DZIENNIK: 16 października 2016r

Data i czas: 16 października 2016r
Autor: Podkowa

Z powodów finansowych Rancho musiało na razie skupić się na zarobku. 
Efrafa została przynajmniej na razie oddana do Esmeraldy, Blackberry oficjalnie przeszedł na reiningową emeryturę, zaś pozostałe konie pracowały głównie w rekreacji, wożąc gości po górach. Jakoś to szło - konie wprawdzie nie były tak perfekcyjnie wytrenowane jak rok temu, ale takie spokojne, sielskie życie zarówno mi jak i Szymkowi w miarę odpowiadało. Stado składające się z siedmiu koni, w tym pięciu jeżdżonych pod siodłem było łatwe do ogarnięcia dla czwórki osób, a gości i małych imprez mieliśmy wystarczająco, by jakkolwiek się utrzymać. 
Oczywiście, nie mogło w stajni zabraknąć Smoka, który był ulubieńcem wszystkich gości i niemal zawsze jeździł z nami w tereny.
Akurat wracałam z wycieczki z trójką turystów. Ja siedziałam na Doonie, który mimo usilnych treningów cały czas nie nadawał się dla rekreantów, na Tropce siedziała piętnastolatka, która podobno już gdzieś kiedyś jeździła i choć zachowywała spokój w trakcie jazdy to jakoś tego nie widziałam, zaś na Blacku i Arte siedziała młoda para, Tomek i Agnieszka, którzy przyjechali do nas po swoim ślubie. Konie szły spokojnie, dość znużone kolejnym nudnym spacerkiem.
Po dobiciu do stajni zwierzęta szybko zostały rozsiodłane, nastolatka pożegnana, a moi goście ruszyli na obiad. Ja jednak nie mogłam sobie pozwolić teraz na przerwę. Odprowadziłam Arte na pastwisko, na którym pasł się z Aaronem i uznałam, że muszę ruszyć kopytnego i wziąć go choćby na lonże. Niby cały czas był na sprzedaż, ale kupca brakowało... trzeba będzie bardziej się postarać. Ogier w rekreacyjnej stajni to nie był dobry pomysł, a szkoda było mi go kastrować.
- Chodź - mruknęłam, zapinając uwiąz do jego kantata. 
Koń szedł ze mną spokojnie aż do stajni, gdzie tylko sprawdziłam mu kopyta. Był w miarę czysty, dlatego nawet nie sięgałam po szczotki. Zapięłam cudaka na lonże i ruszyliśmy na ujeżdżalnie.
Byłam zmęczona, dlatego bądź co bądź zabrałam się do pracy z nim od niechcenia. Gdy znaleźliśmy się na ujeżdżalni kazałam mu iść stępem wokół siebie. Początkowo nie byłam zupełnie skupiona - dopiero, gdy zauważyłam, że koń wyraźnie wyczekuje na jakiś konkretny sygnał z mojej strony, cmoknęłam i delikatnie ruszyłam batem prosząc go, by wyrównał stępa. 
Po stępie poprosiłam go o chwilę w kłusie, co uczynił bez większych oporów. Ba, przeciwnie, wydawał się zadowolony z tego, że ktoś z nim pracuje: bądź co bądź najbardziej użytkowana była Tropka z Blackiem, zaś Aaron raczej był odstawiany na bok jako potencjalnie niebezpieczny dla klienta ogier. 
Tinker szedł równym kłusem, nie przyśpieszając bez mojego sygnału. Po chwili rozgrzewki wpadłam na pomysł, by poprowadzić go przez belki rozłożone pod wczorajszy trening na ujeżdżalni z Arte. Ogier grzecznie przez nie przeszedł ani razu nie dotykając ich kopytem. 
Pochwaliłam go, pozwalając mu na chwilę zwolnić do stępa.
Pracowaliśmy razem jeszcze przez około dwudziestu minut. Gdy kazałam mu zagalopować, Aaron o dziwo nieco się rozpędził i musiałam go strofować, jednak gdy stracił nadmiar energii znów szedł spokojnie, czekając tylko na jakiś sygnał z mojej strony.
Jeszcze kilkukrotnie przeprowadzałam go przez belki, a na koniec, po rozstępowaniu przeszliśmy razem przez mostek, co nie sprawiło tinkerowi żadnego problemu. W miarę zadowolona uznałam, że czas odprowadzić go na pastwisko - w końcu Arte stał na nim sam, a dobrze wiedziałam, że ta dwójka nie bardzo lubi się rozdzielać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz