Data: 27 września 2014r
Plan działania:
- Poranne karmienie - 6:30
- Trening westernowy z kl. Small Earthquake - 7:45
- Teren z kl. Tropical Honey oraz wał. Blacberry - 9:00
- Trening westernowy z wał. Ratonhnhake:ton - 17:00
- Wieczorne karmienie - 18:30
Dziś czekał nas strasznie męczący dzień. Plany były ogromne, ale czy uda nam się w dwójkę wszystkie zrealizować? Cóż, zobaczy się, a jak na razie właśnie zgoniłam do stajni całą naszą świętą czwórkę, która z radością oddała się wcinaniu paszy.
Było, tak jak i wczoraj, dość deszczowo, ale dzwoniłam już do Amelii, każąc jej wziąć ze sobą kurtkę - wsiądzie na Mini, niezależnie od pogody, choćby na chwilę. Czekając, aż moja wolontariuszka przybędzie, siedziałam w stajni, obserwując konie, które jak zawsze zdawały ścigać się w jedzeniu. Oczywiście, najszybciej zjadł Doonek, który na prawdę zasłużył na tytuł mistrza w tej poranno-wieczornej, stajennej dyscyplinie.
Amelia przyjechała około siódmej. Poszłyśmy więc niemal od razu do jadalni, jako, że byłam jeszcze przed śniadaniem. Zjadłam coś na szybko, dziewczyna również podkradła coś z kuchni - wprawdzie mówiła, że już jadła... ale gdy jedzenie jest wystawione czasem na prawdę trudno się powstrzymać.
Gdy znów znalazłyśmy się w stajni postanowiłyśmy na razie nie wypuszczać koni z boksów - Black i Tropka nie mogły zmoknąć, a nie chciałam, aby Doon siedział na pastwisku sam.
Pomogłam dziewczynie szybko osiodłać siwego kucyka. Hmm.. teraz niech Amelia na niej pojedzie, jutro pewnie też niech potrenuje... ale w poniedziałek znów będę musiała wziąć ją na lonże. Poza tym... trzeba byłoby myśleć o sprzedaży jej... Była i owszem, miłym koniem, pasującym w miarę do naszej stajni... ale miałam w planach zakup innych zwierząt i obawiałam się, że nie miałabym wkrótce czasu ani jeźdźca dla tak fajnego wierzchowca.
W każdym razie, przed ósmą byłyśmy już na małej ujeżdżalni. Amelia wskoczyła w siodło i zgodnie z moim poleceniem, poprosiła Mini o ruszenie stępem. Po okrążeniu wokół ujeżdżalni kazałam jej trochę poskręcać, informując jednocześnie dziewczynę o buntach, jakie wczoraj zafundowała mi kucyka.
- Uważaj na nią, to sprytna, leniwa bestia - mówiłam, na co dziewczyna reagowała śmiechem.
Po kilku minutach i rzeczywiście, co najmniej dwóch próbach buntu Mini, które zauważyłam, postanowiłam zaproponować Amelii małe ćwiczenie, jednak nim to zrobiłam, ubiegła mnie, mówiąc, że jeździ się na niej na prawdę zupełnie inaczej, niż na Blacku, na którym jeździła ostatnio.
- Black reaguje na wszystko... a ona jest taka... toporna.
- W końcu jeździło na niej dziecko, spokojnie, nauczy się. Tylko potrzebuje czasu. Dobra, zakłusuj.
Kolejne okrążenie w kłusie i dziewczyny zaczęły sobie trochę skręcać. Ja w tym czasie ułożyłam na piachu kilka drągów, a gdy już to zrobiłam, kazałam im przejechać przez nie.
Po kilku powtórkach poprosiłam, aby zrobiły to w stępie, przy okazji korygując błędy Amelii, których nie widziałam, gdy jeździła cały czas na tym samym koniu, zaś na Mini były bardzo widoczne. Miała problem szczególnie z dosiadem, jednak i przy ułożeniu rąk oraz nóg robiła co jakiś czas drobne błędy.
Po drągach poćwiczyłyśmy razem trochę zmiany tempa, które Amelii na Mini nie szły już tak łatwo i bezproblemowo, jak na Blacku, co trochę zestresowało nastolatkę. Kilka razy poprosiłam ją również o cofanie, jednak za każdym razem musiałam jej w tym pomóc, napierając na pierś buntującego się kucyka - widziałam doskonale, że Mini wie, o co Amelia ją prosi, jednak... po prostu nie miała ochoty tego zrobić. Niemniej, za każdy krok w tył była chwalona, dzięki czemu już ostatnie cofanie w miarę im wyszło. Poprosiłam ją wtedy o stęp wokół ujeżdżalni, sama zaś rozstawiłam na jej środku kilka drągów, prosząc Amelie, aby wykonała razem z Mini slalom między nimi - najpierw w stępie, później w kłusie.
O ile siwa mnie słuchała się na prawdę bez większych zarzutów, o tyle chyba doskonale wyczuła spięcie Amelii i sprawiała jej nie małe kłopoty... Ech, ten koń na prawdę potrzebuje spooooro pracy.
Minęło około czterdziestu minut. Widziałam, że Amelia ma już dość na dziś pracy z tym jakże opornym kucem, co niemal wzbudzało we mnie śmiech: tak bardzo chciała na niej jeździć, a okazało się, że wcale nie jest tak sielsko, jak na moim quarterze! Pozwoliłam jej wiec rozstępować Mini, przy okazji zauważając, że mżawka, która zmusiła nas do założenia płaszczy, gdy szłyśmy na ten trening ustała.
Gdy Mini razem z Doonem znaleźli się już na pastwisku, my zabrałyśmy się do szykowania do wyjazdu w teren. Przygotowałyśmy razem jakieś kanapki, wlałam do termosu sporo herbaty i wrzuciłam do mojego plecaka trochę słodyczy, ot tak, aby w razie czego umilić sobie drogę.
Przygotowałyśmy szybko nasze wierzchowce, dosiadłyśmy ich i ruszyłyśmy. Miałam zamiar jechać bardzo podobną trasą jak tą, podczas rajdu, który całkiem niedawno zorganizowałam. Jedynie powrót miał być inny, jako, że miałyśmy ledwie kilka godzin, a nie bite dwa dni. Oczywiście, ja siedziałam na Tropce, Amelia zaś na moim ukochanym Blacku.
Jechałyśmy do lasu stępa w milczeniu, które tylko od czasu, do czasu przerywałyśmy jakąś krótką wymianą zdań.
- Hmm... to co, wsiadasz potem na Doona? Gdy wrócimy? - spytałam w pewnym momencie.
- Może jutro... co? Chyba mi wystarczy... trening z Mini... i ten teren.
- Jasne, jasne, kondycje trenować, a nie!
- Podkowa... serio...
Zaśmiałam się.
Gdy wjechałyśmy pod bardzo stromy wjazd pod górkę, Tropka była nieco zdziwiona ułożeniem terenu, jednak po lekkim zawahaniu szła dalej. Obydwa konie szły bardzo ostrożnie, szczególnie właśnie młoda, jako, że choć jeździła już trochę w tereny, to jednak w dalszym ciągu brakowało jej sporej dawki doświadczenia.
Obyło się jednak bez większych problemów i gdy wjechałyśmy na prostą po tym, jak konie odsapnęły, Amelia zaproponowała galop, na który natychmiast się zgodziłam, a jako, że byłam pewna kondycji i zdrowia naszych koni, obydwa wierzchowce dostały niezły wycisk - o ile podczas rajdu dość często zwalniałyśmy, aby konie mogły odsapnąć, ja zgadzałam się na zwolnienie tylko co jakiś czas, co sprawiło, że obydwa konie bardzo szybko oblane były potem.
- Jak będziemy wracać pójdziemy troszkę wolniej - obiecałam, głaszcząc Tropkę po szyi, czy zbliżałyśmy się w stępie do schroniska i byłyśmy tuż przed kamienistym, stromym podjazdem.
Mimo, że zwierzaki były zmęczone, Amelia zdawała się być jak najbardziej zadowolona z takiej ilości galopu. Nie powiem, mi też sprawiało to niemałą przyjemność.
W końcu znalazłyśmy się na wielkiej łące, na której środku znajdowało się schronisko. Postawiłyśmy wejść tam na jakieś pół godzinki, a konie puścić luzem obok niego.
Posiedziałyśmy w ciepłym wnętrzu budynku, popijając herbatkę z termosu i jedząc zamówione przez nas pierogi, aby później znów pójść po konie (które nie miały ściąganych siodeł, jako, że nie zdążyłyby wyschnąć), dosiąść ich i ruszyć w drogą powrotną.
Wracając, miałyśmy kilka bardziej stromych zejść i miejsc na pełny galop, jednak w większości prowadziłyśmy konie stępem i kłusem, aby już bardziej ich nie nadwyrężać.
Po powrocie niestety musiałam już pożegnać się z Amelią, która obiecała, że wpadnie na Rancho już jutro, a ja, mimo, że byłam już nieco obolała chcąc nie chcąc musiałam popracować z Doonem.
Postanowiłam wziąć go na roundpen, jako, że z nieba trochę się sączyło. Ćwiczyłam z nim głównie szybkość reakcji, dodając jednak do naszej pracy trochę galopu, cofań i drągów, co wałach przyjął ze sporym zaciekawieniem. Podczas sesji zauważyłam, że na prawdę coraz bardziej, coraz intensywniej appoloosa angażuje się w naszą wspólną pracę.
- No nic, chłopie, jutro pojedzie na tobie Amelia, będziesz grzeczny? - spytałam go pod koniec, głaszcząc go po głowie.
Zadowolona z dnia, zaprowadziłam go do stajni i po sprzątnięciu stajni, zabrałam się powoli za przygotowanie wieczornej paszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz