Jeździec: Podkowa
Trener: ---
Typ treningu: praca z ziemi i trening westernowy
Data, czas i miejsce: 23 września 2014, 16:00-16:50, Rancho Arisha
Pogoda przez cały dzień była nienajlepsza, dlatego postanowiłam dać koniom wolne. Przed czwartą akurat sprzątałam stajnie. Tropka, którą wzięłam sobie do towarzystwa, stała w swoim boksie, zadowolona, że nie musi stać na deszczu i obserwowała mnie, przeżuwając siano. Nie zamykałam jej, tak, aby mogła wyjść, kiedy tylko jej się to spodoba, jednak ta nie miała na razie większej ochoty się stamtąd ruszać.
Chwilę później zauważyłam, że na dworze nie pada... a Tropka przecież jest sucha. Myślałam nad tym chwilę - w sumie, chwila pracy jej nie zaszkodzi... a nie miałam nic lepszego do roboty...
Wzięłam więc się szybko za oporządzanie jej, myśląc przy okazji, co mogę z nią zrobić. Intensywna praca odpadała, podłoże było na prawdę w okropnym stanie, ale nie chciałam też iść znów na roundpen... Ostatecznie postanowiłam na chwilę pracy z ziemi na małej ujeżdżalni, a później na krótką jazdę, na oklep, coby nie chodzić z siodłem. Wiedziałam, że była do tego przyzwyczajona w czasie treningu, dlatego nie miałam większych obaw.
Gdy znalazłyśmy się już na roudnpenie, klacz stała spokojnie metr ode mnie, na luźnej linie spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Po chwili puściłam ją luzem i samym gestem poprosiłam o kłus wokół. Zaskoczyłam ją tym nieco i o to mi chodziło - zareagowała z delikatnym opóźnieniem i delikatnym spięciem mięśni, które jednak nie trwało długo: gdy tylko porządnie ruszyła z kopyta, szła z opuszczonym łbem, kierując ucho w moją stronę. Pochwaliłam ją. Szła równo, niemal tak wyćwiczona, jak Black - wychowała się w końcu na takich metodach i nie były jej w żadnym razie obce.
Pozwoliłam jej zrobić kilka kółek, po czym poprosiłam ją o przejście do stępa i podążanie za mną. Szłam, odwrócona do niej przodem, wiedząc, że płot jest spory kawałek za mną. Po kilku krokach zatrzymałam się, co Tropka natychmiast powtórzyła. Zrobiłam krok w jej stronę - i tak, jak prosiłam o to klacz, ta wykonała krok w tył. Mój kolejny krok - jej kolejny w tył. Przeszłyśmy tak powoli jakiś metr za co młoda została pochwalona. Meh, ten koń na prawdę porządnie się skupiał i był strasznie chętny do pracy. Wiedziałam, że takie zwierzęta rzadko kiedy się zdarzają - i byłam niezmiernie szczęśliwa, że mogłam mieć taką gniadoszkę u siebie.
Schodząc z drogi klaczki, popędziłam ją do galopu. Nie przeszła jednak w niego od razu - po kroku w stępie i kilku w kłusie dopiero wykonała pierwsze foule. No tak, miałyśmy przecież nad tym popracować... nad przejściami. Mmm... będę ją musiała wziąć dziś na drągi, to też powinno trochę pomóc jej w złapaniu równowagi.
W ramach ćwiczenia, znów poćwiczyłyśmy przejścia w różnych chodach, nie zwalniając, czy przyśpieszając o więcej, niż jeden chód. Dodatkowo wprowadziłam zmiany kierunku, aby Tropka mi się przypadkiem nie znudziła. Gdy byłam jako-tako zadowolona z jej przejść, które były chwilami nieco niepewne, niemniej, wykonywane przez nią bez większego wahania, pochwaliłam ją i przerabiając linę na wodzę, zaczęłam prowadzić ją na dużą ujeżdżalnie.
Na niej wsiadłam sprawnie na gniadoszkę i poprosiłam ją o stęp. Szła grzecznie, z opuszczoną głową. Nie czekając, najechałam na pierwsze kilka drągów, które Tropka pokonała bez większych problemów. Po chwili kilka razy powtórzyłam cofanie o kilka metrów, a widząc drągi ustawione w L-kę i ten element postanowiłam spróbować: wprawdzie klaczy cofanie i skręcanie zarazem sprawiło pewne trudności (kilkukrotnie uderzyła kopytem w drąg), niemniej, w dalszym ciągu słuchała się mnie nienagannie, bez najmniejszej oznaki buntu. Dostała za to sowitą pochwałę, aby chwilę później zakłusować.
Nie miałam zamiaru dziś z nią galopować, aby przypadkiem nie poślizgnęła mi się na mokrym piachu, jednak kłus nawet pod moim ciężarem, bez większych skrętów, nie był w stanie sprawić jej dużych trudności. Znów kilkukrotnie pokonałyśmy drągi, a ja w dalszym ciągu podziwiałam skupienie i posłuszeństwo Tropki. Aby jednak jej nie nudzić, w krótkich przerwach pomiędzy najazdami kazałam jej zwalniać do stępa i znów cofać, raz też próbowałyśmy chodów bocznych i przestawienia zadu z siodła. To ostatnie sprawiło jej małe problemy - musiała nieco dłużej pomyśleć nad tym, czego od niej chcę.
Po kolejnych minutach ćwiczeń zauważyłam, że klacz powoli się nudzi i zaczyna być tym wszystkim zmęczona. Nie mając zamiaru jej przemęczać, rozstępowałam ją i wróciłyśmy do stajni. Zauważyłam, że w samą porę, bo chwilę później znów zaczęło lać.
Spędziłam z nią sporo czasu, siedząc obok boksu i zastanawiając się, jak tam nasza mała Mini - była wypuszczona na pastwisku z chłopakami, jako, że Doon i Black wyraźnie nie mieli zupełnie nic przeciwko kucykowi (z resztą, Tropka też). Pewnie stała schowana przed deszczem w wiacie... Wiedziałam, że w niektórych stajniach, gdy tylko zaczynało kropić konie były chowane do boksów, jednak z racji, że w naszym kraju pada całkiem dużo, a moje konie w większości nie lubią w nich siedzieć, w czasie deszczu nawet chcąc wyjść nie miałam zamiaru ich do tego zmuszać. Z tego powodu wybierałam takie zwierzęta, które zniosą nawet brzydką pogodę... i miałam szczerą nadzieję, że Mini do tej grupy się zalicza. Na prawdę, nie chciałam mieć na sumieniu jej choroby... meh, może powinnam jednak zostawić ją w stajni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz