DZIENNIK: Przyjazd kl. Outlaw Run

Data i czas: 11 kwietnia 2015r, cały dzień
Autor: Podkowa

Dziś wielki dzień, a jak! Jedna z moich dwóch młodych klaczek została już odstawiona od matki i mogłam zabierać ją na rancho. Dlatego też już o dziesiątej byłam w Apple Garden Stud, aby odebrać dzieciaka. Klaczkę widziałam, jak miała ledwie miesiąc, będąc po drodze u Anderii, dlatego teraz, gdy stałam z jej hodowczynią, patrząc na nią, zamkniętą na pastwisku z jakimś innym koniem, nie mogłam się nadziwić. Dzieciak dalej był dzieciakiem, jednak nieźle wyrósł. Kasztanka miała na prawdę śliczną budowę, a odmianka na jej pyszczku była aż nadto urocza. Gdy Ronni zauważyła Andreę, podniosła łeb. Przez chwilę jakby myślała, czy dalej jeść trawę, czy podejść do płotu, ostatecznie jednak wybrała drugą opcję.
- No, przylepo, jak tam? Do domu jedziesz, wiesz? - powiedziała Andrea, głaszcząc źrebaka po głowię. Patrzyłam na małą z uśmiechem,
- Oho, jedziesz - potwierdziłam i gdy dziewczyna odsunęła się od klaczki, podałam jej rękę do powąchania. Ronni zareagowała na to parsknięciem, co uznałam, za akceptacje, dlatego pozwoliłam sobie ją pogłaskać. Nie miała nic przeciwko.
- Dobra, bierzmy ją - ogłosiła Andrea.
Jakiś czas później szłyśmy przed stajnie, aby przygotować klaczkę do drogi. Andrea uznała, że sama mam poprowadzić sobie dzieciaka na uwiązie, dlatego to ja musiałam męczyć się z klaczką, która ni to szła, ni to biegła, co jakiś czas po prostu wyrywając się do przodu. Huh, ponoć uczyła się już tego, jednak... jak na razie, nie nauczyła do końca. Ale spokojnie, z wiekiem się ogarnie. No, przynajmniej taką miałam nadzieję.
Gdy założyłyśmy dzieciakowi ochraniacze, wpakowałyśmy ją do koniowozu. Była już tego uczona, podróżując wraz z matką na niewielkie dystanse, dlatego miałam nadzieję, że nie zestresuje mi się zbytnio podczas drogi. Ronni weszła bez problemu, a ja, po szybkim pożegnaniu z Andreą, odjechałam.

Już w stajni, po wyprowadzeniu klaczka była nieco zesztywniała - stąpała ostrożnie, rozglądając się na boki, jakby szukając mamy, albo Andreii. Nie było ich jednak wokół, co wcale nie poprawiało Ronni nastroju. Postanowiłam więc wprowadzić ją do przygotowanego dlań boksu, aby mogła się trochę rozluźnić i odpocząć w ciszy, chwilę później wprowadzając do środka Doona, aby nie musiała stać zupełnie sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz