DZIENNIK: 14 września 2014r

Autor: Podkowa
Data: 14 września 2014r
Plan działania:

  1. Poranne karmienie - 6:30
  2. Trening z wał. Blackberry - 8:00
  3. Lonża + spacer w ręku z wał. Ratonhnhaké:ton - 9:00
  4. Trening rekreacyjny z wał. Blackberry - 16:30
  5. Wieczorne karmienie - 18:00
Pobudka na ranchu co dzień odbywa się o szóstej. No, właściwie o tej godzinie wstaje tylko ja, moi rodzice zwykle śpią jeszcze jakąś godzinę dłużej. Po wstaniu, jak zwykle rano szybko wyjrzałam przez okno - na dworze lało jak z cebra. Zza mojego okna miałam widok na pastwisko, na którym zwykle pasł się Black. Nie byłam w stanie go wypatrzeć, co pewnie oznaczało, że siedzi w wiacie na końcu pastwiska, do której wejście znajdowało się od strony lasu - był ledwie kilka metrów dalej i stanowił świetne naturalne odsłonięcie od wiatru. Wzdychając, ruszyła, aby się ogarnąć i móc zacząć kolejny dzień pracy na rancho.
Kilka minut przed wpół do szóstej zeszłam do stajni. Miałam na sobie szeroki, szeleszczący płaszcz przeciwdeszczowy, co chyba przykuło uwagę Doona, który ostrożnie wyciągnął pysk nad drzwiczki boksu, obserwując mnie. Widać było, że jest nieco spięty. Nie dziwiłam się - spędził samotnie noc w zupełnie nowej stajni. Podejrzewałam, że i klimat Polski różnił się od tego, w którym się wychował... Miałam jednak nadzieję, że szybko się zaaklimatyzuje. Tarant po chwili znów schował się głęboko w boksie, a ja, nie zwracając na niego już większej uwagi, ruszyła do paszarni.
Przygotowanie paszy dla dwóch koni zajęło mi tylko chwilę. Gdy skończyłam, podeszłam do boksu Blacka i wsypałam do jego żłobu pasze. Na dźwięk owsa Doon wyjrzał przez drzwiczki i postawił uszy, uważnie mnie obserwując. Podeszłam do jego boksu i nie wchodząc do środka, jemu również wsypałam paszę. Wałach natychmiast zabrał się za jedzenie, a ja ruszyłam na padok, aby przyprowadzić do stajni Blacka.
Karusek stał już przy wyjściu z padoku, doskonale wiedząc, że nadszedł czas na jedzenie. Tylko otworzyłam bramę i ruszyłam w stronę stajni. Niegdyś Black popędziłby od razu do boksu, jednak bycie jedynym koniem na rancho i indywidualna praca tylko z nim sprawiła, że szedł grzecznie tuż za mną tak, jakbym trzymała uwiąz. Mimo, że padało chyba od dłuższego czasu, Black nie był strasznie mokry, co potwierdziło moje poranne przypuszczenie, że wałach siedział w wiacie.
Wchodząc, Black nie zwrócił większej uwagi na nowego kolegę, zbyt głodny na to. Gdy zamknęłam go w boksie, sama ruszyłam na śniadanie, po drodze zauważając, że Doon już zjadł swoją porcję.
Po śniadaniu deszcz powoli ustawał. Wiedziałam jednak, że ujeżdżalnie są zalane i nie mam nawet po co zaczynać na nich tam pracy, teren z Blackiem też raczej odpadał, ponieważ w każdej chwili znów mogło zacząć lać, dlatego postanowiłam popracować z nim trochę z ziemi na roundpenie. Nie śpieszyłam się jednak, chcąc, aby mój quarter wyschnął, nim zacznę z nim pracować. W stajni byłam przed ósmą. Przeszło mi przez myśl, aby wypuścić już Doona na małe pastwisko, jednak uznałam, że lepszym pomysłem będzie zrobienie tego na spokojnie, po sesji z Blackiem, która z resztą nie miała wcale długo trwać. Dlatego dorzuciłam mu tyko trochę siana i skupiłam się na quarterze.
Przyniosłam szczotki i wyczyściłam szybko karuska, który podczas zabiegu nieco przysypiał. W najgorszym stanie były jego kopyta - całe z błota i oblepione sianem, jednak przy takiej pogodzie nie jest to niczym nadzwyczajnym.
Po kilku minutach znajdowaliśmy się już na roundpenie, Black miał na głowie tylko kantar sznurkowy, zaś do niego przymocowaną linę. Odpięłam ją i poprosiłam konia o odejście ode mnie. Jeszcze nieco rozleniwiony koń powoli odszedł, odganiając niewidzialne muchy ogonem. Przez kilka minut kazałam mu stępować, zmieniając o jakiś czas kierunek za pomocą samego głosu. Później wykonałam to samo w kłusie, pozwalając wałachowi na powolne przebudzenie się. Postanowiłam na razie nie prosić go o galop i zająć się ćwiczeniami. Przywołałam go do siebie. Prosiłam go o cofanie - dwa pierwsze razy spokojnie, w stępie, później o cofnięcie się kilku kroków w nieco szybszym tempie. Do tej pory Black cały czas chodził z opuszczoną głową, skupiając się w pełni na mnie i jak na razie nic nie zapowiadało, by miało to ulec zmianie. Po tych krótkich ćwiczeniach nastąpiły kolejne: prosiłam konia o odstawianie łopatki, potem zadu. Przy tym drugim Black miał lekkie zawahanie, jednak ostatecznie wykonywał wszystkie moje polecenia. Poprosiłam wiec Blacka na koło i kazałam mu iść stępem, bardzo szybko przechodząc do stępa. Przez kilka minut ćwiczyłam z nim przejścia z jednego chodu do drugi, aby potem poprosić wałacha o zagalopowanie.
Zrobił to płynnie, z wielką chęcią, a ja pozwoliłam mu przegalopować kilka kółek dla rozruszania się, po czym poprosiłam go o zwolnienie do kłusa. Powtórzyłam ćwiczenie sprzed chwili, tym razem w trzech chodach: wprawdzie Black przechodzenie ze stępa do galopu, czy z kłusa do stępa miał już dobrze wyćwiczone, ale chętnie to powtarzał, cały czas był skupiony na mnie i nie nudził się. Po kilku powtórkach poprosiłam go o zupełne zatrzymanie się z kłusa, po czym głosem dałam znów znak do galopu, aby po połowie okrążenia ruchem ręki znów go zatrzymać. Pochwaliłam go za to krótką przerwą i głaskaniem, po czym, przez dosłownie kilka chwil poćwiczyłam z nim chody boczne, które jako koń westernowy, który od czasu, do czasu ma lekkie, trailowe treningi zna na prawdę dobrze. Na koniec sesji rozstępowałam go i postanowiłam znów wypuścić na padok. Tym razem jednak poszedł na taki, który sąsiadował z małym pastwiskiem obok stajni, na którym pasły się konie nie mogące zażywać zbyt wiele ruchu, bądź nowe w stajni - takie właśnie jak Doon.
Gdy weszłam do stajni, Doon właśnie wcinał siano, które mu dałam. Poszłam jednak najpierw odnieść linę oraz kantar Blacka, biorąc z siodlarni zupełnie nowy halter, który powinien być dobry na nowego mieszkańca stajni. Chwyciłam również lonże i ruszyłam do boksu. Co prawda nie miałam zamiaru zaczynać z nim pracy, jednak uznałam, że krótki spacer oraz trochę ruchu na lonży może go rozluźnić i poprawić nastrój.
Gdy weszłam do boksu, koń cofnął się, jednak gdy stałam spokojnie, z wyciągniętą ręką, spokojnie podszedł i obwąchał mnie. Zaczekałam, aż zaakceptuje moje towarzystwo, po czym ściągnęłam z jego pyska knatar w którym wczoraj do nas przyjechał i założyłam ten, który przyniosłam z siodlarni, stary wyrzucając na korytarz stajni. Obejrzałam szybko konia - po nocy w stajni pozostał zupełnie czysty i nie było potrzeby, abym go teraz czyściła, dlatego zapięłam do kantara lonże i powoli wyprowadziłam go z boksu.
Koń szedł spory kawałek za mną, z dużą dawką ostrożności. Początkowo skupiał wzrok tylko na mnie, nawet, gdy na pastwisku widział karego Blacka. Dopiero, gdy weszliśmy na ścieżkę pomiędzy pastwiskami powoli zaczął się rozluźniać i rozglądać dookoła. Zatrzymywaliśmy się co chwilę, a ja pozwalałam mu poskubać trochę trawy, na co Doon z radością przystawał. Mimo, że nie miałam zamiaru zaczynać z nim jeszcze porządnej pracy już teraz zauważyłam, z czym będę musiała z nim popracować - był trochę niepewny siebie, ale im dłużej spędzał ze mną czas, tym bardziej próbował mnie zdominować. Gdy wróciliśmy z naszego krótkiego spacerku, od razu zaprowadziłam konia na roundpen. Nie miałam pojęcia, na ile dobrze chodzi na lonży, jednak szybko okazało się, że choć może nie jest idealnie, to na mocne sygnały reagował dość dobrze. Po krótkim stępie, poprowadziłam go przez kilka minut kłusem, co jakiś czas jednak prosząc go o zwolnienie, tak, aby nie dopuścić, aby się nudził. Po na prawdę krótkiej sesji, która miała na celu nie tyle prace nad umysłem konia, a po prostu jako takim rozruszaniem go, zakończoną rozstępowaniem, zaprowadziłam go na pastwisko i puściłam na nim luzem. Przez chwilę obserwowałam nieco zagubionego, lecz również zaciekawionego nowym otoczeniem konia, a widząc, że nie zaczyna w jakiś sposób wariować, zostawiłam go samego i zabrałam się za sprzątanie stajni. Posprzątałam boks Doona, dorzuciłam trochę słomy do boksu Blacka, po czym zamiotłam korytarz i poukładałam jako-tako rzeczy w siodlarni. Gdy skończyłam, poszłam do domu, zająć się na jakiś czas samą sobą. Wracając, zauważyłam, że Black stoi obok pastwiska Doona, uważnie go obserwując i chyba chcąc, aby do niego podszedł, ten jednak tylko ku niemu spoglądał.
Około szesnastej na dworze zaczęło lać, dlatego popędziłam do stajni, wrzuciłam do boksów koni po kostce siana i wprowadziłam je do środka. Wprawdzie Blackowi deszcz nie przeszkadza, jednak Doonowi już niekoniecznie.
Akurat, gdy skończyłam, pod stajnie podjechał srebrny van rodziców Amelii i nagle przypomniałam sobie, że właśnie... przecież obiecała, że będzie dziś po południu. Chyba nie wiedziała nic o nowym koniu - wprawdzie wspominałam jej, że dzwoniłam do kogoś o ogiera appoloosa, jednak nie poinformowałam jej o samym zakupie. Cóż, pewnie się ucieszy, że w końcu, po tak długim czasie będzie mogła wyjechać w teren. Przy okazji zauważyłam, że akurat przestało padać.
Samochód niemal natychmiast odjechał, zaś Amelia podbiegła do mnie, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Cześć! - przywitała mnie.
- Hej, hej, młoda, co słychać? Tydzień już Cię nie było.
- Omm... nic takiego... jest coś do roboty? W ogóle, ostatnio coś tu pusto.
- Taaak, mamy małą przerwę w klientach. Za to niedługo organizujemy dwudniowy rajd, także kilka osób się zjedzie.
- Ech... nie ma dla mnie konia, prawda?
- W sunie... wiesz.... jest... tyle, że raczej nie będzie się w tym czasie nadawał jeszcze do jazdy...
- Zaraz... co? Nowy koń? Ten... appoloosa, czy jakiś inny?
- Appoloosa, appoloosa. Jest w stajni. - machnęłam ręką w tamtą stronę.
Dziewczyna natychmiast pobiegła do środka niemalże w podskokach. Jej długie włosy, spięte w kitkę poruszały się razem z nią - Boże kochany, jak można zapuścić je na taką długość? Nawet spięte sięgały jej pasa.
Po chwili rozmowy o koniu - o tym jaki jest, skąd przyjechał i jak będzie wyglądała prawdopodobnie praca z nim, zaproponowałam Amelii lekką jazdę na Blacku, na co ona chętnie przystała.
Piętnaście minut później stałam na dużej ujeżdżalni, instruując nastolatkę. Gdy prowadziła Blacka stępem, ja rozłożyłam jej drągi, po drodze prosząc ją, aby otworzyła sobie prowizoryczną bramkę stojącą na środku ujeżdżalni. Później, po chwili kłusa, w tym również przez drągi, prosiłam ją o cofanie - najpierw proste, później po literze L. Pozwoliłam jej chwilę porobić co chce, w tym zagalopować, jeśli miałaby ochotę sama zaś ustaliłam krótki trailowy tor. Kątem oka cały czas ją obserwowałam - Black znał ją dość dobrze i słuchał się jej prawie tak samo, jak mnie, dlatego grzecznie wykonywał zagalopowania, przejścia do innych chodów, slalom, czy kolejne cofania. Gdy skończyłam układać tor, wyjaśniłam Amelii jak ma go przejechać, a ja uważnie ją obserwowałam, wytykając jej każdy najmniejszy błąd i każąc robić powtórki, jeśli coś jej na prawdę nie wyszło, uważając przy tym aby nie zanudzić konia i odpowiednio często przypominając dziewczynie o chwaleniu go. Mimo, że trening nie był zbyt wyczerpujący, Black musiał przy nim sporo myśleć, na dodatek był na tyle dobrze wyszkolony, że ku mojemu zadowoleniu, nawet gdy Amelia wysyłała mu zły sygnał i tak zwykle grzecznie wykonywał ćwiczenie, jakie na danym elemencie powinno się wykonać. No ok, to nie wyszkolenie... on po prostu niektóre elementy zna już na pamięć i dobrze wie, gdzie dziewczyna popełnia błędy... ale lepiej... lepiej jednak zrzućmy to na wyszkolenie, tak po prostu brzmi lepiej.
Ostatecznie znów wypościłyśmy Blacka i Doona na pastwisko, spędzając trochę czasu na rozmowie, aby o osiemnastej nakarmić konie. Gdy te jadły, Amelia wróciła do domu, ja zaś postanowiłam, że tej nocy Black zostanie z Doonem w stajni. Mieli boksy na przeciwko siebie, także gdyby jakiś poczuł się samotny, bez problemu mógł wyjrzeć zza drzwiczki i zobaczyć drugiego konia, co powinno nie tylko je zżyć, ale również sprawić, by kolejnego ranka apoolossa był nieco bardziej rozluźniony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz