DZIENNIK: 13 listopada 2014

Autor: Podkowa
Data: 13 listopada 2014
Plan działania:
  1. Karmienie koni - 6:30
  2. Śniadanie - 7:30
  3. Trening westernowy z kl. Tropical Honey - 8:30
  4. Trening westernowy z wał. Blackberry & wał. wał. Ratonhnhaké:ton - 10:00
  5. Trening z kl. Efrafa - 12:00
  6. Obiad - 13:30
  7. Spacer w ręku z wał. wał. Arrete's Trouble - 14:15
  8. Karmienie koni - 18:30
Jak każdy dzień i ten zaczęłam od zebrania swoich zwłok z łóżka i ruszenia do stajni na karmienie koni. Szymon miał przyjechać po ósmej, dlatego do tego czasu byłam z końmi zupełnie sama. Nie przeszkadzało mi to zbytnio: wprawdzie przez małe zmiany w składzie stajni część koni wchodziła do innych boksów, niż powinna, ale grzecznie dawały się wyprowadzić ze złych boksów i wprowadzić do swoich nowych. Dziś jednak nie wszystkie konie były w nocy na dworze - Arte był dalej strasznie zdenerwowany, dlatego spał w boksie, jak i poprzedniej nocy, dlatego towarzyszył mu Doon, tak, aby nie musiał stać w stajni sam.
Gdy weszłam do stajni zajrzałam pierwsze co do boksu haflingera, który stał, już chyba nieco bardziej rozluźniony niż wczorajszego wieczora, na końcu boksu, spoglądając na mnie spode łba. Nie podszedł, aby się przywitać, jednak przez chwilę mówiłam do niego spokojnym tonem. Po chwili podeszłam do Doonka, który wyglądał znad boksu i przyglądał mi się uważnie.
- Hej chłopie, jak się masz? - spytałam, głaszcząc go po pysku.
Chyba jednak nie do końca miał ochotę na pieszczoty, jako, że machnął pyskiem, zmuszając mnie do cofnięcie się o krok.
- Co to miało być, co? Wściekły jesteś, bo w boksie ci spać kazali? Hm?
Doon parsknął, co postanowiłam uznać za potwierdzenie i ruszyłam do paszarni przygotowywać porcje jedzenia dla koni. Nim sprowadziłam stado do środka wrzuciłam im do boksów po kostce siana.

Zaraz po moim śniadaniu do stajni zajechał Szymon, któremu zleciłam pościąganie słomy i wrzucenie jej do boksów sama zaś wypuściłam wszystkie konie poza Arte oraz Tropką, którą zaczęłam czyścić i siodłać. Zabrałam ją na ujeżdżalnie, gdzie miałyśmy przede wszystkim poćwiczyć rytm i takt, aby rozwijać u naszej młodej równowagę. Prowadząc ją tam, przeszło mi przez myśl, że może powinnam kupić od kogoś jakiegoś źrebaka? Wprawdzie mieliśmy sporo stosunkowo młodych koni... ale z takiej Tropki, która była przeze mnie układana, przyzwyczajana do wszystkiego, wyrósł cudowny koń. Fajnie byłoby mieć w sumie w stajni kolejnego źrebaka... ale to może za jakiś czas. Na razie trening!
Po kilku minutach w luźnym stępie skróciłam nieco wodzę i prowadziłam Tropkę po niezbyt dużych kołach, pilnując jej zadu, który na początku trochę zostawał w tyle, przez co klacz traciła równowagę i rytm. W końcu jednak zorientowała się o co chodzi, dlatego przeszłyśmy do kłusa. Znów pozwoliłam jej pochodzić chwilę na luźnej wodzy, widząc przy okazji że młoda ma w sobie na prawdę spore pokłady energii. Po chwili postanowiłam więc jej na to pozwolić i przez dobre pięć minut galopowałyśmy po ujeżdżalni, cały czas na luźnej wodzy - tak, aby mogła się po prostu wybiegać. Początkowo brakowało jej jakiejkolwiek gracji, jako, że najzwyczajniej w świecie tylko biegła przed siebie, nie zwracając uwagi na to, jak i gdzie idzie. W końcu jednak nieco się uspokoiła, zwolniła i automatycznie poprawiła się nieco. Pozwoliłam jej więc odetchnąć przez kilka minut w stępie i od tej pory zaczęłyśmy konkretny trening. Klacz miała wyraźnie małe problemy, szczególnie przy galopie, aby zachować rytm, który jej wyznaczałam, mimo, że ćwiczyłyśmy to niegdyś dość intensywnie na lonży. Nie wprowadzałam innych elementów chcąc, aby Tropka skupiła się na tych kilku konkretnych czynnościach.
Pod koniec treningu konika miała wyraźnie dosyć - była oblana potem i z opóźnieniem reagowała na moje pomoce, jednak byłam z niej jak najbardziej zadowolona: wprawdzie cały czas się myliła, a podczas zmian chodów czasem traciła pewność siebie, ale na prawdę chętnie współpracowała.
Po rozstępowaniu jej zaprowadziłam klacz do stajni. Wchodząc zauważyłam, że Szymon skończył już swoją pracę i siedział przy boksie haflingera.
- Jak się ma nasz kucyk? - spytałam.
- On dalej jest tak zestresowany... ech.
- Czasu potrzebuje, dobrze będzie. - wzruszyłam ramionami - Potem wzięłabym go na spacer w ręku, co ty na to?
- W sumie... mogłoby mu pomóc. Siedzenie w boksie na pewno mu nie sprzyja.
- Mhm.
- Dobra, muszę ją rozsiodłać. Boże drogi, ty wiesz, jak ten koń się stara? Na prawdę, kochana jest. I chyba gorszych dni nie ma...
Szymon zaśmiał się.
- To co, bierzesz coś zaraz pod siodło?
- Myślałam o Blacku. Przydałoby się trochę spinów poćwiczyć.
- Hmm... to może wezmę Doona przy okazji, co ty na to?

Tropka stała w stajni i schła, zaś my przygotowywaliśmy do jazdy quarterka i appoloose. Black właśnie przysypiał mi, zaś ja zakładałam mu powoli siodło, a Doon cały czas wiercił się, mając jakby trochę za dużo energii. Gdy konie były już gotowe ruszyliśmy na dużą ujeżdżalnie.
Trenowaliśmy około godziny: ja z Blackiem ćwiczyłam głównie sliding stopy i obroty na zadzie, oczywiście, uważając, by nie nadwyrężyć jego mięśni. Jako, że nie założyłam mu ogłowia, a tylko kantar sznurkowy miałam nad wałachem trochę mniejszą władzę niż zwykle, dlatego popełniał dużo więcej błędów: poprawiał się jednak szybko. Wyraźnie jednak nie miał dziś jakiejś większej ochoty na pracę... cóż, zdarza się. Na szczęście poprawę jakąś szybko zauważyłam, a trochę ruchu zawsze mu się przyda.
Szymon z Doonem jeździł niedaleko mnie, ćwicząc z nim to, co ja wcześniej z Tropką - takt i ruch - przy okazji wprowadzając jakieś elementy z trailu: cofania, chody boczne i przejazdy przez drągi, które sobie ustawił. Problem z appoloosą polegał dziś na tym, że o ile Black nie miał ochoty na pracę, to Doon miał aż nadmiar energii i próbował ją jak najlepiej spożytkować podczas treningu: poza tym, że wykonywał ćwiczenia dość chętnie, bezustannie sprawdzał Szymona, raz nawet próbując mu się wyrwać i skręcić w przeciwną stronę, niżeli jeździec mu kazał. Mężczyzna przy tym chyba nieco zwariował, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy i stracił koncentracje, pozwalając mu na to: przez kolejne dziesięć minut musiał odzyskiwać kontrolę nad koniem. No, ale co zrobić, Doon lubi wykorzystywać okazje.
W końcu rozstępowaliśmy konie, a ja poczułam, że jestem na prawdę zmęczona dwoma treningami pod rząd, a przecież nie mogłam wcale dłużej odpocząć... bo gdy tylko odprowadziliśmy konie do stajni, musiałam ogarnąć nieco siodlarnie, po drodze wypuścić na pastwisko Tropkę i sprowadzić z niego Efrafę, którą miałam zamiar wsiąść na lonżownik. A moje mięśnie na prawdę powoli miały dziś dość... Ech, nie wyspałam się, czy jak?

Około dwunastej znalazłyśmy się z hucułką na round penie, zaś w tym czasie Szymon zabrał się za jakieś majsterkowanie w stajni - kilka elementów sprzętu wymagało naprawienia i zaoferował, że coś spróbuje z tym zrobić.
Sesja z Efrafą była na prawdę bardzo przyjemna... w sumie, klacz przypominała nieco Doona - chętnie pracowała, szybko się uczyła i bezustannie sprawdzała na ile może sobie pozwolić, dodatkowo, mając w sobie na prawdę sporo energii. Nie bez powodu była w końcu koniem do pole bendingu! Na początku na prawdę wyraźnie widziałam, że chciała pobiec, nie pozwoliłam jej jednak na to, zmuszając ją do ćwiczenia zmiany chodów w stępie i w kłusie. Dopiero gdy wyraźnie nieco jej się to znudziło odpięłam lonże od jej kantara i pozwoliłam jej się wybiegać w dowolnym tempie: mimo, że całe dnie i noce spędzała na pastwisku, na prawdę trochę czasu jej to zajęło. W końcu jednak sama z siebie przeszła do kłusa, potem stępa, aby ostatecznie zatrzymać się z opuszczonym łbem jakieś dwa metry ode mnie. Pochwaliłam ją więc i poćwiczyłyśmy przez jakiś czas westernowe elementy z ziemi: przez to, że pozwoliłam jej pozbyć się nadmiaru energii zyskałam konia na prawdę skupionego na pracy. Cofania ładnie jej wychodziły, gubiła czasem jednak nieco rytm, dlatego wykonywałyśmy to tylko w powolnym tempie. Podczas tego poprawiałam jej błędy, tak, aby w przyszłości mogła wykonać ten element z kłusa. Przez drągi przechodziła na prawdę ładnie, a gdy rozłożyłam niewysoką przeszkodę (około 50-60cm) chętnie przez nią skakała, gdy ją o to poprosiłam, jednak nie rwała się do niej jakoś szczególnie - z resztą, wyraźnie widać było, że nikt z nią nigdy skoków, nawet tak niskich nie ćwiczył - jej technika była na prawdę okropna! Nie chciałam z niej jednak zrobić przecież mistrza skoków, a po prostu urozmaicić nam nieco trening, co chyba mi wyszło. Ostatecznie po około godzinie pochwaliłam Efrafę i zaprowadziłam ją znów do stajni, gdzie mogła sobie spokojnie odpocząć.
Zauważyłam, że Doona i Blacka nie ma już wewnątrz, to samo tyczyło się też Szymona, którego znalazłam po chwili w jadalni.
- Ej, ja ciężko trenuję, a ty sobie jesz? - spytałam, widząc przed nim talerz zupy.
- No, a jak. Jak Efrafa?
- Fajnie, fajnie. Sprawdzała mnie, ale się nie dałam i zaczęła całkiem fajnie współpracować. - powiedziałam, biorąc sobie talerz.

Po drugiej postanowiliśmy z Szymonem razem pójść z Are na spacer po okolicy, wcześniej wypuszczając Efrafę ze stajni. Wałach niechętnie wyszedł z boksu, jednak im dłużej spacerowaliśmy, tym bardziej rozluźniony się wydawał: my sami nie rozmawialiśmy zbyt dużo, aby niepotrzebnie go nie stresować. Mimo wszystko, koń ani razu nie skubnął trawy... chociaż jak najbardziej miał taką możliwość. Gdy przechodziliśmy obok pastwiska naszych koni, spojrzał ku nim i w jego oczach pojawiła się chyba iskierka ciekawości, gdy jednak tylko Tropka podeszła do ogrodzenia, domagając się jakiś pieszczot, Arte natychmiast cofnął się o krok, a jego wzrok znów zmętniał. Ech, jak można doprowadzić konia do takiego stanu? W każdym razie szedł bardzo spokojnie i mimo zdenerwowania ani razu nawet się nie cofnął. Gdy wróciliśmy pod stajnie, postanowiliśmy na chwilę wypuścić do na małe pastwisko, jednak Arte nie miał wyraźnie ochoty, aby na nim przebywać, jako, że cały czas próbował je opuścić... Nie mając ochoty go męczyć, po sprzątnięciu boksu haflingera, znów wprowadziliśmy go do środka. Ech, czeka nas na prawdę masa pracy z tym kasztankiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz