Data: 7 listopad 2014
Plan działania:
- Karmienie koni - 6:30
- Trening z kl. Efrafa - 8:00
- Przyjazd pensjonariuszy - 9:00-11:30
- Obiad - 12:30
- Trening z wał. Blackberry 14:00
- Wieczorne karmienie 18:00
- Kolacja 19:00
Kolejna impreza na Rancho... więc i kolejny raz zapieprz przez cały dzień. Radośnie, no nie? Nie bym miała coś przeciwko rajdom, czy jakimś amatorskim zawodom, co to, to nie! W końcu sama wpadam na pomysł, aby je zorganizować. Ale faktem jest, że przez to nie mam chwili wytchnienia i czasem mam po prostu dosyć.
Na całe szczęście dzisiejszy dzień miał zacząć się jak każdy inny. Wstałam rankiem, wyglądając zaraz przez okno - niebo było zachmurzone, jednak termometr mówił, że było stosunkowo ciepło... Ogarnęłam się więc szybko i ruszyłam, aby nakarmić konie. Gdy właśnie rozsypywałam pasze do żłobów do stajni wpadł Szymon.
- Hej, hej, jak tam dzień? - spytał, zaglądając za mną do boksu Doona.
- W porządku. Nie miałeś być przypadkiem piętnaście minut temu? Leć zgonić konie lepiej, a nie stercz nade mną.
- Oj, co tak wrednie. Ale cóż, szefostwo to szefostwo. Robi się.
Pokręciłam głową i zabrałam się do dalszej pracy.
Chwilę później do stajni wbiegł nasz składający się z sześciu koni tabun wygłodniałych potworów. Każdy koń szedł od razu do swojego boksu, dlatego też nie musieliśmy wcale ich jakoś bardziej pilnować. Zamknęliśmy za nimi boksy. Gdy jadły, ja ruszyłam na śniadanie, zaś Szymon, który uznał, że najadł się już w domu zaczął znosić ze strychu siano i słomę dla naszych zwierząt, oraz tych, które dopiero miały do nas przybyć, a trzeba przyznać, że miało ich być na prawdę dużo, bo aż jedenaście.
Gdy wróciłam pomogłam w sprzątaniu. Ustaliliśmy z Szymonem, że wezmę zaraz Efrafę na jakiś mały trening, reszta koni pójdzie na pastwiska, a on w tym czasie sprzątnie boksy naszych koni i zacznie ścielić te dla pozostałych zwierząt. Na całe szczęście nie musiałam troszczyć się o pokoje dla gości, bo tym akurat mieli zająć się moi rodzice.
Gdy posprzątaliśmy mniej więcej korytarz i siodlarnie wypuściliśmy pięć koni na pastwisko. Zabrałam się więc za przygotowanie do treningu Efrafy. Szymon przyniósł mi siodło, ogłowie i pad, ja zaś wzięłam jej szczotki. Zaczęłam ją szybko czyścić. Na całe szczęście kucyk był tylko zakurzony, z niewielką ilością sklejek, przede wszystkim na nogach, dlatego szybko udało mi się z tym uporać. Potem tylko siodło, zapięcie popręgu (przy czym musiałam odskoczyć przed jej zębami), ogłowie i gotowe! Mogłyśmy ruszać na trening.
Gdy znałyśmy się na ujeżdżalni ustawiłam tyczki do pole bendingu i wsiadłam na Efrafe, zaczynając rozgrzewkę. Oczywiście, najpierw porobiłyśmy sporo kółek w stępie oraz zmian tempa w tym właśnie chodzie. Już po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że nie biorąc rękawiczek zrobiłam straszny błąd, bo mimo, że wcale nie było tak zimno, moje ręce już zamarzały... ech, trudno. Przeżyje. Musiałam cały czas pilnować Efrafy, co jednak w jej przypadku było czymś najzwyklejszym w świecie, bo kucyka cały czas chciała kombinować coś na własną rękę o czym wyraźnie dawała mi znać. Nie pozwoliłam jej jednak nad sobą zapanować i po dłuższej chwili zakłusowałyśmy, Po kilku minutach ćwiczenia kółek i wyciągania tego chodu co kilka chwil prosiłam ją o zmianę chodu ze stępa w kłus i z kłusa w stęp, tak, aby trochę ją zainteresować i przy okazji lepiej rozgrzać jej mięśnie. Po drogie kilka razy cofałyśmy i wykonywałyśmy chody boczne, w ramach zrobienia czegoś nieco innego. Efrafa wprawdzie miała małe wąty, z czasem coraz to bardziej rwąc się do galopu, wykonywała jednak moje polecenia.
Czekałam, aż nieco się zmęczy i uspokoi, co nastąpiło po dłuższym czasie. Wtedy pozwoliłam klaczy przegalopować trzy kółka, tak, by pozbyła się nadmiaru energii, na co zgodziła się z radością i po krótkiej przerwie w stępie, podczas której zrobiłyśmy dwie wolty znów poprosiłam ją o galop.
Przez kolejne dwadzieścia minut ćwiczyłyśmy omijanie tyczek w pole bendingu, nie przechodząc ani razu do kłusa - Efrafa nie miała na to większej ochoty, a ja, widząc, że nie ma większych problemów z omijaniem ich, nie przechodziłam do wolniejszych chodów. Ćwiczyłyśmy przede wszystkim tempo, z czym miała co jakiś czas problem, przez co zdarzało jej się niepoprawnie zmieniać nogi, a przez to mieszać, gubić i biec wolniej, niżeli mogła. Oczywiście, robiłyśmy przerwy, podczas których wykonywałyśmy kółka w kłusie, bądź zatrzymania z tegoż chodu, jednak znaczącą część czasu Efrafa szła w galopie, co mimo narastającego zmęczenia wcale jej nie przeszkadzało. W końcu też mogłam przestać bezustannie ją pilnować - klacz skupiła się na pracy i stała się o niebo przyjemniejszym koniem do jazdy, niżeli na początku treningu.
Gdy wracałam z treningu na oblanym potem kucyku akurat pod stajnie zajechał samochód wraz z koniowozem. Rozpoznałam w nim wóz z WSKS Winter Mist. Gdy znalazłam się obok, akurat wysiadała z niego właścicielka stajni, niebieskooka Detalli.
- Witam na Rancho Arisha! - przywitałam ją, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Och, cześć! Przeszkodziłam w treningu?
- Nie, nie, właśnie szłyśmy do stajni. Z czym przyjechałaś? Moment... SZYMON!! Chodź tu koniem się zająć!!!! - wydarłam się w stronę stajni - Ooo, patrz jak się słucha.
Już po chwili ze stajni wyszedł mój pracownik, na którego spodniach można było znaleźć źdźbła słomy.
- Aaa.. witam, witam. - powiedział, gdy zorientował się, że na parkingu nie jestem wcale sama.
- Wzięłam ze sobą Apple, to jedna z moich bardziej utalentowanych WKKW-istek, także, mam nadzieję, że w teren się nada - wyjaśniła.
- Dobra, jak chcesz możesz ją wyprowadzać, pokaże ci gdzie będzie stała - powiedział do niej Szymon.
- Dobra, to ja pójdę Efrafę ogarnąć i wysuszyć. Już jej się nudzić zaczyna... - powiedziałam, widząc, że hucułka zaczyna już grzebać kopytem w ziemi i nerwowo machać głową.
Oddaliłam się, kątem oka jednak dostrzegając gniadą klacz, którą Detalli wyprowadzała z koniowozu.
Przed stajnią zeskoczyłam z grzbietu kucyka i zaprowadziłam ją do boksu, w którym to zaczęłam ściągać jej siodło. Już chwilę później usłyszałam stukot kopyt pensjonariuszki oraz cichą, niezbyt żywiołową rozmowę Szymona z naszym gościem.
Gdy ogarnęłam Efrafę ta dwójka dalej stała w boksie Apple, nim więc wypuściłam kucyka na pastwisko podeszłam do nich.
- Ale żeś trafiła, jako pierwsza przyjechałaś - rzuciłam.
- No, Szymon już wspominał.
- Hmm... zaprowadzę cię zaraz do pensjonatu, a tam już moja mama pokaże ci pokój... bo jeszcze część boksów dla reszty koni pościelić musimy - wyjaśniłam.
Detalli przytaknęła i już chwilę później przekazałam ją moim rodzicom, którzy radośnie przywitali nowego gościa i od razu zgodzili się nim zająć.
Przygotowałam ledwie jeden nowy boks i już zostałam zawołana przez Szymona, który zobaczył kolejny parkujący samochód. Wyszłam, zobaczyć kto to. Okazało się, że na Rancho zawitała ekipa z Summer Berry: trzyosobowy skład, z jasnowłosą Boksi na czele, wraz z jakimś wysokim mężczyzną oraz uśmiechniętą od ucha do ucha kobietą. Chwilę później dowiedziałam się, że towarzysz właścicielki Summer Berry nazywa się Trevor, zaś jej towarzyszka - Cameron.
Gdy wyprowadzaliśmy konie okazało się, że Boksi ma zamiar jechać na kasztanowatej Hellfire, Cameron miała dosiadać przepięknej, bułanej hanowerski, Sweet Delirium, zaś Trevor miał jechać na pięknej arabce, Carrerze.
- Piękna - powiedziałam, oglądając jej nieźle wyćwiczone mięśnie, gdy prowadziliśmy konie do stajni - W czym chodzi?
- Pleasure - odparł Trevor - To dobry koń.
- Oooo... western. Hmm... zobaczymy, może ktoś jeszcze z koniem do westernu przyjedzie... moglibyśmy zrobić może jakiś wspólny trening? - podniosłam brew.
- Czemu nie. Zobaczymy.
Ekipa z Summer Berry zajęła się oporządzaniem swoich koni, zaś ja i Szymon kontynuowaliśmy ścielenie boksów. Gdy trójka skończyła, mój pracownik zaprowadził ich do pensjonatu, a ja zauważyłam wchodzącą do stajni Detalli.
- Ooo, witam ponownie - powiedziałam, trzymając widły w ręku.
- Hej, hej, pomóc coś?
- Nie trzeba, kończę zaraz. Hmm.. nie chcesz Apple na pastwisko wyprowadzić? Te obok stajni jest puste, mogłaby trochę połazić, a trochę już chyba odpoczęła.
- Dobry pomysł... aaa... chyba kolejny samochód podjechał pod stajnie!
Nie myliła się. Na parkingu stał już samochód Mili, która chwilę temu wysiadła z samochodu i właśnie toczyła rozmowę z Szymonem oraz trójką gości.
- Mila! Witaj na Rancho! - powiedziałam z uśmiechem na ustach, gdy podeszłam nieco bliżej - Dobrze cię widzieć.
No, w końcu jakaś znana twarz - Boksi i Detalli znałam nieco wprawdzie, jednak żadna nie była jeszcze na Rancho. Mila zaś już nas przecież odwiedziła.
- Noo, cześć!
- Masz ten sam boks, co poprzednio - zakomunikowałam jej - Pasuje?
- Perfekcyjnie! No, dobra, trzeba ją wyprowadzić.
- Okey, to my idziemy oglądać pokój - powiedziała Boksi zmuszając tym samym Szymona do zaprowadzenia ich do środka.
Mmmmm.... zaś tyle ludzi. To takie cudowne uczucie, gdy Arisha żyje pełnią życia, jest pełna ludzi, koni i dobrych humorów.
Po Mili przybyła Esmeralda ze swoją hucułką, Florencją. Och, jak ja uwielbiam jej kucyki. Nie bez powodu Efrafa zamieszkałą u mnie. Po krótkiej rozmowie ustaliłyśmy, że jej klacz zamieszka w boksie obok swojej koleżanki, której jeszcze nie wyprowadziłam ze stajni po treningu. Okazało się, że stare znajome natychmiast się poznały i zaczęły obwąchiwać się przez kraty. Przy okazji wprawdzie Florencja kilka razy próbowała ją dziabnąć, niemniej, Efrara nie pozostała dłużna. Po krótkiej próbie sił uspokoiły się, a gniada klacz, mimo pobytu w nowym miejscu, zdawała się być zupełnie rozluźniona.
Zaraz po Esmeraldzie i niemal w tym samym momencie na Rancho przyjechały dwie ostatnie stajnie: WHK Homestead, reprezentowane przez trzy osoby, oraz Rosewood Ranch, z którego przybyła jedynue Ruska. Ze stajni Elvi, która wzięła ze sobą siwą Let's Kill Tonight, przybył również Dan, który już był u nas w odwiedzinach (oj, Szymon się ucieszy! Ostatnio na prawdę się polubili) oraz Connor, z czego ten pierwszy miał pod opieką Paranoic Lusse, zaś drugi - Celtic Rose. Ruska przybyła zaś po raz kolejny z siwą Sheilą.
- Więcej koni niż ostatnio - zauważyła Ruska, gdy pomagałam im ogarnąć wszystkie konie.
- Ojjj tak, sporo więcej.
- Wszyscy już są? - spytał Dan
- Przybyliście ostatni. Podejrzewam, że reszta ekipy gwałci Szymona, czy coś... bo zniknął, a miał wrócić zaraz, pomóc ogarnąć wszystko.
Elvia zachichotała.
- No, no... ma facet branie. W ogóle, mamy ten sam pokój, co ostatnio? Bo tamten miał taki fajny widok na pastwiska.
- Wow, apartamenty widzę muszę wydzielić. Widok na pastwiska plus pięćdziesiąt horsesów. Niestety, mogłaś wcześniej powiedzieć, Summer Berry go dostało. Ale spokojnie, z waszego okna podobny widok!
- No ja mam nadzieje.
- Dobra, chodźcie do stajni, zjeść coś trzeba, a wy jeszcze nie rozpakowani!
Podczas obiadu oczywiście nastąpiła całkowita integracja: większość ekipy już się znała, czy to z zawodów, czy to z jakiś imprez dlatego nie był to większy problem. Oczywiście, wspólny posiłek zajmował więcej, niż ten zwykły, codzienny, niemniej, nie miałam co narzekać, szczególnie, że tata znów strasznie się postarał i przyrządził na prawdę genialny obiad. Ech, on powinien własną restauracje założyć, a nie!
- Nie obrazicie się, jeśli wezmę konia na trening i zostawię was potem z Szymonem na jakiś czas? - spytałam, gdy już wszyscy zaczęli się rozchodzić - Bo musiałabym jednak z Blackiem coś zrobić chociaż... dawno z ziemi z nim nie pracowałam, nadrobić muszę.
Wszyscy przytaknęli, godząc się na to bez problemów.
- Omm... mogę zobaczyć, jak z nim pracujesz? - spytała po chwili Esmeralda - W sumie, fajnie będzie na niego popatrzeć.
- Jasne, nie ma problemu.
- Ejj, to ja też chce! - wyrwała się Ruska
- Dobra, dobra, ale więcej osób wole nie przyjmować jako widzów, bo mi konia rozproszycie, jak będziecie za dużo gadać - podniosłam brew.
- Podkowa, ale nim weźmiesz go na trening, może rozdzielimy pastwiska? By te konie nie stały tak w stajni...
- A, no właśnie... Efrafę też wypuścić muszę.
Ostatecznie Efrafa poszła z Florencją na mały padok; konie z Homestead dostały ogromne pastwisko, które miały dzielić z One an About, zaś konie z Summer Berry miały stać razem z Apple. Cóż, miałam szczerą nadzieję, że nie dojdzie między nimi do żadnej bójki - na całe szczęście chyba jakoś się dogadały, ale kto ich tam wie, co zrobią, gdy nikt nie będzie patrzył? Szczególnie, że przy tak rozległych terenach o to było bardzo łatwo.
W każdym razie po wypuszczeniu koni reszta ekipy poszła chyba z Szymonem posiedzieć i pogadać do jadalni, odpocząć może trochę po podróży, zaś ja z Ruską oraz Esmeraldą ruszyłam na pastwisko, na którym pasło się pozostałe pięć koni z Arishy.
- Żadnego nowego konia? - spytała Esmeralda.
- Żadnego.
- Czekaj... czy je pamiętam i rozróżnie...ten to na pewno Black... ta kucyka to Mini, obok Doonek... a te dwa tam daleko... po prawej Tropka, po lewej Bajka?
- Ha! Wcale nie. Po prawej Bajka. Nie widzisz tej iście czarnej grzywy?
- Ej no, daleko są!
Zaśmiałam się i zagwizdałam. Wszystkie konie natychmiast podniosły łby. Tropka, Doon i Black ruszyły w naszą stronę, jednak Bajka i Mini postanowiły nas wyraźnie olać i wróciły do trawy. Już chwilę później dziewczyny stały przy płocie, pieszcząc Tropkę, która strasznie się tego domagała, Doon jednak trzymał się kawałek od płotu, a Black, mimo wyraźnej chęci nie mógł podejść do nich, jako, że był zajęty mną, która zakładała mu na głowę kantar.
Przy stajni nie spędziłyśmy dużo czasu, jako, że tylko sprawdziłam kopyta Blacka i przeczesałam mu sierść. Quarter stał jednak grzecznie, pozwalając Rusce na głaskanie go w dowolnych ilościach. Boże, ale z tego mego konia niekochany zwierz, tyle miłości mu brakuje! Ech. Postanowiłam przeprowadzić trening na małej ujeżdżalni - dzięki temu ograniczała mnie pewna przestrzeń, a dziewczyny bez problemu mogły nas obserwować.
Od razu poprosiłam Blacka o odejście ode mnie i o stęp wokół. Pozwoliłam mu odnaleźć się w sytuacji i przywyknąć do myśli, że już trenujemy, że już musi się skupić, a nie myśleć o trawie. Gdy koń zupełnie się rozluźnił, spuszczając głowę i machając leniwie ogonem poprosiłam go, aby do mnie podszedł, jednak nim znalazł się tuż obok mnie, ruszyłam powoli wokół ujeżdżalni - początkowo chciał znaleźć się nad moim ramieniem, jednak gestem dałam mu znać, że nie chce, aby tak blisko do mnie podchodził, trzymał się więc około metra ode mnie. Po kilku minutach zatrzymałam się, Black również - podeszłam więc i pochwaliłam go, co wałach skwitował szerokim ziewem. Po chwili postanowiłam zostawić go na chwilę samego na ujeżdżalni i prosząc dziewczyny o pomoc poszłyśmy do szopy ze sprzętem, z której przyniosłyśmy kilka piłek różnej wielkości, starą, śmierdzącą kołdrę i spory wycinek folii z bąbelkami. Gdy wróciłyśmy, Black stał spokojnie na środku ujeżdżalni i przysypiał. Na mój widok jednak podniósł łeb i zrobił krok w moją stronę, nie pozwoliłam mu jednak podejść. Zrobiłyśmy dla niego mały tor przeszkód składający się właśnie z piłek, kołdry, folii, kilku drągów i podestu. Gdy Esmeralda i Ruska wróciły na swoje miejsca na widowni, ja poprosiłam wałacha do siebie.
Przez kolejną część treningu Black wchodził na podest bez najmniejszego problemu, piłki brał sam z siebie w zęby, zdawał się rozkoszować intensywnym zapachem kołdry, bo ją wąchał przez dobre pięć-sześć minut, zaś folii nieco się wystraszył, gdy okazało się, że wydaje dziwne dźwięki, gdy się na niej staje, jednak po chwili zaakceptował ją i ani razu nie wpadł w panikę - w jego zachowaniu nic mnie nie zaskakiwało, jako, że po prostu ćwiczyliśmy takie rzeczy wiele razy. Po tych czynnościach poprosiłam wałacha o kłus wokół mnie, a później - o galop, tak dla rozgrzania mięśni, po czym przez dosłownie pięć-dziesięć minut ćwiczyliśmy chody boczne na drągach, podczas czego poprawiałam z ziemi jego błędy, jakich nie byłam w stanie dostrzec pod siodłem - a były i tak na prawdę minimalne. Po tym ćwiczeniu poprosiłam go raz o cofanie i pozwoliłam pochodzić chwilę w stępie. O wszystko prosiłam go, wykorzystując tylko trzymaną przeze mnie w rękach linkę.
- Wow, na prawdę sporo pracy w niego włożyłaś - powiedziała Ruska, gdy schodziłyśmy z ujeżdżalni.
- Był przez kilka miesięcy jedynym koniem na Rancho, także mieliśmy czas w wakacje, no i nie stoi u mnie od wczoraj - powiedziałam, zdając sobie jednak sprawę z tego, że jego dopasowanie się do mnie jest wynikiem wieloletniej już pracy. - Dobra, on idzie na pastwisko, a my może posiedzimy z resztą, co? - zaproponowałam.
Zgodziły się.
Do osiemnastej rzeczywiście spędziliśmy czas razem, wybierając się nawet na krótki spacer po okolicy, zaglądając po drodze do koni na pastwiska. Szymon jednak wrócił do domu nieco wcześniej, bo już o piątej - miał jutro w końcu dłużej pracować i chciał się wyspać, zaś ja miałam trochę chętnych do pomocy rąk, dlatego taka ilość koni nie była mi straszna. Do pomocy zadeklarowała się Detalli oraz Mila, która już raz w karmieniu pomagała, dzięki czemu widziała mniej więcej jak to u nas wygląda.
Mimo, że to ta dwójka miała mi przede wszystkim pomagać, każdy z pensjonariuszy sam sprowadzał swojego wierzchowca z pastwiska, jako, że wymagało to wzięcia koni na uwiąz. Gdy wszystkie, poza moimi końmi (no ok, z moich w stajni była już Efrafa), stały już w boksach, zabrałyśmy się do przygotowywania paszy. Dopiero, gdy ta stała w paszarni w wiaderkach, poprosiłam dziewczyny żeby zostały i wszystkiego pilnowały, sama zaś zwołałam moje towarzystwo, które bez problemu weszło do swoich boksów.
- Dobra, sypiemy tą pasze - powiedziałam i już chwilę później żłoby wypełniły się ziarnem, a w stajni słychać było mielenie jedzenia przez szesnaście koni.
Stałyśmy, obserwując je w ciszy. Mila zaglądała do boksu Out and About, zaś Detalli rozglądała się po boksach. W końcu podeszła do tego, w którym stała Mini, która na widok obcej osoby, która mogłaby chcieć zjeść jej porcje, kłapnęła zębami. Dziewczyna zaśmiał się.
- Hej, a co to za uroczy kucyk? - spojrzała na tabliczkę na boks - Small Earthquake... hmmm...
- To Mini - powiedziałam, podchodząc do niej - Jakaś młoda dziewczyna z niej wyrosła i chcieli ją wysłać na mięso... ale moja uczennica o niej usłyszała... i postanowiłyśmy ją kupić.
- A więc taki rekreant z niej, co dziecko woził?
- W sumie taak. Najłatwiejszym koniem nie jest, jeszcze jest nieco hmm.. oporna podczas treningów, lubi się buntować, charakterek ma. Ale trenujemy i jest coraz lepiej. Ale dla uczniów jest świetna: nie płoszy się, w terenie chodzi dobrze, a do myślenia zmusza.
- Startuje w czymś? Czy tylko rekreacja?
- Tak... i chyba nie zgadniesz w czym.
- Hmm.... trail? reining? pleasure? - pytała Detalli, a ja kręciłam głową.
- Barrel.
- Moment, co? Taki kucyk i barrel? - podniosła brew.
- Efrafa chodzi pole bending więc... można...
- Z jakimi efektami startuje?
- Często traci przez to, że duże konie dłuższe nogi mają... ale biegnie chętnie, jest zwinna strasznie, mimo, że nie wygląda... stanęła już nam kilka razy na podium.
- Na prawdę urocze cudo.
- Taak... tylko musiałam ostatnio ją na sprzedaż wystawić. Nie planowałam jej przybycia i w sumie... zajmuje mi miejsce dla innego konia...
- Och... szkoda.
Mila w tym czasie podeszła do nas, przysłuchując się naszej rozmowie, zaś Mini zdążyła zjeść już swoją porcje.
- Mogę wejść do jej boksu? - spytała Detalli.
- Jasne, tylko uważaj, bo potrafi być wredna.
- Rozumie się!
Właścicielka Winter Mist już po chwili stała w boksie Mini, głaszcząc ją i drapiąc, co kucyka przyjęła z wdzięcznością, zaś ja zaczęłam rozmowę z Milą o imprezie, która wkrótce miała odbyć sie w jej stajni.
Gdy znałyśmy się na ujeżdżalni ustawiłam tyczki do pole bendingu i wsiadłam na Efrafe, zaczynając rozgrzewkę. Oczywiście, najpierw porobiłyśmy sporo kółek w stępie oraz zmian tempa w tym właśnie chodzie. Już po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że nie biorąc rękawiczek zrobiłam straszny błąd, bo mimo, że wcale nie było tak zimno, moje ręce już zamarzały... ech, trudno. Przeżyje. Musiałam cały czas pilnować Efrafy, co jednak w jej przypadku było czymś najzwyklejszym w świecie, bo kucyka cały czas chciała kombinować coś na własną rękę o czym wyraźnie dawała mi znać. Nie pozwoliłam jej jednak nad sobą zapanować i po dłuższej chwili zakłusowałyśmy, Po kilku minutach ćwiczenia kółek i wyciągania tego chodu co kilka chwil prosiłam ją o zmianę chodu ze stępa w kłus i z kłusa w stęp, tak, aby trochę ją zainteresować i przy okazji lepiej rozgrzać jej mięśnie. Po drogie kilka razy cofałyśmy i wykonywałyśmy chody boczne, w ramach zrobienia czegoś nieco innego. Efrafa wprawdzie miała małe wąty, z czasem coraz to bardziej rwąc się do galopu, wykonywała jednak moje polecenia.
Czekałam, aż nieco się zmęczy i uspokoi, co nastąpiło po dłuższym czasie. Wtedy pozwoliłam klaczy przegalopować trzy kółka, tak, by pozbyła się nadmiaru energii, na co zgodziła się z radością i po krótkiej przerwie w stępie, podczas której zrobiłyśmy dwie wolty znów poprosiłam ją o galop.
Przez kolejne dwadzieścia minut ćwiczyłyśmy omijanie tyczek w pole bendingu, nie przechodząc ani razu do kłusa - Efrafa nie miała na to większej ochoty, a ja, widząc, że nie ma większych problemów z omijaniem ich, nie przechodziłam do wolniejszych chodów. Ćwiczyłyśmy przede wszystkim tempo, z czym miała co jakiś czas problem, przez co zdarzało jej się niepoprawnie zmieniać nogi, a przez to mieszać, gubić i biec wolniej, niżeli mogła. Oczywiście, robiłyśmy przerwy, podczas których wykonywałyśmy kółka w kłusie, bądź zatrzymania z tegoż chodu, jednak znaczącą część czasu Efrafa szła w galopie, co mimo narastającego zmęczenia wcale jej nie przeszkadzało. W końcu też mogłam przestać bezustannie ją pilnować - klacz skupiła się na pracy i stała się o niebo przyjemniejszym koniem do jazdy, niżeli na początku treningu.
Gdy wracałam z treningu na oblanym potem kucyku akurat pod stajnie zajechał samochód wraz z koniowozem. Rozpoznałam w nim wóz z WSKS Winter Mist. Gdy znalazłam się obok, akurat wysiadała z niego właścicielka stajni, niebieskooka Detalli.
- Witam na Rancho Arisha! - przywitałam ją, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Och, cześć! Przeszkodziłam w treningu?
- Nie, nie, właśnie szłyśmy do stajni. Z czym przyjechałaś? Moment... SZYMON!! Chodź tu koniem się zająć!!!! - wydarłam się w stronę stajni - Ooo, patrz jak się słucha.
Już po chwili ze stajni wyszedł mój pracownik, na którego spodniach można było znaleźć źdźbła słomy.
- Aaa.. witam, witam. - powiedział, gdy zorientował się, że na parkingu nie jestem wcale sama.
- Wzięłam ze sobą Apple, to jedna z moich bardziej utalentowanych WKKW-istek, także, mam nadzieję, że w teren się nada - wyjaśniła.
- Dobra, jak chcesz możesz ją wyprowadzać, pokaże ci gdzie będzie stała - powiedział do niej Szymon.
- Dobra, to ja pójdę Efrafę ogarnąć i wysuszyć. Już jej się nudzić zaczyna... - powiedziałam, widząc, że hucułka zaczyna już grzebać kopytem w ziemi i nerwowo machać głową.
Oddaliłam się, kątem oka jednak dostrzegając gniadą klacz, którą Detalli wyprowadzała z koniowozu.
Przed stajnią zeskoczyłam z grzbietu kucyka i zaprowadziłam ją do boksu, w którym to zaczęłam ściągać jej siodło. Już chwilę później usłyszałam stukot kopyt pensjonariuszki oraz cichą, niezbyt żywiołową rozmowę Szymona z naszym gościem.
Gdy ogarnęłam Efrafę ta dwójka dalej stała w boksie Apple, nim więc wypuściłam kucyka na pastwisko podeszłam do nich.
- Ale żeś trafiła, jako pierwsza przyjechałaś - rzuciłam.
- No, Szymon już wspominał.
- Hmm... zaprowadzę cię zaraz do pensjonatu, a tam już moja mama pokaże ci pokój... bo jeszcze część boksów dla reszty koni pościelić musimy - wyjaśniłam.
Detalli przytaknęła i już chwilę później przekazałam ją moim rodzicom, którzy radośnie przywitali nowego gościa i od razu zgodzili się nim zająć.
Przygotowałam ledwie jeden nowy boks i już zostałam zawołana przez Szymona, który zobaczył kolejny parkujący samochód. Wyszłam, zobaczyć kto to. Okazało się, że na Rancho zawitała ekipa z Summer Berry: trzyosobowy skład, z jasnowłosą Boksi na czele, wraz z jakimś wysokim mężczyzną oraz uśmiechniętą od ucha do ucha kobietą. Chwilę później dowiedziałam się, że towarzysz właścicielki Summer Berry nazywa się Trevor, zaś jej towarzyszka - Cameron.
Gdy wyprowadzaliśmy konie okazało się, że Boksi ma zamiar jechać na kasztanowatej Hellfire, Cameron miała dosiadać przepięknej, bułanej hanowerski, Sweet Delirium, zaś Trevor miał jechać na pięknej arabce, Carrerze.
- Piękna - powiedziałam, oglądając jej nieźle wyćwiczone mięśnie, gdy prowadziliśmy konie do stajni - W czym chodzi?
- Pleasure - odparł Trevor - To dobry koń.
- Oooo... western. Hmm... zobaczymy, może ktoś jeszcze z koniem do westernu przyjedzie... moglibyśmy zrobić może jakiś wspólny trening? - podniosłam brew.
- Czemu nie. Zobaczymy.
Ekipa z Summer Berry zajęła się oporządzaniem swoich koni, zaś ja i Szymon kontynuowaliśmy ścielenie boksów. Gdy trójka skończyła, mój pracownik zaprowadził ich do pensjonatu, a ja zauważyłam wchodzącą do stajni Detalli.
- Ooo, witam ponownie - powiedziałam, trzymając widły w ręku.
- Hej, hej, pomóc coś?
- Nie trzeba, kończę zaraz. Hmm.. nie chcesz Apple na pastwisko wyprowadzić? Te obok stajni jest puste, mogłaby trochę połazić, a trochę już chyba odpoczęła.
- Dobry pomysł... aaa... chyba kolejny samochód podjechał pod stajnie!
Nie myliła się. Na parkingu stał już samochód Mili, która chwilę temu wysiadła z samochodu i właśnie toczyła rozmowę z Szymonem oraz trójką gości.
- Mila! Witaj na Rancho! - powiedziałam z uśmiechem na ustach, gdy podeszłam nieco bliżej - Dobrze cię widzieć.
No, w końcu jakaś znana twarz - Boksi i Detalli znałam nieco wprawdzie, jednak żadna nie była jeszcze na Rancho. Mila zaś już nas przecież odwiedziła.
- Noo, cześć!
- Masz ten sam boks, co poprzednio - zakomunikowałam jej - Pasuje?
- Perfekcyjnie! No, dobra, trzeba ją wyprowadzić.
- Okey, to my idziemy oglądać pokój - powiedziała Boksi zmuszając tym samym Szymona do zaprowadzenia ich do środka.
Mmmmm.... zaś tyle ludzi. To takie cudowne uczucie, gdy Arisha żyje pełnią życia, jest pełna ludzi, koni i dobrych humorów.
Po Mili przybyła Esmeralda ze swoją hucułką, Florencją. Och, jak ja uwielbiam jej kucyki. Nie bez powodu Efrafa zamieszkałą u mnie. Po krótkiej rozmowie ustaliłyśmy, że jej klacz zamieszka w boksie obok swojej koleżanki, której jeszcze nie wyprowadziłam ze stajni po treningu. Okazało się, że stare znajome natychmiast się poznały i zaczęły obwąchiwać się przez kraty. Przy okazji wprawdzie Florencja kilka razy próbowała ją dziabnąć, niemniej, Efrara nie pozostała dłużna. Po krótkiej próbie sił uspokoiły się, a gniada klacz, mimo pobytu w nowym miejscu, zdawała się być zupełnie rozluźniona.
Zaraz po Esmeraldzie i niemal w tym samym momencie na Rancho przyjechały dwie ostatnie stajnie: WHK Homestead, reprezentowane przez trzy osoby, oraz Rosewood Ranch, z którego przybyła jedynue Ruska. Ze stajni Elvi, która wzięła ze sobą siwą Let's Kill Tonight, przybył również Dan, który już był u nas w odwiedzinach (oj, Szymon się ucieszy! Ostatnio na prawdę się polubili) oraz Connor, z czego ten pierwszy miał pod opieką Paranoic Lusse, zaś drugi - Celtic Rose. Ruska przybyła zaś po raz kolejny z siwą Sheilą.
- Więcej koni niż ostatnio - zauważyła Ruska, gdy pomagałam im ogarnąć wszystkie konie.
- Ojjj tak, sporo więcej.
- Wszyscy już są? - spytał Dan
- Przybyliście ostatni. Podejrzewam, że reszta ekipy gwałci Szymona, czy coś... bo zniknął, a miał wrócić zaraz, pomóc ogarnąć wszystko.
Elvia zachichotała.
- No, no... ma facet branie. W ogóle, mamy ten sam pokój, co ostatnio? Bo tamten miał taki fajny widok na pastwiska.
- Wow, apartamenty widzę muszę wydzielić. Widok na pastwiska plus pięćdziesiąt horsesów. Niestety, mogłaś wcześniej powiedzieć, Summer Berry go dostało. Ale spokojnie, z waszego okna podobny widok!
- No ja mam nadzieje.
- Dobra, chodźcie do stajni, zjeść coś trzeba, a wy jeszcze nie rozpakowani!
Podczas obiadu oczywiście nastąpiła całkowita integracja: większość ekipy już się znała, czy to z zawodów, czy to z jakiś imprez dlatego nie był to większy problem. Oczywiście, wspólny posiłek zajmował więcej, niż ten zwykły, codzienny, niemniej, nie miałam co narzekać, szczególnie, że tata znów strasznie się postarał i przyrządził na prawdę genialny obiad. Ech, on powinien własną restauracje założyć, a nie!
- Nie obrazicie się, jeśli wezmę konia na trening i zostawię was potem z Szymonem na jakiś czas? - spytałam, gdy już wszyscy zaczęli się rozchodzić - Bo musiałabym jednak z Blackiem coś zrobić chociaż... dawno z ziemi z nim nie pracowałam, nadrobić muszę.
Wszyscy przytaknęli, godząc się na to bez problemów.
- Omm... mogę zobaczyć, jak z nim pracujesz? - spytała po chwili Esmeralda - W sumie, fajnie będzie na niego popatrzeć.
- Jasne, nie ma problemu.
- Ejj, to ja też chce! - wyrwała się Ruska
- Dobra, dobra, ale więcej osób wole nie przyjmować jako widzów, bo mi konia rozproszycie, jak będziecie za dużo gadać - podniosłam brew.
- Podkowa, ale nim weźmiesz go na trening, może rozdzielimy pastwiska? By te konie nie stały tak w stajni...
- A, no właśnie... Efrafę też wypuścić muszę.
Ostatecznie Efrafa poszła z Florencją na mały padok; konie z Homestead dostały ogromne pastwisko, które miały dzielić z One an About, zaś konie z Summer Berry miały stać razem z Apple. Cóż, miałam szczerą nadzieję, że nie dojdzie między nimi do żadnej bójki - na całe szczęście chyba jakoś się dogadały, ale kto ich tam wie, co zrobią, gdy nikt nie będzie patrzył? Szczególnie, że przy tak rozległych terenach o to było bardzo łatwo.
W każdym razie po wypuszczeniu koni reszta ekipy poszła chyba z Szymonem posiedzieć i pogadać do jadalni, odpocząć może trochę po podróży, zaś ja z Ruską oraz Esmeraldą ruszyłam na pastwisko, na którym pasło się pozostałe pięć koni z Arishy.
- Żadnego nowego konia? - spytała Esmeralda.
- Żadnego.
- Czekaj... czy je pamiętam i rozróżnie...ten to na pewno Black... ta kucyka to Mini, obok Doonek... a te dwa tam daleko... po prawej Tropka, po lewej Bajka?
- Ha! Wcale nie. Po prawej Bajka. Nie widzisz tej iście czarnej grzywy?
- Ej no, daleko są!
Zaśmiałam się i zagwizdałam. Wszystkie konie natychmiast podniosły łby. Tropka, Doon i Black ruszyły w naszą stronę, jednak Bajka i Mini postanowiły nas wyraźnie olać i wróciły do trawy. Już chwilę później dziewczyny stały przy płocie, pieszcząc Tropkę, która strasznie się tego domagała, Doon jednak trzymał się kawałek od płotu, a Black, mimo wyraźnej chęci nie mógł podejść do nich, jako, że był zajęty mną, która zakładała mu na głowę kantar.
Przy stajni nie spędziłyśmy dużo czasu, jako, że tylko sprawdziłam kopyta Blacka i przeczesałam mu sierść. Quarter stał jednak grzecznie, pozwalając Rusce na głaskanie go w dowolnych ilościach. Boże, ale z tego mego konia niekochany zwierz, tyle miłości mu brakuje! Ech. Postanowiłam przeprowadzić trening na małej ujeżdżalni - dzięki temu ograniczała mnie pewna przestrzeń, a dziewczyny bez problemu mogły nas obserwować.
Od razu poprosiłam Blacka o odejście ode mnie i o stęp wokół. Pozwoliłam mu odnaleźć się w sytuacji i przywyknąć do myśli, że już trenujemy, że już musi się skupić, a nie myśleć o trawie. Gdy koń zupełnie się rozluźnił, spuszczając głowę i machając leniwie ogonem poprosiłam go, aby do mnie podszedł, jednak nim znalazł się tuż obok mnie, ruszyłam powoli wokół ujeżdżalni - początkowo chciał znaleźć się nad moim ramieniem, jednak gestem dałam mu znać, że nie chce, aby tak blisko do mnie podchodził, trzymał się więc około metra ode mnie. Po kilku minutach zatrzymałam się, Black również - podeszłam więc i pochwaliłam go, co wałach skwitował szerokim ziewem. Po chwili postanowiłam zostawić go na chwilę samego na ujeżdżalni i prosząc dziewczyny o pomoc poszłyśmy do szopy ze sprzętem, z której przyniosłyśmy kilka piłek różnej wielkości, starą, śmierdzącą kołdrę i spory wycinek folii z bąbelkami. Gdy wróciłyśmy, Black stał spokojnie na środku ujeżdżalni i przysypiał. Na mój widok jednak podniósł łeb i zrobił krok w moją stronę, nie pozwoliłam mu jednak podejść. Zrobiłyśmy dla niego mały tor przeszkód składający się właśnie z piłek, kołdry, folii, kilku drągów i podestu. Gdy Esmeralda i Ruska wróciły na swoje miejsca na widowni, ja poprosiłam wałacha do siebie.
Przez kolejną część treningu Black wchodził na podest bez najmniejszego problemu, piłki brał sam z siebie w zęby, zdawał się rozkoszować intensywnym zapachem kołdry, bo ją wąchał przez dobre pięć-sześć minut, zaś folii nieco się wystraszył, gdy okazało się, że wydaje dziwne dźwięki, gdy się na niej staje, jednak po chwili zaakceptował ją i ani razu nie wpadł w panikę - w jego zachowaniu nic mnie nie zaskakiwało, jako, że po prostu ćwiczyliśmy takie rzeczy wiele razy. Po tych czynnościach poprosiłam wałacha o kłus wokół mnie, a później - o galop, tak dla rozgrzania mięśni, po czym przez dosłownie pięć-dziesięć minut ćwiczyliśmy chody boczne na drągach, podczas czego poprawiałam z ziemi jego błędy, jakich nie byłam w stanie dostrzec pod siodłem - a były i tak na prawdę minimalne. Po tym ćwiczeniu poprosiłam go raz o cofanie i pozwoliłam pochodzić chwilę w stępie. O wszystko prosiłam go, wykorzystując tylko trzymaną przeze mnie w rękach linkę.
- Wow, na prawdę sporo pracy w niego włożyłaś - powiedziała Ruska, gdy schodziłyśmy z ujeżdżalni.
- Był przez kilka miesięcy jedynym koniem na Rancho, także mieliśmy czas w wakacje, no i nie stoi u mnie od wczoraj - powiedziałam, zdając sobie jednak sprawę z tego, że jego dopasowanie się do mnie jest wynikiem wieloletniej już pracy. - Dobra, on idzie na pastwisko, a my może posiedzimy z resztą, co? - zaproponowałam.
Zgodziły się.
Do osiemnastej rzeczywiście spędziliśmy czas razem, wybierając się nawet na krótki spacer po okolicy, zaglądając po drodze do koni na pastwiska. Szymon jednak wrócił do domu nieco wcześniej, bo już o piątej - miał jutro w końcu dłużej pracować i chciał się wyspać, zaś ja miałam trochę chętnych do pomocy rąk, dlatego taka ilość koni nie była mi straszna. Do pomocy zadeklarowała się Detalli oraz Mila, która już raz w karmieniu pomagała, dzięki czemu widziała mniej więcej jak to u nas wygląda.
Mimo, że to ta dwójka miała mi przede wszystkim pomagać, każdy z pensjonariuszy sam sprowadzał swojego wierzchowca z pastwiska, jako, że wymagało to wzięcia koni na uwiąz. Gdy wszystkie, poza moimi końmi (no ok, z moich w stajni była już Efrafa), stały już w boksach, zabrałyśmy się do przygotowywania paszy. Dopiero, gdy ta stała w paszarni w wiaderkach, poprosiłam dziewczyny żeby zostały i wszystkiego pilnowały, sama zaś zwołałam moje towarzystwo, które bez problemu weszło do swoich boksów.
- Dobra, sypiemy tą pasze - powiedziałam i już chwilę później żłoby wypełniły się ziarnem, a w stajni słychać było mielenie jedzenia przez szesnaście koni.
Stałyśmy, obserwując je w ciszy. Mila zaglądała do boksu Out and About, zaś Detalli rozglądała się po boksach. W końcu podeszła do tego, w którym stała Mini, która na widok obcej osoby, która mogłaby chcieć zjeść jej porcje, kłapnęła zębami. Dziewczyna zaśmiał się.
- Hej, a co to za uroczy kucyk? - spojrzała na tabliczkę na boks - Small Earthquake... hmmm...
- To Mini - powiedziałam, podchodząc do niej - Jakaś młoda dziewczyna z niej wyrosła i chcieli ją wysłać na mięso... ale moja uczennica o niej usłyszała... i postanowiłyśmy ją kupić.
- A więc taki rekreant z niej, co dziecko woził?
- W sumie taak. Najłatwiejszym koniem nie jest, jeszcze jest nieco hmm.. oporna podczas treningów, lubi się buntować, charakterek ma. Ale trenujemy i jest coraz lepiej. Ale dla uczniów jest świetna: nie płoszy się, w terenie chodzi dobrze, a do myślenia zmusza.
- Startuje w czymś? Czy tylko rekreacja?
- Tak... i chyba nie zgadniesz w czym.
- Hmm.... trail? reining? pleasure? - pytała Detalli, a ja kręciłam głową.
- Barrel.
- Moment, co? Taki kucyk i barrel? - podniosła brew.
- Efrafa chodzi pole bending więc... można...
- Z jakimi efektami startuje?
- Często traci przez to, że duże konie dłuższe nogi mają... ale biegnie chętnie, jest zwinna strasznie, mimo, że nie wygląda... stanęła już nam kilka razy na podium.
- Na prawdę urocze cudo.
- Taak... tylko musiałam ostatnio ją na sprzedaż wystawić. Nie planowałam jej przybycia i w sumie... zajmuje mi miejsce dla innego konia...
- Och... szkoda.
Mila w tym czasie podeszła do nas, przysłuchując się naszej rozmowie, zaś Mini zdążyła zjeść już swoją porcje.
- Mogę wejść do jej boksu? - spytała Detalli.
- Jasne, tylko uważaj, bo potrafi być wredna.
- Rozumie się!
Właścicielka Winter Mist już po chwili stała w boksie Mini, głaszcząc ją i drapiąc, co kucyka przyjęła z wdzięcznością, zaś ja zaczęłam rozmowę z Milą o imprezie, która wkrótce miała odbyć sie w jej stajni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz