TRENING: wał. Blacberry [4]

Trener: Podkowa
Koń: wał. *Blackberry
Rodzaj treningu: natural horsemanship -> nauka chodzenia konia na cordeo
Data i godzina: 22.09.11, ok. 10.30-11.30
Pogoda i miejsce treningu: pochmurno, nie pada. Trenujemy w krytej hali.




Black stał w boksie. Właśnie przyniosłam cały sprzęt – ogłowie, siodło oraz linkę mającą robić mi za cordeo. Poza tym na ziemi walały się szczotki. Mimo, że był ranek, ja czułam się padnięta. W końcu trenowałam już z trzema końmi, karmiłam je, czyściłam… Ta stadnina jest ogromna, koni też jest sporo. Ciężko ze wszystkim wyrobić, nawet w dwójkę. Jasne, ktoś się zgłosił na trenera, ale jeszcze się u nas nie zjawił. Jeździłyśmy razem z Jaś po kilka godzin dziennie i mimo wszystko, wszystko mnie bolało. Jeszcze teraz te zbliżające się zawody! Ech…
Postanowiłam całkowicie skupić się na moim miśku. Weszłam do boksu Blacka i szybko zaczęłam go czyścic. Szybko – bo nie miałam zbyt wiele czasu i musiałam potrenować jeszcze parę koni. Mogłam mu poświęcić maksymalnie godzinę, a to naprawę mało. Nie mogłam przedłużać czyszczenia, ani posiedzieć z nim na pastwisku po jeździe. Nie było na to czasu. Nawet nasz stajenny i gosposia Jasminover niewiele pomagali.
Stwierdziłam, że nie powinno być problemu z jazdą na cordeo. Pan B świetnie chodził na łydki , przez co zdarzało mi się kierować nim bez użycia wodzy (oczywiście z ogłowiem na pysku). Miałam nadzieję, że dzięki temu szybko załapie o co mi chodzi i nie będę musiała go męczyć wędzidłem, czy bezwędzidłówką (to jednak były dodatkowe linki, nacisk na nos…).
Po kilku minutach, sierść Blacka zaczęła się błyszczeć, a w kopytach nikt nie był w stanie znaleźć kawałka brudu, więc zaczęłam go siodłać. Po szybkim zapięciu popręgu, założyłam mu ogłowię, wzięłam cordeo do ręki i zaczęłam prowadzić wałacha do krytej hali.


***

Na krytej hali wskoczyłam na wygodne siodło Blacka. Oj, jak dobrze zaś siedzieć w westernówce! Uwielbiam te siodła. I styl też bardziej mi odpowiada. Od razu przerzuciłam się z klasyki (cofanie ręki, krótka wodza, itede, itepe) na west (cudna, długa wodza i zero szarpania konia za pysk, chyba, że jest to konieczne). Cordeo rzuciłam gdzieś na bok, chcąc z początku potrenować z karuskiem bez tego.
Rozgrzewka poszła w miarę szybko. Kilka minut stępa, potem zakłusowanie. W kłusie kilka kółek, po czym zaczęłam go skręcać i wyginać. Koń poruszał sie wolno i niechętnie. Ale ja, no cóż… znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, jak go rozruszać. Podczas jednego z zakrętów kazałam quarterowi zagalopować. Niechętnie, bo niechętnie, ale wykonał moje polecenie. Po niecałym kole, poczułam, że się ożywił. Galopował szybciej, mimo, że mu nie kazałam. Strzelił dwa razy z zadu, po czym wyrównał krok i pochylił uszka w moją stronę, czekając na komendy. Wreszcie jakiś kontakt! Postanowiłam zacząć trening. Nie miał być bardzo męczący, więc taka rozgrzewka spokojnie wystarczała.
Zeszłam z konia, zawieszając wodze na horn. Wzięłam cordeo i wróciłam do Blackberry’ego. Zarzuciłam mu na szyje linkę, po czym wsiadłam. Chcąc, by koń zrozumiał, że teraz zaczynamy normalną pracę, kazałam mu obniżyć łeb bardziej, niż miał do tej pory i dobrze ustawić zad. Gdy wszystko było w porządku kazałam mu ruszyć. Wodzę miałam totalnie luźną, a razem z nią do przodu poszło i cordeo, i moje ciało. Blac grzecznie ruszył. Przez chwilę kazałam mu skręcać to w prawdo, to w lewo, ciągle mając bardzo luźną wodze i wspomagając się linką. Widziałam, że Walaszek sobie z linki nic nie robił, a z racji, że był świetnie wyszkolony, długa wodza w stępie nie przeszkadzała mu w wykonywaniu zadań.
Po kilku minutach odłożyłam wodze i zatrzymałam konia. Zaczęłam robić to samo co wcześniej, tyle, że bez użycia wodzy. W początku Black wydawał się zdziwiony tym, że nie ma Nasiku na pysk, a jakaś linka ciągle mu „lata”. Mimo tego ruszył i gdy kazałam mu skręcić, wykonał polecenie. Pochwaliłam go i powtórzyłam ćwiczenie kilkakrotnie. Za każdym razem robił wszystko dobrze.
W końcu postanowiłam spróbować dać koniu komendę, bez użycia łydki. I to już nie raz robił, ale byłam ciekawa, czy zrozumiał, bez dodatkowego nacisku. Kazałam mu skręcić w prawo (musiałam zmuszać się, by nie użyć łydki… nawyk). Konik zawahał się, jednak wykonał polecenie, za co dostał olbrzymią pochwałę i krótką przerwę w skrętach.
Hmm.. jak na razie szło świetnie.
Kolejne razy były i lepsze, i gorsze, jednak po dziesiątym skręcie Blackberry wykonał wszystko tak, jak ma być. Poćwiczyłam z nim jeszcze skręty przez pięć minut, po czym dałam mu chwilę przerwy (czyt. postania), by sobie wszystko przemyślał. Gdy zaczął przeżuwać, zeszłam z niego i ściągnęłam mu ogłowie. Jak na razie stał spokojnie. Miałam nadzieję, że bez tego nie wykorzysta okazji i nie zwieje do stajni. Ogólnie chodzenie bez ogłowia nie było w planach, ale szło mu dość dobrze i chciałam chociaż spróbować. Wsiadłam na Blacka. Głowa obniżona, zad dobrze ustawiony. Nie musiałam niczego korygować. Dałam mu łydkę, a ręce przesunęłam w przód. Koń ruszył, co nie było dla mnie większym zaskoczeniem. Przy zakrętach sytuacja się pogorszyła. Musiałam dać mu kopa, by w końcu zrozumiał, że ma skręci w prawo, a nie iść gdzieś tam, przed siebie! Oczywiście, gdy to wykonał, pochwaliłam go za to.
Postanowiłam skończyć trening. Koń spróbował chodzenia na cordeo, chyba jarzył o co mniej więcej chodzi, a jak na konia przystało, musiał wszystko porządnie przemyśleć. Zsiadłam z niego, pochwaliłam go po czym na samej lince (nie zapominając o ogłowiu) zaprowadziłam do stajni.


***

W stajni wszystko poszło szybko. Śpieszyłam się na kolejny trening, więc tylko go rozsiodłałam i wypuściłam na padok, po czym, po posprzątaniu boksu, ruszyłam po kolejnego konia.
Ogólnie sam trening wypadł świetnie. Byłam naprawdę dumna z tego mojego konia. Był świetnym wierzchowcem i zdawało mi się, że doskonale się dogadujemy. No, może on czasem ma te swoje humorki, ale… ja też święta nie jestem… Przecież nie raz się zdarzyło, że jechałam na nim w teren tylko po to, by wyładować swoje emocje, a wtedy nie koniecznie byłam dla niego zbyt przyjemna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz