Koń: Aaron
Jeździec: Podkowa
Trener: ---
Typ treningu: trening westernowy
Data, czas i miejsce: 22 marca 2015r, 9:00-0:50, Rancho Arisha
Postanowiłam wziąć dziś Aarona na trening. Nie trenowaliśmy jeszcze zbyt dużo razem, dlatego ciągle byłam na etapie poznawania ogiera. Gdy więc zabrałam go z pastwiska, byłam niezmiernie ciekawa tego, jak pójdzie nam praca. Co prawda, nie miałam w planach robienia z nim czegoś bardzo trudnego, jednak miałam nadzieję, że Aaron wyniesie z treningu coś pozytywnego. Po śniadaniu nie wypuszczałam go na pastwisko. Arte poszedł z resztą stada, srokacz zaś czekał grzecznie w boksie, aż ogarnę z Szymkiem stajnie i zabiorę się za siodłanie go.
Przygotowanie ogiera do jazdy nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Tinker stał spokojnie, przysypiał podczas czyszczenia. Przy okazji uznałam, że najwyższy czas przepleść jego długą grzywę - warkocz rozwalał się i nie wyglądał już zbyt schludnie. Gdy Aaron został osiodłany, zaprowadziłam ogiera na dużą ujeżdżalnie. Koń podążał za mną, nie próbując się wyrywać, czy buntować, a gdy już znaleźliśmy się na arenie, stał grzecznie i nie próbował nigdzie iść, gdy ja zabrałam się za ustawianie kilku drągów na środku placu.
W końcu wsiadłam na niego. Aaron stał z opuszczoną głową i tylko przestąpił z nogi na nogę, gdy poczuł na swoim grzbiecie nieco większy ciężar. Usadowiłam się wygodnie w siodle, po czym poprosiłam srokacza o ruszenie stępem. Ruszył dość ociężale, dlatego szybko poprosiłam go o minimalne przyśpieszenie. Zaczęłam prowadzić go wokół płotu, jednak po połowie prostej poprosiłam go o skręcenie do środka ujeżdżalni. Zrobiliśmy dość duże koło, po czym naprowadziłam go na drągi. Ogier przejechał przez nie dość płynnie, za co go pochwaliłam i poprosiłam o zakłusowanie.
Znów wjechaliśmy na koło. Początkowo pozwoliłam iść Aaronowi jego własnym tempem, jednak po połowie okrążenia delikatnie zebrałam wodze, zmuszając ogiera do zebrania kłusa - zaczął iść coraz wolniej, jednak dość często gubił rytm. Pozwoliłam mu więc na chwilę rozluźnienia, po czym znów go zebrałam, prowadząc na wcześniej ustawione drągi. Zauważyłam, że podczas przejazdu nad nimi, jak i kilka kroków po nich Aaron idzie zdecydowanie lepiej, dlatego na moment odpuściłam ogierowi, pozwalając mu przejść do stępa, po czym znów poprosiłam go o przejście do kłusa. Po szybkim zebraniu, naprowadziłam go na drągi, które srokacz i tym razem przeszedł bardzo ładnie. Zadowolona, po raz kolejny kazałam mu zwolnić, jadąc tym razem na rozłożoną z boku ujeżdżalni kładkę. Aaron wjechał na nią bez problemu, idąc po niej ze stoickim spokojem.
- Ładnie - pochwaliłam go, dając mu znów sygnał do zakłusowania.
Ogier przyśpieszył dość płynnie, jednak tym razem nie zbierałam go. Po kilku krokach poprosiłam go o galop i postanowiłam okrążyć w tym chodzie ujeżdżalnie. Aaron galopował dość spokojnie i leniwie i już po kilku metrach musiałam pilnować, by nie zwalniał - oj, brakowało chłopakowi energii! Udało się nam jednak w miarę ładnie przegalopować ujeżdżalnie, po czym, nie zmieniając chodu, kazałam ogierowi znów wjechać na koło, na którym zaczęłam delikatnie go zbierać. Aaron bul na prawdę wygodnym koniem, dlatego, nie powiem, strasznie przyjemnie mi się na nim siedziało, mimo, że dość często musiałam pilnować, by nie zwalniał. Gdy już został przeze mnie ładnie zebrany, poprosiłam go o przejście do kłusa, co chyba zaskoczyło srokacza, ponieważ wykonał moje polecenie z opóźnieniem. Po jednym kole w kłusie, w którym dałam ogierowi czas na załapanie równowagi, znów poprowadziłam go na drągi, tym razem jednak przez moja nieuwagę, Aaron uderzył kopytem jeden z nich. Szybko wiec powtórzyłam ćwiczenie, nie przeszkadzając tym razem mojemu wierzchowcu, dzięki czemu po raz kolejny wykonał je poprawnie.
Zadowolona, pozwoliłam ogierowi na chwilę stępa na zupełnie luźnych wodzach - ogier, czując, że może sobie na to pozwolić, opuścił łeb, niemal dotykając ziemi. Prowadziłam go w stępie, głaszcząc delikatnie po szyi. Nie zbierając wodzy, znów poprosiłam go o wejście na kładkę, co i tym razem nie sprawiło dla Aarona problemu, jednak za tym podejściem, srokacz szedł zdecydowanie wolniej, z nosem tuż nad nią.
Co mogłabym z nim jeszcze zrobić? Byłam zadowolona z treningu, mimo, że nie zrobiliśmy niczego konkretnego i nie chciałam tego wrażenia niszczyć... postanowiłam więc dać mu jak na razie spokój. Po kilku kolejnych minutach w stępie nie zsiadając z Aarona ruszyłam pod stajnie.
Gdy znaleźliśmy się w boksie i ogier został rozsiodłany, zabrałam się za jego grzywę - rozplatanie jej, czesanie i zaplatanie sprawiło, że szybko zaczęły boleć mnie palce, jednak byłam jak najbardziej zadowolona z efektu końcowego: Aaron znów wyglądał porządnie!
- No, cudaku, to co, na pastwisko? - spytałam, widząc, że ogier znów zaczął przysypiać, zaś jego wcześniej nieco spocony grzbiet zdążył już wyschnąć.
Oczywiście, nie odpowiedział, jednak nie zwracając na to uwagi, ruszyłam do siodlarni po jakiś uwiąz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz