Jeździec: ---
Trener: Podkowa
Typ treningu: praca z ziemi
Data, czas i miejsce: 1 stycznia 2015, 16:00-16:30
Z racji świąt konie miały spory zastój w pracy, a że podłoże wcale nie sprzyjało treningom, jakoś nam się do tego szczególnie nie paliło. Postanowiłam jednak wziąć Arte na lonże - wprawdzie było już ciemno, jednak nasz lonżownik był oświetlony, a on chyba najdłużej ze wszystkich naszych koni był odstawiony od pracy.
Muszę przyznać, że zdecydowanie zmienił się na plus od dnia przyjazdu na Rancho. Choć dalej dość łatwo się płoszył, nie był już tak zestresowany i wiecznie spięty. Konie o szesnastej stały już w boksach - pogoda nie dopisywała, a z racji tego, że wszędzie panował mrok, trudno ściągało się je z pastwisk. Szymka, z racji Sylwestra, którego i tak i tak spędził ze mną w Homestead i teraz zasłużenie odpoczywał nie było dziś na rancho, dlatego musiałam ogarniać wszystko sama.
Wyszłam z domu, kierując się ku stajni, w którym powitał mnie Doon, wystawiający pysk zza drzwiczek boksu.
- Cześć kolego - rzuciłam w jego stronę, idąc ku boksom, w których stała nasza piątka zwierzaków.
Na dźwięk mojego głosu pysk pokazała również Tropka, która jak zwykle z resztą wyglądała niezwykle uroczo, szczególnie, że go grzywki przyczepił jej się kawałek słomy. Spojrzała na mnie, parsknęła, a gdy zauważyła, że idę w stronę siodlarni, a nie jej, wycofała się do środka, po drodze zaczepiając zajętego wcinaniem siana Blacka.
Będąc w siodlarni, do której zmierzałam, wzięłam szczotki oraz lonże, po czym wróciłam na główny korytarz, od razu kierując się w stronę boksu Arte. Wałaszek stał w boksie pomiędzy Tropką i Blackiem, a Efrafą - jedynie Doon patrzył na nich z na przeciwka, jednak chyba nie sprawiało mu to większej różnicy. Hucułka również właśnie skubała siano, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.
Arte, gdy tylko weszłam do boksu, podniósł łeb - właśnie przysypiał i ta opadła mu nieco w dół. Ha, ten dzieciak nawet nie zwrócił uwagi na to, że weszłam do stajni. Pogłaskałam go, po czym zaczęłam go czyścić. Miałam trochę do roboty, jako, że szczególnie nogi miał oblepione błotem. Czyszcząc go, przeszło mi przez myśl, że dobrze, że mieszkamy na takim odludziu - nigdy nie słychać u nas petard, lub prawie ich nie słychać, dzięki czemu takie zwierzaki, jak Arte, nie muszą stresować się w Sylwestra.
Gdy Arte został przeze mnie dokładnie wyczyszczony, zapięłam mu lonże i ruszyliśmy na round pen.
Nie miałam zamiaru robić z wałachem nie wiadomo czego, a jedynie nieco rozruszać jego mięśnie, dlatego gdy już znaleźliśmy się na miejscu, a ja zapaliłam światło i wprowadziłam wałacha na lonżownik, od razu kazałam mu iść stępa. Szedł dość żywiołowo, wyraźnie chętny do pracy. Nie był w żadnym razie spięty, jego głowa była bezustannie opuszczona - oj tak, zdecydowanie byłam zadowolona z jego zmiany. Pozwoliłam mu kilka minut pochodzić w stepie po czym poprosiłam go o kłus. Haflinger nawet się nie zawahał i ruszył raźnym, wręcz radosnym kłusem. Wprawdzie pierwsze co, podniósł łeb i zaczął rozglądać się, jakby chciał spytać się otoczenie: i kto tu teraz jest najpiękniejszy, co? jednak po niecałym okrążeniu znów wrócił do typowo westernowej pozycji, z pięknie opuszczoną głową. Po kilku okrążeniach pobawiliśmy się w zmiany chodów, które wychodziły mu na prawdę dobrze, aby w końcu przejść na dwa okrążenia w galop. Arte zareagował natychmiast, za co został pochwalony.
Po chwili biegu, poprosiłam go o przejście do kłusa, a następnie - stępa. Gdy nieco odpoczął po ćwiczeniach zatrzymałam go i delikatnie poprosiłam o cofanie ze stój. Arte cofnął się z minimalnym wahaniem, pochwaliłam go jednak za wykonane ćwiczenie i rozstępowałam.
Wracając, co chwilę głaskałam haflingera, zadowolona z tego, że jest w naszej stajni: podobało mi się to, że miałam u siebie tak uzdolnione konie, jednocześnie niekoniecznie typowych, westernowych ras. Efrafa jest przecudownym kucykiem, jeszcze na dodatek hucułem, a wygrywała przecież nie raz z dużymi końmi, Tropka jest tak uroczym koniem, że topi serca większości ludzi, którzy nas odwiedzają, a i w sporcie nie radzi sobie źle, Doon to appaloosa, a przecież to nie tak znana u nas rasa, zaś Black... no, Black to typowy. klasyczny westernowiec - przynajmniej dla tych, którzy go nie znają. No i Arte... haflinger, który jak na razie całkiem nieźle radzi sobie w trailu i pleasure, mimo, że koń z taką przeszłością nie powinien jeszcze długo startować w zawodach. Oj tak, byłam z niego dumna. Szkoda tylko, że nie trafił od razu do mnie... chociaż... na pewno satysfakcja w pracy z nim byłaby o wiele mniejsza, gdybym dostała go jako surowego malca, a nie konia po przejściach.
W stajni schowałam Arte do boksu, przez chwilę go głaszcząc, po czym weszłam do boksu moich dwóch ukochanych pieszczochów - Blacka i Tropki - aby spędzić trochę czasu na mizianiu tej pary, co szczególnie młoda przyjęła z wielką radością.
Arte, gdy tylko weszłam do boksu, podniósł łeb - właśnie przysypiał i ta opadła mu nieco w dół. Ha, ten dzieciak nawet nie zwrócił uwagi na to, że weszłam do stajni. Pogłaskałam go, po czym zaczęłam go czyścić. Miałam trochę do roboty, jako, że szczególnie nogi miał oblepione błotem. Czyszcząc go, przeszło mi przez myśl, że dobrze, że mieszkamy na takim odludziu - nigdy nie słychać u nas petard, lub prawie ich nie słychać, dzięki czemu takie zwierzaki, jak Arte, nie muszą stresować się w Sylwestra.
Gdy Arte został przeze mnie dokładnie wyczyszczony, zapięłam mu lonże i ruszyliśmy na round pen.
Nie miałam zamiaru robić z wałachem nie wiadomo czego, a jedynie nieco rozruszać jego mięśnie, dlatego gdy już znaleźliśmy się na miejscu, a ja zapaliłam światło i wprowadziłam wałacha na lonżownik, od razu kazałam mu iść stępa. Szedł dość żywiołowo, wyraźnie chętny do pracy. Nie był w żadnym razie spięty, jego głowa była bezustannie opuszczona - oj tak, zdecydowanie byłam zadowolona z jego zmiany. Pozwoliłam mu kilka minut pochodzić w stepie po czym poprosiłam go o kłus. Haflinger nawet się nie zawahał i ruszył raźnym, wręcz radosnym kłusem. Wprawdzie pierwsze co, podniósł łeb i zaczął rozglądać się, jakby chciał spytać się otoczenie: i kto tu teraz jest najpiękniejszy, co? jednak po niecałym okrążeniu znów wrócił do typowo westernowej pozycji, z pięknie opuszczoną głową. Po kilku okrążeniach pobawiliśmy się w zmiany chodów, które wychodziły mu na prawdę dobrze, aby w końcu przejść na dwa okrążenia w galop. Arte zareagował natychmiast, za co został pochwalony.
Po chwili biegu, poprosiłam go o przejście do kłusa, a następnie - stępa. Gdy nieco odpoczął po ćwiczeniach zatrzymałam go i delikatnie poprosiłam o cofanie ze stój. Arte cofnął się z minimalnym wahaniem, pochwaliłam go jednak za wykonane ćwiczenie i rozstępowałam.
Wracając, co chwilę głaskałam haflingera, zadowolona z tego, że jest w naszej stajni: podobało mi się to, że miałam u siebie tak uzdolnione konie, jednocześnie niekoniecznie typowych, westernowych ras. Efrafa jest przecudownym kucykiem, jeszcze na dodatek hucułem, a wygrywała przecież nie raz z dużymi końmi, Tropka jest tak uroczym koniem, że topi serca większości ludzi, którzy nas odwiedzają, a i w sporcie nie radzi sobie źle, Doon to appaloosa, a przecież to nie tak znana u nas rasa, zaś Black... no, Black to typowy. klasyczny westernowiec - przynajmniej dla tych, którzy go nie znają. No i Arte... haflinger, który jak na razie całkiem nieźle radzi sobie w trailu i pleasure, mimo, że koń z taką przeszłością nie powinien jeszcze długo startować w zawodach. Oj tak, byłam z niego dumna. Szkoda tylko, że nie trafił od razu do mnie... chociaż... na pewno satysfakcja w pracy z nim byłaby o wiele mniejsza, gdybym dostała go jako surowego malca, a nie konia po przejściach.
W stajni schowałam Arte do boksu, przez chwilę go głaszcząc, po czym weszłam do boksu moich dwóch ukochanych pieszczochów - Blacka i Tropki - aby spędzić trochę czasu na mizianiu tej pary, co szczególnie młoda przyjęła z wielką radością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz