Data: 6 listopada 2014
Z Rancho Arisha udział wzięli:
- Podkowa na wał. Blackberry
Czas mijał w zastraszająco szybkim tempie, ale na szczęście zanim pierwsza przyczepa zawitała na dziedzińcu, wszystkie prace zostały skończone. I na nowo rozpętało się zamieszanie. Coraz to nowe stajnie pojawiały się ze swoimi wspaniałymi rumakami. Konie były odprowadzane do boksów zaś ich właścicielki nosiły sprzęt i ucinały sobie pogawędki między sobą. Pomimo natłoku obowiązków związanych z dzisiejszym wydarzeniem, krążyłam pomiędzy zgromadzonym towarzystwem, chcąc się z każdym przywitać i zamienić kilka zdań.
Podczas gdy wszyscy zawodnicy byli zajęci przygotowywaniem swoich rumaków, ja udałam się na parkur zobaczyć jak się sprawy miewają. Cameron rozkładała kolorowe > flo < przeznaczone dla wszystkich biorących udział par, a chłopcy po raz ostatni sprawdzali nagłośnienie i całą elektronikę. Wszystko było gotowe. Wkrótce pięknie wyglądające zespoły stawiały się kolejno na rozprężali, by następnie wykonywać swoje przejazdy w określonych klasach. Zawody przebiegły sprawnie, podziwiać można było wyśmienite konie jak i jeźdźców o nie małych umiejętnościach. Po ogłoszeniu > wyników < przyszła kolej na wręczenie nagród a następnie konie udały się na zasłużony odpoczynek. Ich właścicielki za to zostały przyjęte z otwartymi rękami przez panią Charlotte która zastawiła całe stoły różnego rodzaju własnoręcznie robionymi smakołykami. Każdy też według swoich upodobań dostał gorącą herbatę, kawę lub czekoladę. I tak siedzieliśmy sobie dłuższy czas, zajadając się i rozmawiając na wszelakie możliwe tematy. Jedne dziewczyny znały się lepiej inne gorzej, aczkolwiek atmosfera była iście domowa. Zapewne mogłybyśmy tak siedzieć i do wieczora, ale niestety trzeba było trzymać się planu. W końcu przed nami była jeszcze dzisiaj główna atrakcja - gonitwa.
- No dziewczęta, czas się zbierać. - zagadnęłam i leniwie podniosłam swoje cztery litery. Wzięłam ostatni łyk zielonej herbaty i poczekałam chwilę na resztę towarzystwa, by całą grupą udać się w kierunku stajni. Niestety musiałam je zostawić, jako że moja kochana Hellfire stała w innym budynku. Do dyspozycji dziewczyn zostawiłam jednak Matta, który z wielką chęcią był gotowy usługiwać owej grupie przedstawicielek płci pięknej. No cóż. Szkoda, że nie jest taki pełen zapału do pracy, gdy trzeba pościelić boksy...
Kasztanka stała wyczyszczona w derce, a jej sprzęt wisiał przy boksie. - Hej mała. Pobiegamy dzisiaj trochę? - przywitałam się, wyciągając w kierunku jej mordki dłoń z plasterkiem marchwi. Ta zaś uraczyła mnie przeciągłym parsknięciem i nie wahając się ani chwili zgarnęła delikatnie przysmak, od razu zaczynając go międlić. Nie miałyśmy czasu na rozdrabnianie się dlatego sprawnie wyprowadziłam ją na korytarz, przywiązałam obustronnie i ściągnęłam aktualne odzienie. Pierwsze w ruch poszło ogłowie, następnie pastelowo żółty czaprak, siodło i oczywiście ochraniacze do kompletu. Jak szaleć to szaleć, a co! O dziwo hanowerka nie stroiła dzisiaj żadnych fochów. Stała nadzwyczajnie grzecznie, obserwując jedynie znudzonym wzrokiem moje poczynania. Poklepałam ją na koniec po łopatce i chwyciwszy swój kask, rękawiczki oraz palcat, odpięłam ją i wyprowadziłam na dziedziniec. Jak na razie gotowe były Shamvari, Podkowa, Zafira oraz Miśka. Reszta dołączyła do nas po chwili. W międzyczasie podeszła do mnie Blanca, przypinając mi do marynarki lisią kitę.
- Chłopcy pojechali już na trasę - oświadczyła po chwili, głaszcząc kasztankę po szyi.
- W takim razie my też się będziemy zbierać - zerknęłam na zegarek po czym obdarzyłam hiszpankę ciepłym uśmiechem.
- No dobrze dziewczęta, komu w drogę temu czas! Jedziemy! - zwróciłam się tym razem do wszystkich, upewniając się jeszcze raz czy aby na pewno nikogo nie brakuję. Następnie podciągnęłam odrobinę popręg, odwinęłam strzemiona i miękko zasiadłam na grzbiecie klaczy. Gdy każda amazonka dosiadła już swojego rumaka, dałam Hellfire lekką łydkę do stępa i skierowałam ją do bramy wjazdowej. W luźnej rozsypce ze mną na czele podążałyśmy brukowaną aleją dłuższy kawałek, aż zmuszone byłyśmy skręcić na wysypaną piaskiem polną ścieżkę prowadzącą do lasu. Cały czas panowała luźna atmosfera, wszyscy ze sobą rozmawiali a konie wydawały się w miarę zrelaksowane. Pogoda też dopisywała. Za szarych chmur wstydliwie wyglądało słoneczko, a z południa wiał lekki, ciepły wiaterek. Ucichł on jednak wraz z wjazdem między pierwsze drzewa. Jeszcze chwilę pobujałyśmy się w stępie, po czym zakłusowałam dając reszcie sygnał ręką aby uczyniły to samo. Hanowerka z początku nieco się podekscytowała mając za sobą stado biegnących koni, jednakże uspokojenie jej nie zajęło mi dużo czasu. Pomimo tego utrzymywałyśmy dość aktywne tempo. Co jakiś czas oglądałam się za siebie sprawdzając jak się sprawy z tyłu miewają, ale jak na razie nie pojawiały się żadne nie potrzebne problemy.
Wkrótce wyjechałyśmy na kawałek wolnej przestrzeni, łączącej dwie strony lasu. Przedtem jednak nastąpiło przejście do stępa, jako że czekała nas pierwsza niespodzianka. Żeby pokonać dalszą część trasy, zmuszone byłyśmy przeskoczyć niewielki rowek z wodą. Był dość płytki i wąski, dlatego wszystkie konie powinny sobie z nim bez problemu poradzić. Dla dobrego przykładu, pierwsza pogoniłam ognistą przed siebie a ona niemalże bez żadnego zawahania wykonała miękki, sprężysty skok i wylądowała po drugiej stronie. Zatrzymałam ją, odwróciłam i zaczęłam patrzeć jak radzą sobie inni. Dla koni chodzących cross tj. Out and About, Sheila, Crazy System i Resistance, nie sprawiło to żadnego problemu. Blackberry również poradził sobie dobrze, ale już Kill Him zastanawiała się nieco dłużej. Ostatecznie odpowiednio zmotywowana znalazła się na drugiej stronie. Klacz Zafiry dłuższy czas przyglądała się przeszkodzie, aż w końcu oddała mocny, gwałtowny i zapewne nie wygodny dla jeźdźca skok. Ostatnia została Andrea, ale jej koń widząc, że został sam, z własnej woli wyrwał na przód. Teraz mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Troszkę stępa, potem kłusa i zagalopowanie. Nie mogłyśmy pozwolić sobie na szaleństwo, dlatego przejechany tymże chodem odcinek nie był długi ale za to pełen atrakcji. Zjazd z górki, podjazd i na koniec skok przez niziutką przeszkodę ustawioną wcześniej przez Jace'a. Oczywiście pokonanie jej nie było przymusowe i jeżeli ktoś nie czuł się na siłach mógł wyminąć ją bokiem. Nie było jednak mowy o ściągnięciu Hellfire z trasy, dlatego nieco zwolniłam i pozwoliłam jej pokonać drążek. Tuż za mną skoczyła Ruska, która teraz jechała dość blisko. Nie miałabym ku temu nic przeciwko, gdyby nie fakt że kasztanka zaczynała się złościć, przylepiając uszyska do potylicy. Widząc to dziewczyna przyhamowała swojego rumaka, który widocznie nie był z tego faktu zadowolony, strzelając soczystego baranka. Po wyjechaniu na prostą zwolniłyśmy wpierw do kłusa a następnie do stępa. Ostatni odcinek pokonałyśmy już na spokojnie, nastrajając się odpowiednio przed gonitwą.
Wkrótce wyjechałyśmy na dość sporą, równą polankę gdzie czekali już na nas panowie.
- Jak się jechało? - zapytał Matt, podchodząc nieco bliżej.
- Bardzo przyjemnie. Obyło się bez problemów - odparłam i delikatnie się uśmiechnęła.
- Zaczynamy? - odezwał się z tyłu Trevor, który aktualnie opierał się o postawiony kilka metrów dalej samochód.
- Jeżeli nikt nie ma nic przeciwko, to na to wygląda. - rozejrzałam się po zgromadzonych, ale żadnych sprzeciwów nie było. Dopiero teraz zaczęło udzielać się podekscytowanie zarówno wśród ludzi jak i koni. Hellfire która do tej pory szła zrelaksowana, nerwowo szastała po bokach ogonem, co chwila przestępując z nogi na nogę. Nie było już na co czekać, dlatego wszystkie konie zostały ustawione w rządek a po przedstawieniu kilku zasad, wyłamałam się i poprosiłam kasztankę o galop. Jej dwa razy mówić nie było trzeba - wypruła przed siebie, zadzierając przy tym do góry łeb. Nie mogłam na to pozwolić, więc korzystając z wolnej chwili ogarnęłam ją nieco siadając mocniej w siodło i przytrzymując na pysku. Gdy znalazłam się na drugiej stronie dostępnego terenu, rozległ się dźwięk dzwonka a 8 koni popędziło w moim kierunku. Obserwowałam przebieg zdarzeń, obmyślając w między czasie plan mojej ucieczki. Pierwsza zrównała się ze mną Mila, ale zostawiłam ją w tyle skręcając w przeciwnym kierunku. Drogę odgrodziła jej Zafira, która aktualnie na swoim karym arabie znajdowała się najbliżej. Sytuacja po chwili uległa jednak następnej zmianie, jako że po mojej prawej wyrosły Detalli i Andrea. Wykonując uniki przed ich rękami, jeszcze bardziej pogoniłam hanowerkę, zostawiając dziewczyny z tyłu. Z naprzeciwka zbliżała się Podkowa a nie daleko niej pędziła Shamvari i Miśka. Przyhamowałam kobyłę i wykonawszy szybki zwrot, oddaliłam się w stronę chłopców. Nie pozostałam jednak długo sama, ponieważ dopadła mnie ponownie Zafira która miałaby duże szanse odebrania mi ogona, gdyby nie właścicielka Winter Mist która zajechała jej drogę dając mi tym samym kilka sekund na ucieczkę. Sytuacja zaczęła się komplikować gdy zostałam otoczona przez Ruskę - jadącą z mojej prawej oraz Podkowę i Mile które wyrosły z lewej strony. Musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby jak najdłużej zatrzymać lisią kitę u siebie. Wydawało by się, że już zaczynałam wychodzić na prowadzenie, gdy nagle z przodu pojawiła się Andrea która zmusiła mnie do dość gwałtownego zwolnienia. Okazję tą wykorzystała Ruska, która ostatecznie wygrała gonitwę. Zdyszane konie zostały zatrzymane i wtem rozległy się gromkie brawa.
Zmęczone, aczkolwiek z dobrymi humorami wróciłyśmy stępem do stajni. Rumaki zostały rozsiodłane, napojone i podczas gdy one miały chwilkę odpoczynku w boksach, ich właścicielki powoli się pakowały. Wieczorem wszystkie przyczepy opuściły teren Summer-Berry, zaś nam pozostało jeszcze sprzątanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz