej i był nieco bardziej intensywny. Pracowaliśmy nad szczegółami, takimi jak ustawienie głowy, dodatkowo, próbowałam dla Blacka znaleźć motywacje, aby wykonywał cofania ze stępa oraz kłusa z nieco większą energią - nie zaprzeczę, udało mi się to. Może dalej nie było idealnie, ale widziałam poprawę. 
Przegalopowaliśmy tylko kilka kółek, wykonaliśmy kilka razy spin na środku roudnpena, dalej skupiając się na detalach. Poza tym przejechaliśmy z trzy-cztery razy przez drągi. Ostatecznie, Black był na tyle zmęczony różnorodnością ćwiczeń, że powoli wyraźnie miał dosyć myślenia na dziś i po rozstępowaniu go, został znów wypuszczony na pastwisko. 
Cóż, Amelia wyjechała chwilę przez kolejnym karmieniem, nieco zawiedziona, że dziś nie udało się jej wsiąść, zaś ja zmuszona byłam w samotności nakarmić nasze niewielkie stadko. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz