DZIENNIK: Przyjazd kl. Zaafarana SA i Largo Rahera SA

Data: 15.06.2017

Całkiem niedawno skontaktowała się ze mną Zafira. Jedna z jej klaczy niedawno zmieniła swoją specjalność i z konia ujeżdżeniowego miała stać się reiningowem, który dodatkowo chodzi w trailu i westernie pleasure. Ponoć była już wstępnie przygotowana do startów, ale Bóg wie jakie zwyczaje ma ten koń wcześniej chodzący cały czas w klasyce. 
Gdy spytała mnie, czy przyjmę klacz na trening zgodziłam się: mój kasztanek jeszcze potrzebował czasu, by startować w reiningu, a nie chciałam wyjść z wprawy. Poza tym nowy koń to zawsze nowa przygoda, no nie?
Jednocześnie przejrzałam ofertę sprzedaży Zafiry na jej stronie i właściwie tego samego dnia dałam jej znać: ej, pakuj jeszcze tą siwkę! Ja ją chce! – moja ekipa była bardzo uszczuplona, razem z Szymkiem miałam i tak za mało koni, dlatego nie wahałam się, gdy zobaczyłam zdjęcia siwki. Przez telefon Zafira potwierdziła mi, że klacz jest zjawiskowa. Poza tym miała nienaganny papier, co w razie czego powinno mi ułatwić jej ewentualną sprzedaż. 
Konie przyleciały samolotem i miały zostać dowiezione na Rancho przez znajomego Zafiry z Maroka, który akurat zamieszkał w Polsce. Mieliśmy oczekiwać go około szesnastej, więc to robiliśmy: po terenie z Doonem i Tropką siedzieliśmy przy stoliku przed domem, mając oko na parking i czekając, aż ktoś pojawi się na naszym ukochanym zadupiu. Akurat wróciłam z ciastem mojej mamy, gdy przed stajnie zajechała przyczepka, z której wyglądały dwa szlachetne łby: jeden rudy, a drugi szarobiały.
Podeszliśmy do samochodu; Smok, który do tej pory leżał pod drzewkiem także się podniósł i biegł obok moich nóg. Zatrzymał się dopiero jakieś trzy metry od przyczepki, obszczekując ciemnoskórego faceta, który akurat z niej wyszedł.
– Witam, państwo mają odebrać koniki? – spytał z akcentem podobnym do tego, którym mówiła Zafira.
Równocześnie kiwnęliśmy głowami.
– No to idziemy, śpieszno mi.
Szymek i nieznajomy wyprowadzili klacze. Ten pierwszy wziął kasztankę, która ze spokojem opuściła przyczepkę. Siwka zachowywała się już gorzej: rwała się i była wyraźnie zestresowana całym tym zamieszaniem, zaś szarpiący ją facet wcale w tym nie pomagał.
Na całe szczęście faktycznie ewakuował się tak szybko, jak to tylko możliwe: gdy tylko klacze znalazły się w boksie przekazał nam papiery i odjechał. My zaś musieliśmy zająć się ściąganiem ochraniaczy transportowych z nóg klaczy.
– Largo! Rahera! Spokojnie, dziewczyno – mówiłam, próbując uspokoić siwkę; ściąganie jej ochraniaczy było nie lada wyzwaniem. – Widzisz jak Zaafaaaa... twoja koleżanka... grzecznie stoi?
– Masz nowe konie i nawet nie znasz ich imion? – rzucił z uśmiechem Szymen z boku obok.
– Ech, imiona dla koni Zafiry przerastają moje umiejętności. Shh... spokojnie mała, jeszcze tyko chwila. Ech, niech się szybko uspokoi to będą siedziały razem... ponoć się znają i lubią.
– Taa... ale albo z tej siwki będzie niezły dzikus, albo ta droga...
– Daj jej parę dni... to niezły szok przecież. Lot samolotem... a ta kobyła to jeszcze dzieciak – mówiłam, kończąc ściągać ochraniacze z nóg klaczy.
– Zobaczymy. Ale ta mi się podoba. Spokojna. Trochę zestresowana, ale spokojna.
– Oby, dwóch nowych diabłów nie chce. Doonek mi wystarczy.
Szymek się zaśmiał.
– Tyś diabła nie widziała chyba?
– Jak na nasze warunku Doonek to diabeł. Po tym dzisiejszym terenie...
– Niech ci będzie. Dobra, to co, zostawiamy je?
– Pójdę tylko po siano dla nich.
– Mhm...
Okazało się, że pójście po siano dla koni nie było wcale takie proste. Siwka, gdy tylko zobaczyła uchylone drzwi próbowała wepchnąć się przede mnie i zwiać.
– Largo! Rah...Rahhh...Raszka, nigdzie nie idziesz.
Odsunęłam ją stanowczo. Gdy wyciągałam drabinę, aby dostać się po siano, usłyszałam głos Szymka
– Raszka... ładnie. A na tą możemy wołać Zarka, jeśli ci to pasuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz