Data: 30 września 2014r
Mężczyzna, który miał przybyć porozmawiać ze mną w sprawie pracy jakoś nie przybył... Po jedenastej jeszcze go u nas nie było, a ja nie miałam ochoty marnować tak pięknego, ciepłego dnia... Uznałam więc, że mam gdzieś człowieka, który mnie olewa, nawet nie dzwoniąc, że się spóźni i idę zająć się końmi, które przecież wymagały mojej uwagi.
Już po dziesięciu minutach stałam na dworze z Blackiem, szykując go do reinigowego treningu. W końcu pogoda była idealna i mogłam z nim porządnie popracować. Założyłam mu owijki, siodło, pad oraz halter, jako, że ostatnio rzadko na nim chodził i wio! Ruszyliśmy na dużą ujeżdżalnie.
Przeszło mi przez myśl, że co najmniej jutro powinien mieć dzień przerwy... ostatnio dużo pracował, a przecież nie chciałam go nadwyrężyć.
Już na ujeżdżalni po rozgrzewce zabraliśmy się za ćwiczenie roll backa. Zaniedbałam nieco ten element podczas wcześniejszych treningów, także była to idealna okazja, aby nieco nad nim poćwiczyć. W ramach wprowadzenia zaczęłam od zatrzymań w stępie i natychmiastowego odwrotu w tył, przy okazji co jakiś czas wykonując z nim cofania. Później przyśpieszyliśmy i poćwiczyliśmy to samo w kłusie. Wolniejszy chód pozwalał mi na usuwanie pewnych drobnych błędów, których czasem nie dostrzegałam i u siebie, i u Blacka w galopie. Gdy w końcu zagalopowaliśmy, wałach był już lekko zmęczony, to jednak nie przeszkadzało mu w skupieniu, dzięki czemu zrobiliśmy na prawdę sporo. Na zakończenie, w ramach rozluźnienia przejechałam z nim kilka razy w kłusie, potem w stępie przez drągi, a że z boku ujeżdżalni stała bramka i przez nią przejechaliśmy.
Będę musiała wprowadzić do pracy z nim jakieś nowe, trudne elementy - Black był koniem tak dobrze wyszkolonym, że bardzo trudno było go czymś zaskoczyć... i choć owszem, byłam dumna z posiadania jak cudownego i dobrze wyszkolonego konia to jednak nie mogłam pozwolić mu się nudzić, a zaprzestanie treningu byłoby po prostu marnotrawstwem dla konia, który jest chętny do pracy, a starty w zawodach zdaje się lubić.
W każdym razie, gdy już ściągałam z Blacka siodło pod stajnie przyjechał samochód. Ktoś na nocleg? Pewnie tak, czasem ludzie wpadają na wakacje bez zapowiedzi. Albo pytają się o jazdy... wprawdzie chwilowo zamknęłam ośrodek dla osób z zewnątrz, ale nie każdy w końcu o tym wiedział.
Położyłam siodło i ogłowie na ziemi i zostawiając quartera samego, przywiązanego lekko uwiązem i przysypiającego na słoneczku, ruszyłam zobaczyć kto nas odwiedził. Z samochodu wyszedł mężczyzna, może trzydziestoletni, trochę wyższy ode mnie, z ciemnymi lokami związanymi w krótką kitkę.
- Witam. Trafiłem na Rancho Arisha?
- Tak, owszem - przytaknęłam.
- Mógłbym rozmawiać z właścicielką?
- Właśnie pan to robi - uśmiechnęłam się i przedstawiłam.
- Jestem Szymon Radomski, byłem umówiony na rozmowę kwalifikacyjną... niestety, siadł mi telefon, a samochód miał zwarcie po drodze, we wsi, także... bardzo przepraszam za spóźnienie, ale cóż...
Widziałam, że jest szczerze zmieszany dlatego machnęłam ręką.
- No cóż, mówi się trudno. Niech pan da mi chwilę, odprowadzę konia i pójdziemy do środka.
Szymon zaproponował pomoc, dlatego poprosiłam go o zaniesienie rzeczy Blacka do siodlarni sama zaś, prowadząc konia obok siebie, bez żadnej linki, zaprowadziłam mojego wałacha do Mini i Doonka.
Kilka minut później siedzieliśmy we dwójkę w jadalni, a Szymon opowiadał mi, na moją prośbę, o swoich jeździeckich przeżyciach, zaś mi wydawało się, że przypomina nieco Piotra - mężczyznę, który pracował u nas na początku istnienia rancha, jednak po próbie oszustwa musiałam chcąc nie chcąc go zwolnić... a wydawało mi się, że jest moim przyjacielem.. ech...
- Widzi pani, pochodzę z wioski, która znajduje się jakieś czterdzieści kilometrów stąd... mój dziadek miał kiedyś rancho, niewielkie, ledwie kilka koni... pomagałem mu, trochę jeździłem, on pracował z końmi tymi naturalnymi metodami, które wtedy dopiero się pojawiały, mało kto je znał. Gdy miałem naście lat do stajni przybyła dziewczyna, rok starsza ode mnie. Angelika... chciała wybrać się w teren, czy coś... zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że jej ojciec ma kilka koni wyścigowych, w ogóle, to była jej pasja. Wyścigi! Fascynowało ją to - ta prędkość, adrenalina... tyle, że rodzice nie pozwalali jej startować, bali się o nią strasznie. Ale zaraziła mnie trochę swoją pasją... tak cudownei o tym mówiła. Utrzymywaliśmy kontakt i gdy miałem osiemnastkę zaprosiła mnie do siebie, jej ojciec zaproponował mi, że pokaże mi, jak jeździ się na wyścigowych koniach.. i w sumie.. tak się zaczęło. Pół roku później wystartowałem w pierwszej gonitwie na Służewcu, startowałem przez siedem sezonów, zaliczając nawet amerykańskie i angielskie wyścigi... pracowałem u nich, krótko mówiąc. W czasie wolnym zajmowałem się swoją własną westernową klaczą, którą dostałem od dziadka po tym jak zlikwidował rancho. Niestety, pięć lat temu koń na którym jechałem wywalił się, miałem połamane żebra, dwie nogi, zwichniętą rękę. Okazało się, że na tor szybko nie wrócę, jeśli w ogóle... Nie mogłem startować, więc zostałem zwolniony, Angelika też miała mnie gdzieś... Cóż, długo nie mogłem dojść do pełnej sprawności, dlatego sprzedałem nawet mojego konia, nie mając też kasy, aby ją utrzymywać... skończyłem studia, pracowałem do niedawna w firmie niemającej z końmi nic wspólnego... ale upadła, a ja potrzebuje pracy. I zależy mi, aby jednak była związana z tymi zwierzętami. Może nie nadaje się już na wyścigi, choćby z racji wagi... trochę jednak mi kilogramów przybyło.... ale poza tym, jestem w pełni sprawny i mogę spokojnie zajmować się końmi we wszelaki sposób. Zależy mi na tym.
- Rozumiem - przytaknęłam, po wysłuchaniu go. Hmm... wydawał się być dość interesującą postacią. O samych wyścigach większego pojęcia nie miałam: wprawdzie miałam kiedyś jakieś konie wyścigowe, w tym przepięknego kasztanka pełnej krwi... ale były to już dawne dzieje.
- Nie miał pan ostatnio większego kontaktu z końmi, tak? - spytałam.
Przytaknął.
- Nie powiem, na pewno mam jakieś braki. Ale tego się ponoć nie zapomina.
- Hmm... zobaczymy... nie mogę pana na pewno przyjąć bez sprawdzenia choćby podstawowych umiejętności. Zobaczymy, jak pan sobie radzi i z siodła, i z ziemi, a potem się pomyśli, co dalej.
Myślałam szybko, jakiego konia mogę dać mu pod siodło. Wolałam Tropkę - byłam pewna tego, co potrafi, przy okazji świetnie powinna sprawdzić to, czy Szymon jest wystarczająco delikatny w obejściu z końmi... ale bałam się, że wcale nie jeździ dobrze i zrobi jej krzywdę... Ostatecznie, postanowiłam jednak zaryzykować, a Mini dać mężczyźnie na roundpen.
Gdy zbierałam Tropkę z padoku, mężczyzna spytał się o Bajkę.
- Przyjechała do nas wczoraj, polskiej hodowli, z użytkowej linii, ale większość swojego życia spędziła w USA, pasła bydło - wyjaśniłam.
- Piękna.
- W końcu arabka. Ale cóż, Tropka też ma w sobie duużo bliskowschodniej krwi. Co nie, mała?
Szybko okazało się, że nie miałam o co się martwić... Szymon szybko ogarnął co i jak z Tropką i choć dawałam mu do wykonania ćwiczenia wymagające sporej delikatności i uwagi, to wykonywał je w większości bezbłędnie, a jeśli już coś szło nie tak to głównie przez wzgląd na to, że dopiero co młodą poznał. Po rozgrzewce w stępie i kilku cofaniach rozstawiłam trochę drągów układając kwadrat, L-kę, mały szereg na stęp, kłus oraz galop, bramkę... Każdy z elementów kazałam mu po kolei przejeżdżać: kwadrat wykonał ze stoickim spokojem, Tropka, mimo, że jeszcze u nas nie wykonywała tego ćwiczenia nie miała większych problemów; wprawdzie była zaskoczona i nieco niepewna, jednak sprawne działania Szymona sprawiły, że szybko odzyskała pewność siebie. Przy cofaniu po L-ce usłyszałam z cztery stuknięcia o drągi, ale udało im się jako-tako to ćwiczenie wykonać, drągi przejeżdżali bez problemów. Zmiany tępa, we wszystkich chodach, zatrzymania, wolty, slalom... W niczym nie zauważyłam, aby mężczyzna wykonywał jakieś większe pod technicyzm względem błędy. Widziałam tez, że Tropka dobrze się przy nim czuje i bardzo chętnie współpracuje... Zadowolona z efektów, nie dając jednak tego po sobie poznać poprosiłam o rozstępowanie młodej i zaprowadzenie jej do stajni.
Z Mini też poszło mu całkiem nieźle na roundpenie. Sam szybko zauważył, że to nie jest koń, z którym ktoś często pracował z ziemi. Nie mówiłam mu wcale, co ma robić, tylko obserwując. Ale na prawdę dawał radę - pierwsze, co zrobił, to wykonał z klaczą join-up z którego ja na razie zrezygnowałam. Zajęło mu to większą część sesji, jako, że Mini nie dość, że nie miała pojęcia, czego ten człowiek właściwie chce, to jeszcze wcale go nie znała, ale ostatecznie chodziła za Szymonem krok w krok. Po tym nie poganiał więcej klaczy, ćwicząc z nią rzeczy niewymagające większej ilości energii: po kilki kółkach w stępie i próbach zatrzymań rozłożył leżące pod ścianą roundpena drągi, które najpierw kazał jej standardowo przekraczać, aby później, zmuszając ją do myślenia, prowadzić ją raz przez nie, raz prosząc ją o swego rodzaju slalom pomiędzy nimi. I... cóż, wszystko grało do chwili, gdy Mini uznała, że ma dosyć, powoli zaczynając się buntować.
- To nie jest koń, który lubi za dużo myśleć - powiedziałam do niego, podnosząc z uśmiechem brew.
- Oj, zauważyłem. Dobra mała, jeszcze raz i koniec, co?
Hmm... jak na Mini, i tak i tak miała sporo chęci do pracy, a sesja na prawdę była dla niej już wystarczająca. Ha, przynajmniej nie muszę nic dziś robić z końmi...
Postanowiłam zatrudnić go na próbę... wydawał się być na prawdę świetnym kandydatem, z dobrym podejściem do zwierząt i sporą dawką pasji. Gdy więc odstawiliśmy Mini, wyjaśniłam mu wszystko: godziny pracy, czego wymagam i co oferuje, wspominając też, że jak najbardziej można u nas w razie czego spać, czy mieszkać, zaoszczędzając na paliwie - mieliśmy to wrzucone w koszty pracowników, jako swojego rodzaju udogodnienie.
Szymon wydawał się być zadowolony i miał zacząć już od przyszłego tygodnia, jednak już jutro miał przyjechać i podpisać umowę, której najzwyczajniej w świecie nie miałam jeszcze przygotowanej.
Gdy odjechał, ruszyłam do swojego pokoju, myśląc nad tym wszystkim. Obym na pewno tego pracownika miała... przyda się, a szukanie pasujących do Rancha ludzi zajmowało zwykle na prawdę masę czasu. To samo z resztą przecież tyczyło się koni...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz