Data: 28 września 2014r
Plan działania:
- Poranne karmienie - 6:30
- Praca z ziemi z kl. Small Earthquake - 8:00
- Trening westernowy z wał. Blackberry i trening w barrel racingu z wał. Ratonhnhake:ton - 10:00
- Trening w barrel racingu z kl. Small Earthquake - 14:00
- Praca z ziemi z wał. Ratonhnhake:ton - 17:00
- Wieczorne karmienie - 18:30
Wczorajszy kilkugodzinny teren na prawdę dał mi w kość... wszystkie mięśnie miałam obolałe nawet bardziej, niż po rajdzie! Ach... ale trzeba z rana brać się do roboty! Dzień był przepiękny - bezchmurny i w miarę ciepły, jednak nie gorący, co sprawiało, że wręcz idealnie nadawał się na pracę ze zwierzami.
Od razu po wstaniu jak co dzień ruszyłam do stajni, szykować paszę. Po drodze wyrzuciłam też z boksów trochę łajna i dołożyłam nieco słomy aby przed siódmą zaprowadzić konie do stajni, na karmienie.
Zostawiłam je w boksach i sama poszłam coś zjeść, przy okazji dorywając laptopa i wrzucając w sieć ogłoszenie o poszukiwanym pracowniku - miałam nadzieję, że za jakiś czas znajdę kogoś, kto miałby ochotę najlepiej przeprowadzić się w samo serce Polskich gór i robić w stajni zupełnie wszystko - od sprzątania boksów, po starty na międzynarodowych zawodach... Potrzebowałam kogoś na prawdę wszechstronnego, z ogromną pasją... a znalezienie takiego człowieka mimo wszystko tak proste nie jest...
Amelia miała przyjechać przed dziesiątą, dlatego też postanowiłam najpierw zrobić coś z Mini. Lekka praca z ziemi, tak, aby przypomniała sobie ostatnią sesje, nauczyła się czegoś... Pozostałe konie wypuściłam więc na pastwisko, Mini zaś lekko przeczyściłam i wzięłam na małą ujeżdżalnie, przygotowując jednak wcześniej na ujeżdżalni kilka zabawek, z którymi chciałam ją zapoznać.
Na linie Mini zachowywała się nieco lepiej, niż luzem, na roundpenie, jednak cały czas była spięta i nie rozumiała do końca moich poleceń. Sam stęp był dla klaczy sporym wyzwaniem i zajęło jej znów trochę czasu, aby choć trochę się rozluźniła. Gdy to jednak nastąpiło, poprosiłam ją o kłus, co wywołało u niej kolejne spięcie... Wszystko to trwało jednak nieco krócej niż podczas naszej ostatniej sesji. Zauważyłam jednak, że w porównaniu do pracy z siodła, z ziemi na prawdę dużo bardziej się angażuje.
Po dłuższej chwili kłusa i pochwaleniu jej pozwoliłam konice się zatrzymać i postanowiłam pokazać jej przygotowane zabawki - najpierw dałam jej do obwąchania i obejrzenia szeleszczącą, grubą folie, od której zwykle zaczynałam odczulanie. Mini najpierw cofnęła się kilka kroków, zdziwiona przedmiotem, jednak nie płoszyła się tak, jak Doon, gdy ostatnio to jemu ją pokazałam. Po chwili przywykła do dziwnego, szeleszczącego czegoś i zupełnie się uspokoiła. Nie miała nic przeciwko, gdy wprowadzałam ją na folie, czy przykrywałam ją nią.
Przy innych przedmiotach, takich jak parasolka, czy piłka reakcja Mini była bardzo podobna, dlatego zakończyłam sesje, uznając, że klacz była już na takie przedmioty odczulana... albo najzwyczajniej w świecie miała je zawsze gdzieś... i takie przypadki w świecie koni się zdarzają, a w przypadku tej koniki taka opcja była jak najbardziej możliwa.
Wypuściłam ją na pastwisko i, czekając na Amelie, zabrałam się za ogarnianie stajni. Nim dziewczyna do nas przyjechała, ja zdążyłam zamieść całą stajnie, dołożyć słomy do boksów i odebrać telefon od Juki, która dzwoniła do mnie ze sprawą, w której kontaktowałyśmy się już w piątek: mianowicie, chodziło o zakup arabskiej klaczy, którą sprzedała jako roczniaka. Obecnie miała cztery i pół roku, jednak właściciele z jakiś przyczyn musieli ją sprzedać... Sama Juki miała zbyt dużo koni, aby ją przyjąć, dlatego skontaktowała się w tej sprawie ze mną, jako, że podobno chodziła w cuttingu i była w tym na prawdę niezła. Wprawdzie nie miałam jak trzymać na stałe konia chodzącego w tej dyscyplinie z powodu braku cielaków... ale w końcu, skoro przyjęłam Mini, to mogłam i ją wykupić... szczególnie, że z tego, co mówiła jej hodowczyni, był to na prawdę porządny koń, który do tej pory nie miał za bardzo jak się rozwijać.
W każdym razie, krótko po telefonie, do stajni zawitała Amelia i po krótkim przywitaniu, wzięłyśmy z pastwiska Blacka i Doona, którzy wygrzewali się w słoneczku na małym pastwisku. Tropka razem z Mini zaś wypuściłam na jedną z dużych łąk.
Osiodłałyśmy je, wsiałyśmy na konie już pod stajnią i ruszyłyśmy na nich na dużą ujeżdżalnie. Przez pierwsze piętnaście minut Amelia prowadziła Doona w zastępie, tuż za mną, a wałach chyba nie miał nic przeciwko podążaniu za Blackiem. Przez pierwsze kilka minut prowadziłyśmy konie w stępie, wykonując co jakiś czas jakieś wolty. Raz przejechałyśmy też przez drągi, aby chwilę później zakłusować i znów kręcić się po ujeżdżalni. O ile praca z Mini była dla Amelii męcząca, o tyle widziałam, że Doon słucha się jej bez większych problemów, a dziewczynie podoba się to, że nie musi wałacha do niczego nadmiernie zmuszać. Kilkukrotnie sprawdzał ją, ale w sposób, do którego nastolatkę przyzwyczaił ją Black.
Po tym kazałam Amelii przegalopować na Doonie kilka kółek, ja zaś obserwowałam ich, pozwalając Blackowi stać. Nie miałam zamiaru dziś przemęczać swojego quartera z racji wczorajszego długiego terenu, mimo, że ten wcale zmęczony czy obolały się nie wydawał. Ale lepiej chuchać na zimne!
W galopie Doon próbował się trochę wyrywać Amelii, jednak wystarczyło, że zganiłam go głosem, a natychmiast się opamiętał. Niestety, Black chyba przyjął to też do siebie, ponieważ natychmiast poczułam, jak się spina. Pogłaskałam go więc po szyi i kątem oka obserwując pracującą parę, poprosiłam go o ruszenie w stępie, aby chwilę później wykonać cofanie o kilka metrów za co został sowicie pochwalony.
- No już, staruszku, nic złego nie zrobiłeś - mruknęłam pod nosem - Dobra, rozgrzany jest, przejedź kłusem wokół beczek, ale uważaj, lubi przyśpieszać.
- Jakbym nie zauważyła! - odkrzyknęła mi Amelia.
Nie miałam dużego pola manewru siedząc na Blacku, jako, że barrel wymagał sporej ilości wolnego miejsca. Z tego powodu miałam dla siebie tylko kawałek ujeżdżalni, na którym rozłożone były drągi. Obserwując kłusującego appoloose ćwiczyłam z Blackiem to, co mogłam na tym fragmecie terenu wykonać. Czyli cofania, chody boczne i przestawianie zadu, przy okazji ćwicząc poprawne ułożenie ciała, zarówno swojego jak i konia.
- Zagalopuj, ale dalej go pilnuj, niech nie leci na łeb na szyję - krzyknęłam po jakimś czasie, a Amelia natychmiast spróbowała wykonać moje polecenie. Widziałam jednak, że trzymanie Doona przychodzi jej ze sporym trudem.
Po dwóch jako-tako udanych próbach przejazdu (wałach jednak leciał na łeb na szyję, jednak beczek nie wywrócił, a na zawodach czas miałby chyba całkiem niezły) kazałam Amelii przejść na moment z nim do stępa, aby troszkę odsapnął.
- Jak myślisz, jak Blackowi pójdzie przejazd wokół beczek? - spytałam dziewczyny, unosząc brew i nie czekając na odpowiedź, popędziłam wałacha do kłusa, sprawdzając, jak w ogóle na tak bliską odległość metalowych przedmiotów zareaguje.
I zareagował jak na siebie przystało, czyli - zupełnie neutralnie.
Widząc, że Doon zaczyna się nieco nudzić, kazałam Amelii pobawić się z nim trochę w cofania i zatrzymania ze stępa, sama zaś przegalopowałam Blacka i spróbowałam przejechać z nim wokół beczek. Tylko raz, ot tak, dla zobaczenia, jak sobie poradzi. I choć tym razem beczki nieco go zaskoczyły, zachował względny spokój. Hmmm... może kiedyś powinniśmy spróbować w takich zawodach wystartować?
Chwilę później rozstępowałyśmy konie i wypuściłyśmy je na pastwisko. Obydwie byłyśmy tym razem jak najbardziej zadowolone z treningu, a Amelia była zadowolona z faktu, że własnie na Doonie dane jej będzie jechać podczas gonitwy o lisa.
- Idealny nie jest - przyznała, gdy szłyśmy na chwilę do domu, aby odpocząć - Ale cholera, ten koń ma power! Tylko... trochę się rwie...
- Nie marudź, zaraz Mini dostaniesz.
- Na prawdę? Muszę?
- Hej, trenować ją trzeba! Ale nie martw się, długo to nie potrwa... już dziś muszę ją wystawić na sprzedaż.
- A to czemu?
- Bo wkrótce ma do nas przyjechać kolejny koń. I uwaga, chyba też będzie na sprzedać.
- Co? Jaki?
- Arabka, gniada. Do cuttingu. Więcej.. szczerze mówiąc, nie wiem. Kojarzę jako tako jej ojca, to sportowy, kary arab... i tyle.
Trening z Mini nie poszedł Amelii jednak tak źle, jak poprzedniego dnia. Chyba fakt, że dziewczyna była wypoczęta, a ja rankiem ruszyłam kucykę zrobił swoje. Wprawdzie dalej była oporna, ale jako, że postawiłyśmy zrobić typowo szybkościowo-kondycyjny trening to podczas galopu Mini na prawdę się pobudziła, galopując ze sporą dawką radochy i bez problemów słuchała się Amelii, gdy ta prosiła ją o ostre skręty wokół beczek. Ostatecznie, nastolatka stwierdziła, że nie jest z niej wcale taki zły koń, a Mini, po porządnym treningu wyraźnie była zmęczona, co przyjęłam z zadowoleniem. Nie może być tak, że kucyka się leni! Ostatnio obsady na zawodach w barrelu były bardzo malutkie, dlatego takie konie jak najbardziej były nam wszystkim potrzebne.
Gdy tylko odprowadziłyśmy kucyke i zamieniłyśmy kilka zdań po Amelie przyjechali już rodzice. Chyba mieli jechać do sklepu, czy coś... w każdym razie, zostałam sama i po kilku nieco nudnych godzinach postanowiłam, że skoro mamy tak piękny, słoneczny dzień wezmę jeszcze raz na ujeżdżalnie Doona, aby pobawić się z nim przez chwilę w odczulanie. Poszłam więc z nim na małą ujeżdżalnie, na której to leżały zabawki z rana które rozłożyłam dla Mini.
Nie robiąc nawet porządnej rozgrzewki, poza chwilką stępa oraz kłusa zaczęłam pokazywać mu straszne przedmioty. Folia, tak jak poprzednio, na początku wywołała u niego mały atak paniki, jednak po odrobinie cierpliwości z mojej strony została jako tako zaakceptowana.
Piłka, jak i poprzednio była zaś ciekawym obiektem dla Doona, dlatego pozwoliłam mu przez chwilę pobiegać luzem i pobawić się nią, jednak jako, że na piachy leżały inne straszne przedmioty, szybko przekonałam się, że był to fatalny pomysł - wałach najpierw wystraszył się parasolki, aby chwilę później wpaść na linę, która wywołała u niego kolejny atak paniki. Boże drogi, byłam głupia.. na prawdę. Dłuższą chwilę zajęło mi uspakajanie Doonka. Prowadziłam go w stępie, po stronie ujeżdżalni, na której strasznych przedmiotów nie było, jednak appoloosa w dalszym ciągu zerkał kątem oka na złe rzeczy. Z tego powodu nie zakończyłam na tym treningu, a podsunęłam mu znów pod nos folie, która straszna jednak już dla niego nie była, aby chwilę później chwycić ostrożnie parasolkę, do której przez dłuższą chwilę przekonywałam wałacha. Zaakceptował ją jednak, dostając ode mnie sporą pochwałę, aby już chwilę później wylądować na pastwisku.
Zabrałam się za sprzątanie przedmiotów, mimo mojego błędu zadowolona z sesji. Meh, młode konie zawsze wymagają sporo pracy... a ja lada moment mam pozbyć się najstarszego konia w stajni, aby przyjąć kolejnego młodziaka... Ale co zrobić, zdarza się...
Wieczorne karmienie nadeszło bardzo szybko, ja zaś byłam po całym dniu wykończona i gdy tylko znalazłam się po ósmej w pokoju po położeniu się do łóżka natychmiast usnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz