TRENING: teren z og. Aaron, wał. Arrete's Trobule, kl. Tropical Honey i wał. Blackberry

Udział biorą:

  1. Szymon na kl. Tropical Honey
  2. Podkowa na og. Aaron + na linie wał. Arrete's Trouble
  3. Amelia na wał. Blackberry

Typ treningu: teren
Data, czas i miejsce: 25 kwietnia 2015r, 13:00-14:30, okolice Rancha Arisha

Dziś, po raz pierwszy od czasu pobytu na Rancho, Arte miał pojechać z nami w teren. Do tej pory chodził tylko prowadzony w ręku, w stepie, dlatego ciekawiło nas, jak poradzi sobie na linie, nie idąc tylko w jednym chodzie. Na rancho była dziś Amelia, dlatego postanowiliśmy, że weźmiemy trzy nasze najpewniejsze konie - Szymon miał siedzieć na Tropce, jako, że świetnie się z nią dogadywał, później miałam jechać ja na Aaronie, trzymając na linie Arte: chłopaki lubili się, dlatego miałam nadzieję, że towarzystwo jego padokowego kolegi doda mu pewności siebie, a na końcu miała jechać Amelia na Blacku.
Aaron nie był jeszcze u nas w terenie, jednak spokój, jaki bił z tego konia sprawiał, że nie czułam, abym cokolwiek ryzykowała, biorąc go na przejażdżkę, szczególnie, że nie mieliśmy zamiaru szaleć.
Po przygotowaniu koni, wyprowadziliśmy je z boksów i wskoczyliśmy w siodła.
- Dobra, Amelia, gdzie chcesz jechać? - spytał Szymek, spoglądając kątem oka na dziewczynę.
- Gdziekolwiek. Black, ej, nie idź. Grzecznie.
Uśmiechnęłam się.
- Ostatnio coś ciągnie do przodu. Trzymaj go, Ama.
- Mhm. Smok w domu?
- Jasne. Jeszcze by Arte przeraził... albo sam sie zgubił, gdyby ten coś odpierdzielił.
- Dobra, dziewczyny, jedziemy - powiedział Szymek, każąc Tropce iść stepem.
- Oczywiście - poprowadziłam Aarona za gniadoszką. Ogier nie miał nic przeciwko. Arte przy tym jakby się zawahał, jednak w końcu również ruszył, drepcąc obok srokacza.
- Oho, chyba wąskie ścieżki odpadają? - spytała Amelia, jadąca już za nami i wyraźnie widząca, że haflinger trzyma się boku Blacka i chyba mu to miejsce jak najbardziej odpowiada.
- Bezpieczniej - przytaknęłam.
Jeszcze przed lasem Szymek zarządził kilka kroków w powolnym kłusie, tak, aby obudzić nieco konie - co prawda Tropka i Black szli chętnie, jednak czułam, że Aaronowi brakuje energii. Arte zaś zachowywał się, można by rzec, zupełnie neutralnie. Przyśpieszył, bo mu kazali, jednak nie wykazywał też większego entuzjazmu, czy niechęci.
Przed lasem znów zwolniliśmy, wjeżdżając do niego w stępie. Aaron już jakby nieco odżył, z ciekawością rozglądając się wokół. Tropka zaś i Black, doskonale znający to miejsce, zdawali sobie nic z tego nie zrobić.
Arte jak na razie dalej zachowywał się neutralnie, szedł jednak w dalszym ciągu obok Aarona, nie chcąc przejść do tyłu, mimo, że linę miał na tyle długą. Amelia za mną chyba musiała trochę powalczyć z Blackiem, który jednak wolał kłusować, bo miał w sobie całkiem sporo energii, a Szymon na Tropce chyba zastanawiał się nad dokładną trasą.
- Doba, może kółko? Nie skręcajmy z głównego szlaku i wyjedźmy po drugiej stronie rancha?
- Niech będzie - przytaknęłam.
Główne szlaki miały do siebie to, że dało się na nich jechać zwykle we wszystkich trzech chodach, a przez szerokość, nie sprawiały wrażenia klaustrofobicznych, dlatego to był chyba najbezpieczniejszy wybór.
Jechaliśmy więc dość spokojnie. Gdy wjechaliśmy nieco głębiej w las, haflinger nieco się zestresował, jednak udało mi się go uspokoić: spokojny głos i obecność innych koni może zdziałać czasem cuda.
Kolejny kłus nie przyniósł niczego nowego. Konie szły w miarę równo, jedynie ja musiałam pchać Aarona, bo ten, chociaż zaciekawiony wszystkim wokół, nie miał wcale nastroju na szybsze chodzenie. Nie było jednak źle. Gdy doszło do galopu, ogier robił wszystko, by nie biec, przez co przez chwilę jechałam na bardzo mocno wyciągniętym kłusie (z galopującym haflingerem obok), jednak w końcu udało mi się go przekonać do przyśpieszenia. Odetchnęłam z ulgą - chociaż Aaron był wygodny, to jednak przy wyciągniętym chodzie nawet przy nim trochę mną trzęsło.
Gdy przeszliśmy do stępa, nagle zza krzaków wyleciało parę ptaków, na co Arte zatrzymał się, napinając linę i przy tym denerwując Aarona, który niespodziewanie został przeze mnie zatrzymany, jednak po paru chwilach postoju wałach doszedł do siebie i ruszyliśmy dalej.
Pozostała część trasy minęła nam spokojnie. Nie galopowaliśmy więcej, prowadząc konie głównie w kłusie i pilnując ich rytmu. Pogoda dopisywała, a nasze okolice są przepiękne, dlatego nie mieliśmy ochoty się spieszyć i gonić, skoro mieliśmy tak ograniczoną trasę.
Po półtorej godziny byliśmy pod stajnią. Teren nie był wymagający, ale i tak konie nieco się spociły. Zaprowadziliśmy je więc do stajni, rozsiodłaliśmy i po wytarciu, zostawiliśmy, aby wyschły. 

2 komentarze: