Plan działania:
- Karmienie koni - 6:30
- Śniadanie - 7:30
- Teren z uczestnikami Hubertusa - 9:00-13:00
- Ostateczne pakowanie się - 14:00
- Rozjazd - 15:00-17:00
Zastęp podczas terenu:
- Podkowa & wał. Blackberry
- Ruska & kl. Sheila
- Delicja & kl. Age of Army
- Andrea Phillips & kl. Yen Gotta Run
- Mila & kl. Revia
- Esmeralda & wał. Bueno Star
- Daniel (Dan) Hussian & kl. Last Night on Earth
- Elvia Savange & kl. Let’s Kill Tonight
- Szymon & kl. Tropical Honey
Gdy wróciliśmy do pensjonatu okazało się, że wszyscy już wstali z łóżek i większość krząta się wokół to idąc do cudzego pokoju, to plotkując i śmiejąc się na korytarzu, Delicja i Dan siedzieli razem w kuchni czekając na śniadanie, zaś Elvia rozmawiała z moją mamą przy schodach. Mmm.. jak tu dawno nie było tyle życia. Jak najbardziej byłam z tego zadowolona. Lubiłam patrzeć, jak na Ranchu coś się dzieje... a jeśli to było przy tym coś tak pełnego pozytywnej energii jak teraz... już w ogóle! Zdecydowanie mogłoby być tak cały czas. Gdy rzuciłam spojrzenie Szymonowi i zauważyłam, że jest jak i ja uśmiechnięty od ucha do ucha zauważyłam, że u mu taki stan rzeczy odpowiada.
- ŚNIADANIE! - usłyszałam w pewnej chwili krzyk ojca dobierający z korytarza przy jadalni - Zapraszam wszystkich!
Drugi raz powtarzać nie musiał - wszyscy byli wygłodniali, mimo, że bawili się do późna... i szczerze mówiąc, mimo szampańskich humorów wyraźnie byli padnięci: Esmeralda miała ogromne wory pod oczami, Rusa chwilami traciła orientacje w tym co się dzieje, zaś Andrea bardzo często uciekała myślami w jakieś inne miejsce, jeśli tylko nie była zajęta rozmową. Ale wszyscy chcieli teren... więc trzeba było wstać na tyle wcześnie, aby mogli wyjechać do domów o w miarę przyzwoitej porze.
- Podkowa, wyjeżdżamy o której? - spytała się mnie Delicja, gdy już wszyscy zabraliśmy się do jedzenia.
- Koło dziewiątej chyba.
- A długi teren? Jaka trasa? - dopytywała sie Mila
- Pogoda jest całkiem ładna - odezwał się przede mną Szymon - więc... chyba trochę galopów nas czeka, co?
- Nie zapędzaj się człowieku... konie po wczoraj są zmęczone trochę na pewno... Pojedziemy sobie na jakieś cztery godziny chyba, głównie stępo-kłus, aby zwierząt nie skrzywdzić przypadkiem... ale chyba warto, bo trasa nie dość, że w miarę prosta, to jeszcze widokowa. Serio, jak ktoś ma niech weźmie aparat. Rzadko tam jeżdżę, ale jak już jestem... okolica zachwyca ogólnie.
- Zatrzymujemy się w jakimś schronisku? - tym razem pytała się Esmeralda
- Taaak, ale na jakieś pół godziny maksymalnie... nie mamy na tyle czasu, by tam przesiadywać.
Przy śniadaniu siedzieliśmy razem dość długo: dopiero jakieś piętnaście po ósmej zaczęliśmy się zbierać. Gdy w końcu odeszłam od stołu i szybko przebrałam, pędem poleciałam do stajni pilnować wszystkiego.
- Jedziesz na Tropce? - spytałam Szymona, mijając go w drzwiach
- Taak, jasne - przytaknął.
Ogarnięcie koni zabrało wszystkim dobre pół godziny, jako, że przy okazji każdy z każdym rozmawiał na przeróżne tematy. W końcu jednak wszystkie dziewięć koni stało przed stajnią tuż przy swoich jeźdźcach w równym rządku.
- Okey... trzeba by ustalić zastęp... Najpierw ja, potem pojedzie Ruska z Sheilą... potem Age of Army, Yen, Revia... hmm... Bueno, za nim Last Night i Let's Kill: nie chce ich rozdzielać, by ich nie stresować, i tak są w średnim stanie... na końcu Szymon, przypilnujesz, aby się nikt nie rozjeżdżał i nie zgubił, OK?
W końcu ruszyliśmy. Gdy Rancho zniknęło za lasem, my wjechaliśmy w kamienistą ścieżkę prowadzącą pod lekką górkę. Otaczające nas drzewa sprawiły, że kilka koni - w tym Revia oraz Last - wyraźnie poczuła się niepewnie. Widziałam, jak stawały, nie chcąc iść do przodu i kuląc uszy. Im jednak jechaliśmy dłużej, tym bardziej wszystkie konie się rozluźniały. Wyraźnie udzielił się im spokój innych koni, przyzwyczajonych do takich wyjazdów.
Po jakimś czasie teren zaczynał wspinać się jeszcze mocniej, jednak podłoże było na tyle dobre, że mogliśmy zakłusować. Nie jechałyśmy długo w tym chodzie, jako, że bardzo szybko trafiliśmy na na prawdę ładny widok - pierwszy z wielu, jakie miało nam być dane tego dnia oglądać.
- Ejj, zróbmy sobie może zdjęcie na tym tle czy coś! - usłyszałam krzyk Ruski przedzierający się przez gąszcz rozmów. Po samym tonie głosu rozpoznałam, że jest uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Będą ładniejsze, uwierz mi. A lepiej nie stawajmy za każdym razem gdy zobaczymy coś ładnego, bo nie przejedziemy trasy.
- Podkowa, daj spokój, najwyżej potem na tych ładniejszych nie będziemy potem stawać! - usłyszałam głos Szymona z końca zastępu, najwyraźniej próbującego się ze mną drażnić.
Kilka uczestników jednak go poparło... i ostatecznie zatrzymaliśmy konie aby zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.
Na całe szczęście poszło w miarę szybko, dzięki czemu już po jakiś siedmiu minutach znów jechaliśmy kłusem. Po chwili piękne widoki znikły i znów znaleźliśmy się w gęstym lesie. Nie trwało to jednak długo, jako, że po kolejnych dziesięciu minutach znaleźliśmy się na przepięknej łące, z szerokim szlakiem usłanym bardzo komfortowym dla koni podłożem. Zza odległego lasu wyłaniały się piękne widoki, zaś ja poczułam, że Black poczuł napływ energii - wprawdzie nie wyrywał się, jednak na widok otwartej przestrzeni podniósł łeb i postawił prosto uszy, minimalnie przyśpieszając. Zaśmiałam się.
- To co, kawałek galopu? - powiedziałam donośnym głosem, odwracając się.
Wszyscy wyrazili aprobatę, dlatego też pozwoliłam Czarnemu zagalopować. Wystrzelił jak z procy, co nieco mnie zdziwiło, biorąc pod uwagę fakt, że na prawdę rzadko właśnie tak się zachowywał. Chyba nawet po chwili spróbował wierzgnąć, co mu jednak nie za bardzo wyszło.
Gdy się na chwilę odwróciłam, widziałam, że konie za mną również bez problemu przeszły do szybszego chodu, podniecone ogromną przestrzenią. Nawet te, które wcześniej się trochę wycofywały, teraz nabrały werwy,ale mimo to, wszystkie konie zdawały się być w miarę możliwości opanowane.
Po kilkunastu sekundach usłyszałam jednak czyiś krzyk i gdy odwróciłam się, że wyścigowa Revia poczuła jednak trochę za dużo energii... i rywalizacji, wymykając się spod kontroli Mili i skręcając w prawo, tym samym wbiegając na łąkę, wyprzedzając część koni i... sprawiając, że Bueno Esmeraldy również zboczył z trasy. Tej jednak udało się swojego wierzchowca szybko opanować, jako, że najzwyczajniej w świecie po prostu poszedł za koniem przed nim. Z Revią było jednak trochę gorzej, jako, że klacz przegalopowała jeszcze spory kawałek po nierównej nawierzchni, wyprzedzając po drodze Yen i Army. Pozostałe konie również zrobiły się nieco nerwowe. Nawet Blacka musiałam mocniej przytrzymać, aby nie zaczął mi się wyrywać.
- Kłusem! - zarządziłam, spowalniając wałacha. Konie za mną po chwili rzeczywiście przeszły do wolniejszego chodu. Widziałam, że i Mili udało się na całe szczęście wyścigowca uspokoić. Prowadziła ją stępem, na bardzo krótkiej wodzy spory kawałek od nas.
Ostatecznie my też zwolniliśmy do stępa. Ech... Revia wydawała mi się na prawdę spokojnym koniem. Chyba jednak biegnąc po prostej, wśród innych koni... poczuła się trochę jak na torze wyścigowym robiąc po prostu to, czego zawsze jej uczono.
Mila wjechała po chwili na ścieżkę, zatrzymując klacz. Ja także dałam znać zastępowi, aby się zatrzymał.
- Nic jej nie jest? - spytała się przede mną Ruska, jadąca tuż za mną.
Właścicielka Revi właśnie zeskakiwała z grzbietu konia, aby ją obejrzeć. Również zsiadłam z Blacka, zostawiając go, jak zwykle w takich sytuacjach luzem - był już zupełnie spokojny, a ja nie sądziłam, aby miał ochotę uciec ze stada.
- Wygląda na to, że nie... - powiedziała Mila, nim jeszcze podeszłam do klaczy.
- Daj, zerknę na nią... niby mam te weterynaryjne papiery...
Szybko potwierdziłam słowa Mili. Revia była cała i zdrowa, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, aby było inaczej. Miała sporo szczęścia, że nie wpadła kopytem do jakiejś dziury... bo to mogłoby skończyć się na prawdę tragicznie.
- Tylko na wszelki wypadek poobserwuj ją przez najbliższy czas... - powiedziałam - Mogła nadwyrężyć sobie mięśnie, czy coś, a teraz po prostu tego nie widać. Dobra, skoro wszystko gra, to jedziemy.
Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy, coraz to bardziej zbliżając się do pastwiska. Nie próbowałam już galopów, nie chcąc, aby sytuacja się powtórzyła. Trasa jednak minęła nam dość szybko jadąc stępo-kłusem i podziwiając otaczające nas góry, które zaczęły co chwilę - tak jak zapowiadałam - zachwycać nas swoim urokiem. W końcu dotarliśmy do schroniska, bez większych przygód. Mimo spokojnego tempa konie były dość mocno spocone - ciężar siodeł oraz marsz niemal cały czas pod górkę zrobił swoje.
Schronisko znajdowało się w na prawdę cudnym miejscu. Prowadziła do niego stroma, kamienista ścieżka, wiodąca przez las. Ono jednak znajdowało się na niewielkiej łączce, na której co chwilę ułożone były duże kamienie. Kawałek wyżej znajdował się punkt widokowy.
Zostawiliśmy konie i poszliśmy na moment odpocząć. Właściciel schroniska został wcześniej uprzedzony o naszym przybyciu, dlatego też przygotował dla nas na prawdę dobry posiłek: wprawdzie na obiad było jeszcze trochę wcześnie, ale chyba ta forma najbardziej wszystkim odpowiadała. Trzeba było naładować trochę energii!
Jak zapowiadałam, po około trzydziestu minutach ruszyliśmy w drogę powrotną. Konie zdążyły nieco odsapnąć, napić się wody oraz skubnąć trawy, jednak wyraźnie nie były już tak pełne energii, jak na początku, gdy dopiero wyjeżdżaliśmy. Oj, wczorajszy hubertus zrobił swoje. Podejrzewałam, że niektóre mogą mieć problem z obolałymi mięśniami... W końcu chyba tylko Esmeralda mieszkała w górach, pozostali jeźdźcy jak i wierzchowce nie mogły pozwolić sobie na takie codzienne treningi.
Powrót odbył się już bez większych komplikacji. Trafiło nam się kilka fajnych ścieżek do galopu, jednak wszystkie zgodziłyśmy się, że nie możemy ryzykować: Revia, czy inny koń znów mógł ponieść, a dodatkowo na prawdę lepiej było nie przemęczać koni, w większości będącymi przecież w ciągłym sportowym treningu. Włącznie z Blackiem.
Chyba w najlepszym stanie była dalej podniecona wszystkim Tropka, jednak klacz najzwyczajniej w świecie wczoraj nie brała udziału w Hubertusie... dlatego nie była zmęczona wczorajszą gonitwą.
W każdym razie powrót zdawał się być o wiele szybszy, niżeli podróż do schroniska... i nader szybko okazało się, że nie zostało nam już zbyt wiele wspólnego czasu. Po zapakowaniu koni i pożegnaniach wszyscy zaczęli powoli się zbierać. Jako ostatnia wyjechała od nas Elvia z Danem, który zagadał się trochę z Szymonem... i za nic nie mieli ochoty rozmowy kończyć.
Gdy zostaliśmy już na Rancho zupełnie sami... cóż, pierwsze, co zrobiliśmy to ruszyliśmy do łóżek: dwa strasznie miłe... lecz męczące dni zrobiły swoje.
- Okey... trzeba by ustalić zastęp... Najpierw ja, potem pojedzie Ruska z Sheilą... potem Age of Army, Yen, Revia... hmm... Bueno, za nim Last Night i Let's Kill: nie chce ich rozdzielać, by ich nie stresować, i tak są w średnim stanie... na końcu Szymon, przypilnujesz, aby się nikt nie rozjeżdżał i nie zgubił, OK?
W końcu ruszyliśmy. Gdy Rancho zniknęło za lasem, my wjechaliśmy w kamienistą ścieżkę prowadzącą pod lekką górkę. Otaczające nas drzewa sprawiły, że kilka koni - w tym Revia oraz Last - wyraźnie poczuła się niepewnie. Widziałam, jak stawały, nie chcąc iść do przodu i kuląc uszy. Im jednak jechaliśmy dłużej, tym bardziej wszystkie konie się rozluźniały. Wyraźnie udzielił się im spokój innych koni, przyzwyczajonych do takich wyjazdów.
Po jakimś czasie teren zaczynał wspinać się jeszcze mocniej, jednak podłoże było na tyle dobre, że mogliśmy zakłusować. Nie jechałyśmy długo w tym chodzie, jako, że bardzo szybko trafiliśmy na na prawdę ładny widok - pierwszy z wielu, jakie miało nam być dane tego dnia oglądać.
- Ejj, zróbmy sobie może zdjęcie na tym tle czy coś! - usłyszałam krzyk Ruski przedzierający się przez gąszcz rozmów. Po samym tonie głosu rozpoznałam, że jest uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Będą ładniejsze, uwierz mi. A lepiej nie stawajmy za każdym razem gdy zobaczymy coś ładnego, bo nie przejedziemy trasy.
- Podkowa, daj spokój, najwyżej potem na tych ładniejszych nie będziemy potem stawać! - usłyszałam głos Szymona z końca zastępu, najwyraźniej próbującego się ze mną drażnić.
Kilka uczestników jednak go poparło... i ostatecznie zatrzymaliśmy konie aby zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.
Na całe szczęście poszło w miarę szybko, dzięki czemu już po jakiś siedmiu minutach znów jechaliśmy kłusem. Po chwili piękne widoki znikły i znów znaleźliśmy się w gęstym lesie. Nie trwało to jednak długo, jako, że po kolejnych dziesięciu minutach znaleźliśmy się na przepięknej łące, z szerokim szlakiem usłanym bardzo komfortowym dla koni podłożem. Zza odległego lasu wyłaniały się piękne widoki, zaś ja poczułam, że Black poczuł napływ energii - wprawdzie nie wyrywał się, jednak na widok otwartej przestrzeni podniósł łeb i postawił prosto uszy, minimalnie przyśpieszając. Zaśmiałam się.
- To co, kawałek galopu? - powiedziałam donośnym głosem, odwracając się.
Wszyscy wyrazili aprobatę, dlatego też pozwoliłam Czarnemu zagalopować. Wystrzelił jak z procy, co nieco mnie zdziwiło, biorąc pod uwagę fakt, że na prawdę rzadko właśnie tak się zachowywał. Chyba nawet po chwili spróbował wierzgnąć, co mu jednak nie za bardzo wyszło.
Gdy się na chwilę odwróciłam, widziałam, że konie za mną również bez problemu przeszły do szybszego chodu, podniecone ogromną przestrzenią. Nawet te, które wcześniej się trochę wycofywały, teraz nabrały werwy,ale mimo to, wszystkie konie zdawały się być w miarę możliwości opanowane.
Po kilkunastu sekundach usłyszałam jednak czyiś krzyk i gdy odwróciłam się, że wyścigowa Revia poczuła jednak trochę za dużo energii... i rywalizacji, wymykając się spod kontroli Mili i skręcając w prawo, tym samym wbiegając na łąkę, wyprzedzając część koni i... sprawiając, że Bueno Esmeraldy również zboczył z trasy. Tej jednak udało się swojego wierzchowca szybko opanować, jako, że najzwyczajniej w świecie po prostu poszedł za koniem przed nim. Z Revią było jednak trochę gorzej, jako, że klacz przegalopowała jeszcze spory kawałek po nierównej nawierzchni, wyprzedzając po drodze Yen i Army. Pozostałe konie również zrobiły się nieco nerwowe. Nawet Blacka musiałam mocniej przytrzymać, aby nie zaczął mi się wyrywać.
- Kłusem! - zarządziłam, spowalniając wałacha. Konie za mną po chwili rzeczywiście przeszły do wolniejszego chodu. Widziałam, że i Mili udało się na całe szczęście wyścigowca uspokoić. Prowadziła ją stępem, na bardzo krótkiej wodzy spory kawałek od nas.
Ostatecznie my też zwolniliśmy do stępa. Ech... Revia wydawała mi się na prawdę spokojnym koniem. Chyba jednak biegnąc po prostej, wśród innych koni... poczuła się trochę jak na torze wyścigowym robiąc po prostu to, czego zawsze jej uczono.
Mila wjechała po chwili na ścieżkę, zatrzymując klacz. Ja także dałam znać zastępowi, aby się zatrzymał.
- Nic jej nie jest? - spytała się przede mną Ruska, jadąca tuż za mną.
Właścicielka Revi właśnie zeskakiwała z grzbietu konia, aby ją obejrzeć. Również zsiadłam z Blacka, zostawiając go, jak zwykle w takich sytuacjach luzem - był już zupełnie spokojny, a ja nie sądziłam, aby miał ochotę uciec ze stada.
- Wygląda na to, że nie... - powiedziała Mila, nim jeszcze podeszłam do klaczy.
- Daj, zerknę na nią... niby mam te weterynaryjne papiery...
Szybko potwierdziłam słowa Mili. Revia była cała i zdrowa, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, aby było inaczej. Miała sporo szczęścia, że nie wpadła kopytem do jakiejś dziury... bo to mogłoby skończyć się na prawdę tragicznie.
- Tylko na wszelki wypadek poobserwuj ją przez najbliższy czas... - powiedziałam - Mogła nadwyrężyć sobie mięśnie, czy coś, a teraz po prostu tego nie widać. Dobra, skoro wszystko gra, to jedziemy.
Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy, coraz to bardziej zbliżając się do pastwiska. Nie próbowałam już galopów, nie chcąc, aby sytuacja się powtórzyła. Trasa jednak minęła nam dość szybko jadąc stępo-kłusem i podziwiając otaczające nas góry, które zaczęły co chwilę - tak jak zapowiadałam - zachwycać nas swoim urokiem. W końcu dotarliśmy do schroniska, bez większych przygód. Mimo spokojnego tempa konie były dość mocno spocone - ciężar siodeł oraz marsz niemal cały czas pod górkę zrobił swoje.
Schronisko znajdowało się w na prawdę cudnym miejscu. Prowadziła do niego stroma, kamienista ścieżka, wiodąca przez las. Ono jednak znajdowało się na niewielkiej łączce, na której co chwilę ułożone były duże kamienie. Kawałek wyżej znajdował się punkt widokowy.
Zostawiliśmy konie i poszliśmy na moment odpocząć. Właściciel schroniska został wcześniej uprzedzony o naszym przybyciu, dlatego też przygotował dla nas na prawdę dobry posiłek: wprawdzie na obiad było jeszcze trochę wcześnie, ale chyba ta forma najbardziej wszystkim odpowiadała. Trzeba było naładować trochę energii!
Jak zapowiadałam, po około trzydziestu minutach ruszyliśmy w drogę powrotną. Konie zdążyły nieco odsapnąć, napić się wody oraz skubnąć trawy, jednak wyraźnie nie były już tak pełne energii, jak na początku, gdy dopiero wyjeżdżaliśmy. Oj, wczorajszy hubertus zrobił swoje. Podejrzewałam, że niektóre mogą mieć problem z obolałymi mięśniami... W końcu chyba tylko Esmeralda mieszkała w górach, pozostali jeźdźcy jak i wierzchowce nie mogły pozwolić sobie na takie codzienne treningi.
Powrót odbył się już bez większych komplikacji. Trafiło nam się kilka fajnych ścieżek do galopu, jednak wszystkie zgodziłyśmy się, że nie możemy ryzykować: Revia, czy inny koń znów mógł ponieść, a dodatkowo na prawdę lepiej było nie przemęczać koni, w większości będącymi przecież w ciągłym sportowym treningu. Włącznie z Blackiem.
Chyba w najlepszym stanie była dalej podniecona wszystkim Tropka, jednak klacz najzwyczajniej w świecie wczoraj nie brała udziału w Hubertusie... dlatego nie była zmęczona wczorajszą gonitwą.
W każdym razie powrót zdawał się być o wiele szybszy, niżeli podróż do schroniska... i nader szybko okazało się, że nie zostało nam już zbyt wiele wspólnego czasu. Po zapakowaniu koni i pożegnaniach wszyscy zaczęli powoli się zbierać. Jako ostatnia wyjechała od nas Elvia z Danem, który zagadał się trochę z Szymonem... i za nic nie mieli ochoty rozmowy kończyć.
Gdy zostaliśmy już na Rancho zupełnie sami... cóż, pierwsze, co zrobiliśmy to ruszyliśmy do łóżek: dwa strasznie miłe... lecz męczące dni zrobiły swoje.
Wybaczycie krótką końcówkę? Gdybym nie skracała chyba za tydzień bym tego nie skończyła, a powoli zaczynało mi się robić wręcz niedobrze, gdy widziałam ten niedokończony szkic...
Tak coś sądziłam że Revcia coś wywinie ;D Wybaczcie wszyscy za ten brak galopu, ale po prostu tak to jest z wyścigowcami :/
OdpowiedzUsuńI tak nie miało być do zbyt dużo ;p
UsuńSkomentuję wszystko pod tym postem... ;D
OdpowiedzUsuńHubertus się udał, bardzo dziękujemy za świetną organizację i gratuluję zwyciężczyni. :)
A co do terenu to jestem równie zadowolona. No i tak, mam słabość do ładnych widoczków...
Mam jeszcze taką małą uwagę: moja siwka ma na imię Sheila, nie Shelia, ale to nie szkodzi. ;D
Meh, wybacz xd Mój mózg odczytał to jako Shelia i tak zapamiętał, poprawie później.
Usuń